Poranek. Drewniany termometr, który dostałam wczoraj w sklepie spożywczo-przemysłowym "Eden" pokazuje minus 13 w środku (czyli w namiocie) . Nie chcę nawet myśleć o tym, co na zewnątrz! Nie chcę również myśleć o tym, że będę musiała wyjąć ze śpiwora coś więcej oprócz głowy. Serfuję więc sobie ze łbem w śpiworku po internetach (wrzuciłam wczoraj przed zaśnięciem moje zdjęcie w namiocie na FB. Chwalą że jestem dzielna. To grzeje moje ego, ale ciała nie chce), ale kiedyś i tak trzeba wynurzyć się, otworzyć namiot i wystawić na zewnątrz kuchenkę z wodą..
Chwilę później (nie wyjmując dolnych partii ciała ze śpiwora) piję cudownie gorącą kawę i jem kanapki z serem (zabrałam chleb i dodatki do śpiwora, by dało się je rano pokroić i zjeść w formie nie zmrożonej. Trochę się zgniotły, ale jak smakują!)
W końcu wstaję. Zakładam kurtkę (to oprócz butów jedyna rzecz którą zdjęłam wieczorem przed spaniem) i wychodzę na zewnątrz.
Ręce boleśnie grabieją nim zdążę się wysikać. Rękawiczki! Gdzie jesteście!?
Wokół drzewa pękają od mrozu - dźwięk ten słyszałam kilka razy w nocy, brzmiał jak odgłosy siekiery połowiącej pieniek.
Więc to jednak nie Czarny Drwal (który pod osłoną nocy szukał odpowiednich drzew do ścięcia) a jedynie Matka Natura. Wyobraźnia przegrała..
Pakuję graty w sakwy. Jeszcze tylko dłuższa droga przez zaspy do szosy (hm, nazywanie o tej porze roku tego lodowo - śnieżnego czegoś szosą to chyba nadużycie) i mogę znów pędzić rowerem w nieznane.
Droga lekko z górki, nie będzie dziś rozgrzewki. Nim dojeżdżam do wyglądającego na wymarłe miasteczka (jest niedziela, 8.30 i siarczysty mróz - na ulicach nie ma żywej duszy) jest mi znów zimno. Pusto, ale przejeżdżając przez rynek widzę kątem oka drobnego pijaczka (no naprawdę niewyrośnięty) konsumującego "płyny". To znaczy, że gdzieś tu jest czynny sklep i będzie chwila ciepła!!
- ło Matko Bosko, wszelki duch Pana Boga chwali, żeby na taki mróz rowerem?! - krzyczy na mój widok sprzedawczyni, po czym podaje mi krzesło, herbatę i pączka własnej roboty.
Rozmawiamy o covidzie, o padających interesach, Panu Bogu co to wszystko zesłał na coraz gorszy świat. No i na koniec o mojej podróży.
- a Pani to w jakiej intencji jedzie? Bo ja w zeszłym roku na pielgrzymkę jak poszłam..
Cholera, nie mam intencji. A pewnie należałoby mieć. Bo nie mam serca powiedzieć, że robię jej kłopot tak zwyczajnie, dla własnej przyjemności. Szukam więc w głowie rzeczy i spraw trudnych, które mnie przerastają i nie dają się rozwiązać tradycyjnymi metodami.
- w intencji dobrego przyjaciela jadę.
Kobieta za ladą popatrzyła podejrzliwie:
- pije czy chory?
- umarł.
- niech mu ziemia lekką będzie! A z taką pani pomocą to go w Raju sam św. Piotr przyjmie i oprowadzi!
Nie wierzę w Raj. W Piekło też nie wierzę, choć od czasu do czasu mam wrażenie że bywa ono tu, na Ziemi. Ale skoro sprzedawczyni mówi o Raju dla Pawła, to niech się stanie! Amen.
Amen.
OdpowiedzUsuńJesteś Pani wielka! I zdolna! Się czyta!
OdpowiedzUsuńPochodzisz z innej planety, zdecydowanie wolę +40. Pozdrawiam☺️
OdpowiedzUsuńJestem +50 😜
UsuńNa forum podrozerowerowe.info, gdzie kiedyś bywałaś ktoś napisał, że ma 50+, a jak wsiądzie na rower to 40-. Spodobał mi się od pierwszego wejrzenia.
OdpowiedzUsuńJa i bez roweru jestem... bez wieku jakoś 😎. A w podróży to już wyjątkowo - oprócz pesela którego czasami trzeba podać policji nie dotyczy 😜.
UsuńMiło Cię znów słyszeć!
A kiedy coś znowu napiszesz?Brakuje mi Twoich literek.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wroneczko bez ogoneczka ;-). Polecam stronę https://bushcraftowy.pl . To strona warta zainteresowania bo w niej można znaleźć info jak sobie radzić w terenie: przygotować się do nocy spędzonej w dziczy, jak rozpalić ognisko, jak zebrać materiały na ognisko i wiele innych związanych z turystyka piesza,z rowerem etc.
OdpowiedzUsuńDzięki. Ja od lat największą przyjemnoć czerpię z samodzielnego odkrywania jak zapalić ognisko, przetrwać mróz itd. Czyli nauka na własnych błędach. Mega pyszne i satysfakcjonujące zajęcie!
UsuńTen rok chcę poświecić zminimalizowaniu bagażu - zlikwidowałam namiot, ale z kuchenki i szybkiej porannej kawki zrezygnować nie potrafię...wiem wiem, ognisko szybkie... No nie.
Wrona, parę lat temu przypadkiem trafiłam na Twój blog i od tej pory w miarę regularnie go czytuję. Przypomniałam sobie naszą wakacyjną wyprawę na Suwalszczyznę (wstyd się przyznać, ile lat temu to było) - spanie pod namiotem, gotowanie w osmolonym garnku na ognisku. A potem wyjazd autostopem w nieznane. Dla mnie jest to tylko wspomnieniem, któremu dziś się dziwię, że byłam wtedy taka "szalona i nieodpowiedzialna". Ty, jak widzę nie wyrosłaś z tego "szaleństwa", czego Ci naprawdę zazdroszczę i z wielką przyjemnością czytam zarówno relacje z Twoich wypraw rowerowych, jak i świetnie napisane felietony na różne tematy. Przebija z nich ta sama Weronika, którą wtedy znałam i która była mi naprawdę bliska. Serdecznie pozdrawiam. Renia (dawniej Sajdak)
OdpowiedzUsuńRenata, część, co za niespodzianka! Ten autostop do nikąd to była chyba druga klasa liceum? Super przygoda!
Usuń