Podrzędna przydrożna knajpa. Wystrój z lat 70-tych, stoły jednak nasiączone współczesnością, przykryte obrusami, nie ceratą.Taki-tam szybki posiłek w drodze.
Poranek. Drewniany termometr, który dostałam wczoraj w sklepie spożywczo-przemysłowym "Eden" pokazuje minus 13 w środku (czyli w namiocie) . Nie chcę nawet myśleć o tym, co na zewnątrz! Nie chcę również myśleć o tym, że będę musiała wyjąć ze śpiwora coś więcej oprócz głowy. Serfuję więc sobie ze łbem w śpiworku po internetach (wrzuciłam wczoraj przed zaśnięciem moje zdjęcie w namiocie na FB. Chwalą że jestem dzielna. To grzeje moje ego, ale ciała nie chce), ale kiedyś i tak trzeba wynurzyć się, otworzyć namiot i wystawić na zewnątrz kuchenkę z wodą..
Dawno dawno, jakieś (a może nawet dokładnie) pół wieku temu pewna kochająca się para postanowiła być i żyć razem. Byli młodzi, piękni i pełni planów na przyszłość. Aby ich nie pokrzyżować zbyt szybkim rodzicielstwem (wszystko w swoim czasie) udali się do ginekologa, Pana K, by wskazał im odpowiednią antykoncepcję. Nie wiem co sądzić o tej wizycie, ale ich syn (a mój mąż) Piotr urodził się jakiś rok po niej. Pan K. zaś świat ten dość szybko (choć niezależnie od tych narodzin) opuścił. Pozostawił na świecie swoją żonę, pogrążoną w smutku Panią K...
Tymczasem mały Piotr dorósł, ożenił się z cudowną kobietą i kupił jej wymarzony domek na skraju miasta...
 Pod względem długości trwania moje "wycieczki"  mogę podzielić na dwie grupy: te, na które nie zabieram szczoteczki do zębów (doba) i te, na które ją biorę (dłuższe). Są też takie, na które szczoteczkę powinnam jednak  wziąć, ale jakoś zapominam...
To będzie właśnie opowieść o podróży bezszczoteczkowej...Obrzydliwe? Może dla Was.
   Pod względem długości trwania moje "wycieczki"  mogę podzielić na dwie grupy: te, na które nie zabieram szczoteczki do zębów (doba) i te, na które ją biorę (dłuższe). Są też takie, na które szczoteczkę powinnam jednak  wziąć, ale jakoś zapominam...
To będzie właśnie opowieść o podróży bezszczoteczkowej...Obrzydliwe? Może dla Was. 
 Sobotni poranek. Przy głównej drodze koło bagna znów wita mnie sterta śmieci. Dokładnie takich samych jak ostatnim razem  - puszki i flaszki.  Trzeba posprzątać. Ile to już razy?
Sobotni poranek. Przy głównej drodze koło bagna znów wita mnie sterta śmieci. Dokładnie takich samych jak ostatnim razem  - puszki i flaszki.  Trzeba posprzątać. Ile to już razy? Dziś sprzątnęłam kolejne dwa wielkie wory śmieci. Piąty raz. Bez irytacji, raczej ze współczuciem dla mojego miejsca i biednego borsuka, który ten syf (i zapewne hałas) musi znosić.
Dziś sprzątnęłam kolejne dwa wielkie wory śmieci. Piąty raz. Bez irytacji, raczej ze współczuciem dla mojego miejsca i biednego borsuka, który ten syf (i zapewne hałas) musi znosić.