wtorek, 2 lipca 2019

Zielone orzechy

     Mokra i zasapana wróciłam z porannego weekendowego rowerownia. Mokra, bo nawet o świcie za gorąco, zasapana bo jak zwykle pojechałam za daleko i ciężko było mi wrócić na czas*. No ale jak można wracać, gdy myśl o tym, że za kolejnym zakrętem może ukrywać  się prawdziwe piękno pcha do przodu?...


Ale do rzeczy:
Wpadam do domu ze spuszczoną głową, gotowa posypać ją dla efektu popiołem. I co widzę? Maż leży półnagi i ogląda telewizję. Rzadki to widok. Nie że półnagi, ale że telewizor - nie oglądamy telewizji nigdy, jedynie męska cześć rodziny zasiada tu z rzadka na jakieś ważne mecze piłkarskie ( i tylko dlatego jakiś stary telewizor w domu się kiedyś pojawił)
Patrzę więc na Piotra z niedowierzaniem: zwariował mi mąż od tego upału?
On tymczasem nie odrywając wzroku od ekranu mówi..
- wiesz, mówią w telewizji o alkoholizmie. Pijemy coraz więcej. To podobno u nas jedyna narodowa  rozrywka. Zamiast jakieś pasje w weekend rozwijać, grządki uprawiać, przetwory robić, my pijemy...
Przez moment wczułam się w rolę statystycznego Polaka.. Piję co prawda znacznie mniej, prawie wcale (biedny ten, co musi dla poprawienia statystyk wypić i moje) ale z tymi przetworami to faktycznie u mnie nie najlepiej. Trzeba by to zmienić!
Wyłaczyłam telewizor i wspólnie wyszliśmy do naszego magicznego ogródka. Żar buchnął nam w twarz, wysuszona na wiór  (i nieskoszona w porę) trawa łaskotała w stopy. Co by tu przetworzyć? Jabłek jeszcze nie ma (zresztą i tak będą może ze 4), czereśnie w tym roku postanowiły zrobić sobie wolne od owocowania.  Jedyne co widzę, to na drzewach orzechy, ale i te jeszcze kompletnie zielone.
Poradziliśmy sobie jednak i z taką niedogodnością i przetwory zrobiliśmy. Typowo, statystycznie i  po polsku. Na zdrowie!










* gdy reszta domowników wstanie i będzie gotowa do życia. Czyli ok 11.30...

3 komentarze: