Etykiety

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże rowerowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróże rowerowe. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 22 grudnia 2022

Zimne morze



 Kiedyś podróżując zimą zabierałam ze sobą cztery pełne sakwy rzeczy. Wydawało mi się wtedy, że mój bagaż składał się z  absolutnych niezbędności . Dziś nawet w srogi mróz  zabieram tylko dwie sakwy, ale bagaż to bagaż - nawet ten niewielki waży i ciąży, szczególnie gdy trzeba rower nosić.  Gdy więc musiałam wynieść mój dobytek z plaży po schodach przed Kołobrzegiem (rzeka Parsęta łamie ciągłość plaży i trzeba odejść od szumu fal na chwilę) klęłam jak szewc. Na szczęście o tej porze roku nad morzem absolutne  pustki, moje bluzgi mógł słyszeć jedynie wiatr. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy na szczycie schodów ujrzałam starszego  człowieka z rowerem.

- a te torby to pełne bursztynów pewnie?  - zagadał.
 - a jakże -  odpowiedziałam nieco zmieszana faktem, że musiał przysłuchiwać się  moim intymnym rozmowom z sakwami.

Stanęłam spocona i zmęczona, wyjęłam termos i spokojnie nalałam sobie herbatkę.
Rowerzysta stał oparty o swój rzęchowaty rower (no słowo daję, że chyba nawet gorszy od mojego)  i się przyglądał.

- Pani pokaże te bursztyny - proszące spojrzenie wbiło się w moje oczy.

Uśmiechnęłam się - dziwne, że  można było potraktować na serio nasz wcześniejszy dialog.

 - nie mam tu żadnych bursztynów, mam inne rzeczy.

 - ale co Pani tam może wieźć? Widziałam Panią z daleka jadącą przy samym morzu.  Pani pokaże te bursztyny

- śpiwór mam, karimatę, ciepły sweter, skarpety, kuchenkę.....Wie Pan jadę całymi dniami wzdłuż morza  po lodzie,  śpię  sobie na plaży w  śpiworze  i  oglądam gwiazdy....

 - w śpiworze o tej porze? Po co? Pani pokaże te bursztyny.....

Nie chce mi się z tą gorącą herbatą nigdzie iść, otworzę sakwy, niech zobaczy i się odczepi... 

Nie dotykając nawet mojego roweru schylił się i zajrzał do środka

 - no dobra, rzeczy. A tam pod spodem? Pani pokaże te bursztyny!

No i po herbacie. Bursztynowy Świr. Chyba  większy wariat niż ja.


Najlepszości na Święta  i cudownego Nowego Roku!








środa, 13 lipca 2022

Kask

  


  Jakiś czas temu popsuł mi się kask i zaczęłam jeździć bez niego. Głupie to, bo wcześniej  ten twardy czepek wielokrotnie uratował moją głowę przed roztrzaskaniem: gdy wjechałam po ciemku z impetem na kupę gruzu na szosie (poprzedniego dnia jej tam nie było), gdy borsuk wyskoczył mi pod koła, gdy wywaliłam się na torach (więcej nie wymienię, bo mąż będzie się o mnie martwił)  Za każdym razem spadałam na łeb, ale ubytki na zdrowiu (i urodzie) dzięki kaskowi były w zupełnie innych, mniej istotnych częściach ciała. Dlaczego więc nagle bez kasku? Trochę z ogólnej bezsilności, troszkę z wygody.  Poza tym (jak na mnie) mało ostatnio na rowerze jeździłam,. Na tyle mało, że na standardowe pytania znajomych "to gdzie ostatnio byłaś" mogłam z dziką rozkoszą i prawdą w sercu odpowiedzieć: w zasadzie nigdzie (pamiętajcie: nie cierpię, gdy jedynym co  we mnie widzicie i o co pytacie jest "moc pedałowania". Jeśli więc mnie spotkacie i naprawdę chcecie pogadać, zacznijmy może  o pogodzie, nie o rowerze)

niedziela, 7 lutego 2021

Dobre intencje, czyli list z drogi.


        Poranek. Drewniany  termometr, który dostałam wczoraj w sklepie spożywczo-przemysłowym  "Eden"  pokazuje minus 13 w środku (czyli w namiocie) . Nie chcę nawet myśleć o tym, co na zewnątrz!  Nie chcę również myśleć o tym, że będę musiała wyjąć ze śpiwora coś więcej oprócz głowy. Serfuję więc sobie  ze łbem w śpiworku  po internetach (wrzuciłam wczoraj przed zaśnięciem moje  zdjęcie w namiocie  na FB. Chwalą że jestem dzielna. To grzeje moje ego, ale ciała nie chce), ale  kiedyś i tak  trzeba wynurzyć się, otworzyć namiot i wystawić na zewnątrz kuchenkę z wodą.. 

wtorek, 4 sierpnia 2020

Bez szczoteczki




   Pod względem długości trwania moje "wycieczki" mogę podzielić na dwie grupy: te, na które nie zabieram szczoteczki do zębów (doba) i te, na które ją biorę (dłuższe). Są też takie, na które szczoteczkę powinnam jednak wziąć, ale jakoś zapominam... To będzie właśnie opowieść o podróży bezszczoteczkowej...Obrzydliwe? Może dla Was.

niedziela, 8 marca 2020

Plaża jest moim domem





Cała zimę czekam na mróz. Obiecałam sobie przecież, że jak ten przyjdzie, to dokończę zaczętą w grudniu nadmorską mękę plażową. Zależało mi na zimnie, bo chciałam zobaczyć coś, czego nigdy jeszcze nie widziałam - zamarznięte morze. Tymczasem luty dobiegał końca a zima nie nadchodziła. Przyszła za to do mnie natychmiastowa potrzeba wyjazdu (czytaj: przerobienia stresu na napęd do roweru).  Tak więc jeszcze w kalendarzową zimę znów znalazłam się nad morzem...


poniedziałek, 16 grudnia 2019

Grudzień



  Chyba  ze dwa lata nie pisałam o moich podróżach. To celowe- nie chciałam, by wszyscy ludzie wokół widzieli we mnie jedynie szaloną maszynę do jeżdżenia. Nie tylko tym chciałam się dzielić ze światem, świat jednak tylko taką zaczął mnie dostrzegać. Czy gdy ktoś dzierga z pasją na szydełku to rozmawia się z nim tylko o szalikach i czapkach? W moim przypadku jest jeszcze gorzej – nie interesuje mnie kompletnie techniczna strona roweru  (poza tym, że z reguły umiem go naprawiać), zwykle nie wiem ile kilometrów przejechałam i w jakim czasie. W moim rowerowaniu nie chodzi bowiem ani o dobry sprzęt (byle jechał do przodu. Rzęch mimo swoich 21 lat ciągle sprawdza się świetnie w tej roli) ani o statystyki czy rekordy.  O czym więc tu gadać? No i o co w tych moich podróżach chodzi?


poniedziałek, 4 września 2017

Dzika natura

Poznałam ich w drodze – ja rowerem, oni terenowym samochodem. Zatrzymałam się w sklepie w poszukiwaniu czegoś jadalnego, oni już tam byli. Na mój widok wydali okrzyki zachwytu, po czym wyściskali jak dobrego znajomego. No, bo mój blog, rower, tułaczka bez celu – oni to kochają! Nie będę ukrywała, że mój blog nie jest powszechnie znany, a ja nie przywykłam do takich powitań.  Nie napiszę  też, że takie sytuacje są mi obojętne – to bardzo miłe uczucie. Gdy więc zaproponowali wspólny nocleg gdzieś w plenerze, mimo potrzeby samotności nie odmówiłam. Ale umówiliśmy się, że spotkamy się w lesie dopiero wieczorem – w ten sposób i ja, i oni mogliśmy realizować swoje odmienne plany jeszcze przez pół dnia.

wtorek, 25 lipca 2017

Dwunasta


Sobota to dla mnie cudowny czas – kiedy cała rodzina odsypia trudy tygodnia, ja wstaję o świcie i mam czas aż do południa, by nacieszyć się rowerem. To oczywiście też forma odpoczynku, tyle że aktywna. Czasami ruszam przed siebie już spod domu, często jednak wsiadam z rowerem w dowolny pociąg, który wywozi mnie gdzieś w nieznane – docieram w ten sposób do miejsc, do których w krótkim czasie rowerem bym nie dotarła.

czwartek, 6 lipca 2017

Włóczęga

    W restauracji w X siedziałam od mniej więcej 20 minut. Specjalnie piszę „X”, bo nie chodzi mi o zemstę czy wyciąganie konsekwencji w stosunku do pracownika, a o opowieść.
Siedziałam w widocznym miejscu i czekałam na obsługę. Ludzi nie było tu zbyt wielu, ale kilka stolików było zajętych. Niektórzy wychodzili, inni wchodzili. Ci nowo przybyli natychmiast doczekiwali się kelnera przy stoliku. Wszyscy, tylko nie ja…
– Przepraszam, mogę złożyć zamówienie?
– Tak, chwileczkę, zaraz ktoś podejdzie.
No i nie przychodził. Popatrzyłam na siebie: jestem od kilku dni w drodze, tym razem mam ze sobą niewiele rzeczy, wyglądam więc jak kupa nieszczęścia. Nieumyta, rozczochrana, zabłocona po uszy. No i prawa nogawka rozdarła mi się  prawie do uda, więc zakleiłam ją srebrną taśmą. Niespecjalnie się tym przejmuję – jestem przecież w podróży, ten stan wybacza wszystko. Oczywiście co się dało wymyłam w toalecie, ale ubrań i butów tu nie wyczyszczę.

piątek, 26 maja 2017

Słaba płeć


foto: Meteor2017
  Czy ja już kiedyś pisałam, dlaczego bardzo lubię być podróżującą kobietą? Nie? To dziś o tym napiszę...

Po pierwsze. Gdy podróżuję, zawsze mogę liczyć na pomoc przypadkowych ludzi. Sami zatrzymują się i pytają, czy mogą w czymś pomóc. Nie, to nie jest reguła dostępna dla wszystkich podróżników – gdy jest ze mną mąż, sprawa wygląda odmiennie. Również zimą, gdy moja płeć pozostaje zakamuflowana pod grubą warstwą ubrań, reakcje wybawców bywają jakby ostrożniejsze.

Po drugie. Z reguły wystarczy, że mam przy sobie odpowiednie narzędzia, a nie muszę się martwić o to, do czego one służą. Popsute przerzutki, niedokręcone kierownice i siodełka naprawiają się same. Bosko, prawda? Aby się tak zadziało, wystarczy w odpowiedniej chwili zademonstrować „kobiecą bezradność”. Celowo nie wymieniłam tu zwyczajnego „flaka” – no bez przesady, do takiej naprawy pomocy mi nie potrzeba…

piątek, 13 stycznia 2017

Bardzo zimna opowieść - styczeń 2017

Energicznymi ruchami rąk odgarniam hałdy sypkiego śniegu formując prostokątne wgłębienie. Powinno ono mieć ze dwa metry długości, szerokości z półtora. Nieważne zresztą jak duże - ważne by postawić namiot nieco we wgłębieniu, na stabilnej powierzchni.. Równie istotnym jest, by w tej chwili całych czas się ruszać, by nie wychłodzić rozgrzanego drogą organizmu. Tanecznym krokiem wyciągam więc z sakwy namiot, szybko go rozstawiam. Teraz powinnam pomyśleć o czymś zamiast śledzi (pod warstwą śniegu jest skuta lodem ziemia, bez szans na wbicie tu czegokolwiek). Rozglądam się kreatywnie po okolicy (śnieg powoduje, że mimo nocy dość dobrze widać zarys lasu). Wielkie świerki, poniżej śnieżna gładź - jak mam tu znaleźć choćby nawet większą gałąź, nie wspomnę o kamieniu?
Po dłuższych bezskutecznych poszukiwaniach (zanurzanie rąk w miejscach białych śniegowych wybrzuszeń) zmieniam tor myślenia- olać śledzie, nie zdmuchnie namiotu ze mną w środku - nie bez powodu przytyłam ostatnio. Przykrywam kołnierz śnieżny grubą warstwą puchu - to żeby nie wiało do środka chłodem. Będzie dobrze!

Prawidłowo "zakopany" namiot. Ciepło aż bije z jego wnętrza...
Oczywiście gdzieś tam z tyłu głowy jest myśl, że chyba generalnie z tym samotnym, mocno zimowym biwakiem na górskich bezdrożach to przeginam (nie jestem zaprawionym w mrozach himalaistą a zwykłą, starzejącą się babą co siaty ze sklepu nosi) ale staram się nie dopuszczać tych myśli do mojego Centrum Dowodzenia - teraz jestem Twardym Pogromcą Zimy!
Warstwa folii ratunkowej (izoluje od zimnego podłoża), karimata, znów folia. Ok, można wrzucać śpiwory (dwie sztuki) i sakwy do namiotu. No i na koniec siebie umieścić w tej kostnicy.
Spoglądam na termometr - minus dziewięć. W sumie jak na pierwszą noc w tej podróży to chyba nie tak źle (zapowiadają do -20) Najtrudniejsze jednak przede mną - trzeba się trochę rozebrać (kurtka, spodnie narciarskie, mokre skarpety i buty)i wejść do absolutnie lodowatego śpiwora. Ratunku, jak zimno! Zaszywam się w tym mroźnym wnętrzu razem z głową, pozostawiając jedynie niewielki otworek na dopływ powietrza. Jeszcze tylko pół godzinki chłodu i bardzo powoli nastaje ciepełko...

Po krótkiej przerwie we śnie na oddanie moczu (proszę Cię Wrono, nie zaczynaj tej historii od urofilnych opowieści - masz na to dużo miejsca poniżej) budzę się około ósmej. Cud się stał- jest mi naprawdę ciepło! Odwilż jakaś nastała czy co? Jednak po wyciągnięciu rąk ze śpiwora zmieniam zdanie - w namiocie jest bardzo zimno.. Szybko zakładam kurtkę i rękawiczki (czapkę mam cały czas na głowie. )
- no to może kawkę pani Wrono? - gadam sama do siebie podekscytowana faktem, że oto przetrwałam, w dodatku bez odmrożeń..
No nie, aż tak nie przytyłam- mam pod kurtką kilka warstw ubrań :)
Otwieram sakwę, wyciągam butlę gazową i palnik. Szukam wody...fuck - wodą w butelce zamarzła! Na szczęście mam w termosie wczorajszą herbatę. Zagotuję ją więc i będzie kawko-herbatka. A i przy okazji robienia wrzątku włożę weń tę zmrożoną butelkę z wodą, by odtajała.
Czajnik nastawiony, czas więc może na jakieś mycie, a raczej przecierki. Nic z tego - mokre chusteczki również zamieniły się w lodowy kamień, zamarzły mi też skarpety (spoko - mam suche na zmianę) i przemoczone na śniegu buty (morduję się z 15 minut by włożyć w nie nogi i nie połamać).
Woda się gotuje, ale w namiocie śmierdzi gazem a płomień jakoś dziwnie skacze. Postanawiam więc, że dla bezpieczeństwa herbatę do termosu zrobię już na zewnątrz.
Śniadanko..Zmrożony na kość chlebek (na szczęście krojony), wędlinka też jest lodowym sorbetem i w tym stanie nie nadaje się do spożycia. Jest jednak i miłe zaskoczenie - żółty ser nie zamarza!
Sens tej podróży przychodzi do mnie tuż po wyjściu z namiotu: jestem w cudownym baśniowym wręcz lesie, gdzieś w Sudetach. Moje wczorajsze ślady pozostawione na śniegu mieszają się dziś ze świeżymi śladami zajęcy. Zimno i wielka cisza przerywana delikatnym szumem wiatru. W mojej głowie również cisza. Jestem szczęśliwa!

Herbaty nie udaje mi się zrobić - gdy odpalam ponownie gaz butla wybucha sporym płomieniem niszcząc palnik. Trzeba mi więc gdzieś w drogę, do ludzi, do wrzątku.

-----------

sobota, 26 listopada 2016

Albania

Shqiperia*... Tę podróż wymarzyłam sobie dwa lata temu, stojąc na wysokości  2000 m n.p. m  gdzieś na rozstaju dróg  w Czarnogórze. Jedna z dróg - ta którą jechaliśmy z rodziną - schodziła w dół, druga wędrowała ku niekończącym się przepięknym skalistym szczytom...To były właśnie szczyty albańskie,... Spojrzeliśmy wtedy z Piotrem na siebie i wiedzieliśmy, że musimy tu niebawem wrócić..

Zbliżają się moje urodziny, więc i okazja do podarowania  mi  prezentu sama się "nawinęła". Tanie bilety pojawiły w dość komfortowych niemieckich liniach lotniczych (rower w ramach bagażu- hura!), data wylotu w urodziny. No bajka!
Pakowanie odbywało się w ostatniej chwili, między pracą a robieniem zapasów żywności (dla zostających w domu dzieci). Tym razem zabieramy dziwny zestaw rzeczy: strój kąpielowy (Adriatyk o tej porze roku ma aż 18 stopni!), zimowa kurtka i rękawiczki na górskie, zimowe nocki (bywa, że w listopadzie w północnych górach Albanii leży już śnieg), namiot i po dwa śpiwory (jeden  na "lato", dwa na "zimę")
W ostatniej chwili pędzimy do księgarni po mapę i rozmówki polsko-albańskie. Rozmówek nie ma, jest za to przewodnik z  prostym słowniczkiem. Przewodniki nie są w naszym stylu, ale ze względu na "słówka" kupujemy.
Jeszcze tylko rzut oka na prognozy pogody i.....no nie!-  na północy oberwanie chmur, na południu burze...No dobra, odpuścimy sobie te góry północy,  niech będzie  górzysta część Albanii centralnej i południowej - może mniej zmokniemy.

poniedziałek, 7 listopada 2016

środa, 20 lipca 2016

Ponosić rower po górach Banatu*



5.07.2016



   Belgrad. Późne popołudnie. Składamy do kupy rowery w hali przylotów i wychodzimy na zewnątrz. Przed lotniskiem  wita nas żar z nieba. Rozglądamy się chwilę, po czym zlani potem uciekamy do wnętrza. Jak żyć w takim skwarze?! I w którą stronę mamy stąd jechać? Cholera wie - nasz GPS też uważa, że jest stanowczo za gorąco i w ramach buntu  mówi, że nie będzie nam nic pokazywał.

środa, 22 czerwca 2016

Zdrada

Niedawno dostałam list. Trudno powiedzieć, że był to list od wielbiciela, bo była to chyba raczej krytyka. Podobno jestem w pisaniu ekshibicjonistką i pokazuję czytelnikom za wiele. Ja? Za wiele? Chyba nie… Ale sprowokował mnie ten e-mail do pewnej osobistej opowieści..
Podobno kryzys wieku średniego zdarza się większości z nas. Okoliczności? Trzeba być po czterdziestce (w ten wiek jestem już mocno całą sobą wpisana), no i trzeba być w stałym, długotrwałym związku. Niekoniecznie złym, niekoniecznie niespełnionym, ale za to starym i przewidywalnym. Wtedy wystarczy niewielki podmuch nowego, świeżego, by całkowicie zburzyć ład i porządek w sercu.

piątek, 3 czerwca 2016

Bez celu

   Jak to jest jechać bez celu? O tym postanowiłam przekonać się w mojej kolejnej tułaczce. Bo mimo że zwykle jeżdżę bez ładu i składu, to jakaś nadrzędna myśl temu przyświeca: dojechać do morza, poleżeć chwilę na wschodniej granicy, wejść na Olimp itp.
Cel wyznacza kierunek, ale i zaśmieca głowę - myślisz, czy tam dotrzesz, czy zdążysz. Patrzysz na mapę i oceniasz trasę, rezygnujesz czasami z pięknej drogi bo jest w przeciwnym kierunku. No więc będzie bez celu. Zwyczajnie, przed siebie, gdzie oczy i nogi poniosą.
Tu drobna dygresja: to miała być podróż z celem:   przez Serbię i Rumunię do domu. Ale w drodze rodzinnych kompromisów została zamieniona na podróż w granicach Polski. Są to podobno też granice rozsądku - tak mówi mój mąż, który zwyczajnie się o mnie czasami boi. Rozumiem, nie protestowałam za bardzo, tylko zmieniłam datę na bilecie do Belgradu (bilet w jedną stronę) o miesiąc i dodałam do rezerwacji Piotra. Tak będzie lepiej.

poniedziałek, 22 lutego 2016

Radość, czyli krótka zaległa opowieść jesienna

Wielką radością jest jazda na rowerze w zapachu przejrzałych gruszek rosnących wzdłuż drogi.
Wielką radością jest słuchanie na żywo muzyki poważnej. 
Największą jednak radością  jest dla mnie umiejętność znajdowania sobie powodów do radości...


09.2015
Znów ruszam. Na krótkie chwile przestaję być szefową, żoną, matką, a staję się  rowerowym włóczęgą. Nie muszę podejmować żadnych ważkich decyzji, nie jestem za nikogo (poza sobą) odpowiedzialna.
Na wyjazd decyduję się ja zwykle spontanicznie - inaczej się nie da. Zawsze jest "coś" do zrobienia, zawsze coś się zawali, zawsze ktoś będzie tęsknił. Ale kiedy czuję, że  nie łapię już rytmicznego oddechu to wiem że muszę jechać,  bo z przyduszonej matki, żony i szefowej nikt nie będzie miał pożytku.

sobota, 23 stycznia 2016

Błogosławiony Gender


  Pakowałam się właśnie na zimową wyprawę w nieznane gdy okazało się, że Estera ma gorączkę. Z dłuższego wyjazdu nici...Ale te krótkie, kilkugodzinne wchodzą w grę nawet wtedy, gdy dom zamienia się w szpital. Wystarczy (jak zwykle) wstać odpowiednio wcześnie i jeździć do upadłego zanim rodzina weekendowo  się wyśpi.
Stosując się do tej zasady mknę  raniutko ulicami Żyrardowa do lasu. Mam ze sobą dwie nowości: rękawice z foki (wiem, wiem, biedna foczka. Za to ciepła.) i jakieś ustrojstwo w kole, które podobno potrafi siłę moich mięśni na ładowanie komórki zamienić.  Jadę więc sobie ulicą i zerkam na telefon przyczepiony do kierownicy - faktycznie się ładuje! Ulica pusta, ale jakiś debil uparł się, że będzie jechał za mną i trąbił. Niech sobie trąbi - mam takie samo prawo przebywać na jezdni jak i on. A zimowe opony z kolcami zapewniają mi bezpieczeństwo - mimo lodu nie wywalę się i nie wpadnę w poślizg.

piątek, 8 stycznia 2016

Nowy Rok

     Skończył  się rok i nadchodzi czas podsumowań. Tak przynajmniej mówią. Ja staram się nie podsumowywać zbyt wiele. Bo po co? Jak było dobrze, to nie muszę sobie tego w pamięci odświeżać. Jak było źle, po co do tego wracać? Same podsumowują mi się jedynie zapisywane gdzieś w sieci kilometry przejechane na rowerze. Co widzę w tym roku? Lekki spadek ich liczby, z którego jestem w gruncie rzeczy zadowolona. Bo nie jest tak, że poświęciłam rowerowi mniej czasu – jeździłam dużo, za to wolniej, uważniej. Wnikliwie obserwowałam przyrodę, zagłębiałam się w ciszę natury. Uwierzcie mi, to pochłania, szczególnie zimą...

sobota, 21 listopada 2015

Mity Greckie

Zdjęcie: foto-gramy.pl
Wszystko zaczęło się od Zeusa...No może nie tak dokładnie od niego, ale prawie. Zaczęło się bowiem od " Mitów Greckich" które walały się ostatnio po domu (lektura szkolna jednego z synów). Przeglądając je pomyślałam - a może Grecja? Czym prędzej podzieliłam się tą myślą z Piotrem. Reszta wydarzyła się poza mną, pod czujnym okiem Hermesa (boga podróżnych i kupców) - ten zesłał mojemu mężowi prezent specjalny na moje urodziny. Były to bilety do Aten...