wtorek, 1 grudnia 2020

Białka

Dawno dawno, jakieś (a może nawet dokładnie) pół wieku temu pewna kochająca się para postanowiła być i żyć razem. Byli młodzi, piękni i pełni planów na przyszłość. Aby ich  nie pokrzyżować zbyt szybkim rodzicielstwem (wszystko w swoim czasie) udali się do ginekologa, Pana K, by wskazał im odpowiednią antykoncepcję. Nie wiem co sądzić o tej wizycie, ale  ich syn (a mój mąż) Piotr urodził się jakiś rok po niej. Pan K. zaś  świat ten dość szybko (choć niezależnie od tych narodzin) opuścił. Pozostawił na świecie swoją żonę, pogrążoną w smutku Panią K...

Tymczasem mały Piotr  dorósł, ożenił się z cudowną kobietą i kupił jej wymarzony domek na skraju miasta... 



      O nasze domostwo dbamy nieco  inaczej niż "wypada" - nie kosimy trawy zbyt często, nie grabimy liści natychmiast gdy spadną (hm, zdarza się, że i w ogóle), rzadko myjemy okna i nie zdobimy go flagami na święta (no chyba że tęczowymi). Ja za to  (w ramach działań pro-ekologicznych) co tydzień przywożę tu z lasu pełną sakwę butelek po wódce, które (wg grafika śmieciowego) raz w miesiącu wystawiam przed posesję. Bawi mnie potem niezmiernie wykrzywiona mina sąsiadów oglądających z oburzeniem moje "pijackie śmieci" - ich wyobraźnia musi im podpowiadać całkiem niezłe scenariusze! (dobrze, że synowie są już pełnoletni- ilość flaszek można rozłożyć nie na dwie, a na 4 osoby). 
Niektóre plotki sama rozsiewam, np. o mężu którego wyrzucę do garażu (a jaka może być odpowiedź na pytanie, po co robię tam remont?) 

Wścibstwo sąsiadów czasami jednak bywa nie tylko śmieszne, ale i trudne. Kiedyś ktoś anonimowo zaczął wrzucać na posesję resztki chleba. Nasz pies takich rzeczy nie jadał, (nie był więc nawet zainteresowany by je podnieść) i to  my musieliśmy je codziennie sprzątać. Sądziliśmy, że to jakaś bezmyślność  dzieci opóźniających w drodze do domu plecaki ze zbędnych kanapek, okazało się, że to sąsiedzi litowali się nad biednym, głodnym  psem zdemoralizowanej rodziny...

Oczywiście te historie są rozłożone w czasie, mieszkamy w naszym domu wiele lat. Przez ten okres udało się nam zawrzeć kilka fajnych sąsiedzkich przyjaźni.  Nauczyliśmy się również, że z niektórymi sąsiadami trzeba postępować jak z dziećmi: należy stawiać granice. Jeśli w dobrej wierze przytniesz roślinki przy płocie jak sobie życzą, to w następnym ruchu każą ci je całkowicie usunąć (wniosek: nie przycinać). Jeśli masz dosyć starego chleba na posesji, to opieprzyć i pogrozić policją, a nie tłumaczyć, że pies nie chodzi głodny. 

Ostatnio przyszła kolej na kolejną intrygę...

Sąsiadka z drugiej strony ulicy zabrała nam kota. W zasadzie ukradła go na raty, zostawiając mu codziennie jedzenie przed swoimi drzwiami. Koty są jak dzieci: zawsze im żarcie w gościach lepiej smakuje. Białeczka nasza kochana długo się więc nie zastanawiała, gdzie należy się stołować: u sąsiadki zdecydowanie lepsze. Poza tym z czasem i do domku wpuszczać zaczęli, na oknie w słońcu leżeć pozwolili....A ja długo śmiałam się, gdy nasza ukochana kotka co rano zamiast do miski, zaczęła pędzić do drzwi, by sprawdzić, czy u sąsiadów nic lepszego nie dają  - chcą karmić, niech karmią. Gdy jednak przerodziło się to w rutynę, poszłam na rozmowę. Sąsiadka zaprosiła na herbatę.  Cudna staruszka mieszka od kilku lat z cudownym staruszkiem  - odnalezioną po latach pierwszą miłością. Cóż za historia! Ale ja nie w sprawie historii, ja w sprawie kota...

- proszę go nie karmić. Ten kot jest nasz i chcielibyśmy, by nasz pozostał.
- ojej nie wiedziałam (wiedziała oczywiście. To nie pierwsza moja wizyta, kot jest z nami 7 lat)
- proszę go nie wpuszczać do domu - zapewniam, że Białce u nas się krzywda nie dzieje...
- proszę pani, ja go nigdy nie wpuszczam!
- wczoraj  siedział u Pani na oknie...
- no właśnie! Strącił mi doniczkę!

Nie wiem, czy byłam w jakimś nieodpowiednim stroju, czy też generalnie nie wzbudzam zaufania wśród starszych osób. Faktem jest, że po tej rozmowie kot  przestał u nas mieszkać.

Powinnam walczyć - zgodnie z moją teorią następne po kocie mogą być przecież dzieci. Ja jednak odpuściłam... 

Pamiętacie jeszcze historię którą rozpoczęłam opowieść? Moja staruszka sąsiadka  ma na nazwisko K. To dzięki zaniedbaniom jej śp. męża -ginekologa mój mąż przyszedł na świat. Niech więc będzie, że ten kot to spóźnione podziękowania!







3 komentarze: