sobota, 26 sierpnia 2017

Krzywe nogi

    Byłam w czwartej klasie podstawówki gdy na lekcji w-f okazało się, że mam talent do biegania. Nie chodziło tu o sprinty, a o długi dystans. Byłam najniższa, rok (a w zasadzie prawie dwa) młodsza od koleżanek, a mimo to w biegu na 1800 m wyprzedziłam je dość znacznie. Biegłyśmy te tysiąc osiemset  metrów w kółko po niewielkim szkolnym boisku, trzeba więc było liczyć ilość okrążeń. Zdublowałam koleżanki dwukrotnie,  nauczyciel zajęty czymś innym   nie uwierzył  mi jednak i kazał z innymi biec dalej. Przy kolejnym biegu (który już obserwował) uwierzył. Pogratulował i powiedział, że musi zabrać mnie na zawody międzyszkolne. Koleżanki z klasy były na tyle zazdrosne, że postanowiły mi dopiec:
 - musiałaś wygrać, bo  tak zarzucasz tymi nogami na boki, że nie sposób cię wyprzedzić!
Hm, zarzucam? Nic o tym nie wiem?
Niestety brat  potwierdził: zarzucam!
Od tego czasu unikałam biegania na wuefie jak ognia, oczywiście nie dałam się również zapisać na żadne międzyszkolne zawody. No i na dalszą część życia polubiłam hasło "nie biegam, bo nie lubię". Nic w tym zresztą dziwnego:  z reguły rowerzyści podchodzą z pewnym przymrużeniem oka do biegania, podobnie jak biegacze do rowerowania.

   Przez  prawie 40 lat nie biegałam nigdy. No może do przystanku, czy goniąc odjeżdżający pociąg, ale z pewnością nie biegłam w sposób z góry zaplanowany. Przełamałam się w zeszłym roku -  pobiegłam, bo chciałam  zrozumieć narastającą  powszechną ekscytacje tym sportem.
 Od początku zajęcie to okazało się być przyjemnie. Wciągnęło mnie jednak jedynie do momentu, gdy nieopatrznie wybrałam się na przebieżkę z synem..W biały dzień, uczęszczaną ścieżką (do tej pory biegałam o brzasku i na odludziu)  No i oczywiście trafiłam na znajomych...Natychmiast wrócił kompleks z dzieciństwa - ja i moje krzywe nogi "w akcji",  na widoku publicznym!? Mniej wstydu miałabym gdybym stała tam naga!
Przestałam biegać, bo momentalnie przestało mnie to bawić. 

No i tak trwałabym w tym "niebieganiu" do końca świata zapewne, gdybym sobie nie uświadomiła, dlaczego nie biegam:  nie biegam, bo 40 lat temu ktoś mi dokuczył, nie biegam  bo zarzucam nogami niczym słoń afrykański uszami.(hm,  zarzucam w końcu, czy nie zarzucam?)  Cóż za głupota! Tym bardziej że ta historia przytrafiła się mi - osobie dość  niezależnej. Muszę zlikwidować w sobie to beznadziejne ograniczenie!
Dwa miesiące temu zaczęłam znów truchtać po łąkach, lasach i wsiach. Wolno, przyjemnie, zachowując stały rytm. Bardzo, bardzo sympatyczny sport, mobilizujący ciało i wyciszający umysł. 

No a co z krzywymi nogami?  Rozprawię się z tematem jutro, podczas startu w Biegu Chełmońskiego. Nie biegnę, by dobiec na czas,  wyprzedzić, być lepszą - to mnie zupełnie nie interesuje (ścigam się zawsze jedynie sama ze sobą) - pobiegnę pokazać światu moje "zarzucacze" w akcji i  do końca unicestwić kompleks. Kibicujcie mi proszę!

PS.  Oczywiście ustawię się gdzieś na końcu stawki, by nikt nie miał problemów z wyprzedzaniem ;)

EDIT 27.08 - dałam radę :)

czwartek, 17 sierpnia 2017

Sto (mokrych) dróg


Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu...
   Upalne popołudnie. Kolejny dzień przemieszczamy się kajakami po rzece Stochód na Wołyniu. Rzeka w kolorze miodu (zapewne zawdzięcza ten kolor rozległym bagnom, po których płynie) zmienia się jak w kalejdoskopie - bywa szeroka, ciemna głęboka, by w jednej chwili przemienić się w kilka wąskich i jasnych strug wijących się setkami zakrętów wśród trzcin i bagien. Którą wtedy ścieżkę wybrać, by nie zabłądzić? Mimo włączonego gps-a i satelity  często nie wiadomo - tu zmiany zachodzą zbyt prędko, by jakieś mapy mogły to na bieżąco uchwycić. Wybieramy więc tę najszerszą i najmniej zarośniętą.