Mężczyźni to mają czasami lepiej. Podkreślam słowo "czasami", bo generalnie rzecz biorąc większość z nich jest pantoflarzami, czego im absolutnie nie zazdroszczę. Mają jednak pewne fizyczne zalety: ich ciało dłużej broni się przed starością. Podczas gdy w pewnym wieku kobieca twarz więdnie, ich nabiera męskiego wyrazu. My coraz starsze i obwisłe, oni coraz dojrzalsi.
środa, 4 kwietnia 2018
piątek, 16 marca 2018
Kabaret
W aptece.
Kolejka niewielka, starsza pani przy okienku może więc pożalić się nieco dłużej. Na oczy, wątrobę i starość. Wszystko to jednak odbywa się z humorem. Gdy jednak przychodzi do płacenia nastrój się gwałtownie zmienia
-16,50? Boże co za czasy! Żydkom tę Polskę wyprzedają, a my za to płacimy Dotacje na te ich cmentarze dają milionowe, a nasze groby się sypią. Gdzie tu sprawiedliwość, tak obcym rozdawać? Żadnej godności naszej narodowej już nie ma!
Pani w okienku dalej słodko przytakuje.
Ruszyłam w kierunku kobiety- niby pieprzy sobie bzdury, ale nie można wobec takich postaw być obojętnym - bierność jest przecież przyzwoleniem. Zanim jednak coś powiedziałam ujrzałam ją z bliska-małą siwą staruszkę z zamglonymi oczami. i trzęsącymi się dłońmi..Nie miałam serca.....
Teraz myślę, że jednak powinnam była. Więc przynajmniej sobie napiszę.
sobota, 30 grudnia 2017
wtorek, 12 grudnia 2017
Torebka
Ciemno gdy się budzę, ciemno gdy wychodzę z pracy. Cholera jasna, co za beznadziejna pora roku, w której noc trwa w nieskończoność!? Tylko patrzeć, jak dopadnie mnie jakaś mroczna depresja...
Po skończonej pracy wyszłam z kolegami. Ja byłam tu od rana, oni pracowali chyba ze trzy doby bez przerwy. Po takim długim "cyklu" należało się im duże piwo. Mi za ten zbyt krótki dzień również.
Najpierw na chwilę do Ciebie, potem poszliśmy szaleć na miasto. Zmienialiśmy trunki i lokale, Ty za każdym razem siadałeś koło mnie (cóż za przypadek..) Wtedy jeszcze nie miałeś pojęcia, że zastawiłam na Ciebie sidła - będąc w Twoim domu prawie niechcący zostawiłam na krześle moją torebkę...Wróciłam po nią z Tobą bardzo późno i niekoniecznie trzeźwa.
Nie powinnam była wracać - byłam mężatką, Twoją szefową.
Przed nami była długa, ciemna noc. Tak długa, że rano obydwoje już wiedzieliśmy, że będziemy ze sobą do końca świata..
Nie powinnam była wracać - byłam mężatką, Twoją szefową.
Przed nami była długa, ciemna noc. Tak długa, że rano obydwoje już wiedzieliśmy, że będziemy ze sobą do końca świata..
Dziś mija 20 lat od tej "torebkowej nocy". Czy kupisz mi nową? Taką dużą trójkątną, pod ramę roweru poproszę. Późną wiosną zastawię z niej na Ciebie sidła w miękkim zbożu. Lub na łące pełnej mlecza. Wszędzie!
czwartek, 19 października 2017
Z.
--------------------------------------------
- Dlaczego się tak trzęsiesz? Nie bój się. Nic ci nie zrobię...pokaż te swoje małe cycuszki. Dopiero zaczynają rosnąć...no nie trzęś się do cholery, weź ręce z guzików od spodni. Daj, wsadzę Ci tam rękę i będzie ci naprawdę dobrze...
Leżałam skulona i przerażona na śmierdzącym łóżku odwrócona w stronę ściany. Za mną Z. - obleśny nagi staruch. Gdy weszliśmy do jego małego dzikiego domku nad Sanem zamknął drzwi na klucz i schował go do spodni. Wtedy pierwszy raz poczułam, że chyba coś jest nie tak...
Miałam ogrodniczki - to mnie ratowało. Mocno ściskałam szelki spodni, a gdy próbował mi je zdjąć gryzłam go po rękach. Nie krzyczałam, bo nie umiałam wydobyć z siebie krzyku. Bo bałam się tego sapiącego (mimo wieku wciąż jeszcze silnego) dziada. Bo...krzyk nic by nie dał na tym cholernym, bieszczadzkim odludziu..
Tymczasem jego obleśny sztywny kutas wpychał się między moje zaciśnięte uda
- no pogłaszcz go!
Siłą przesunął moją zaciśniętą na guziku o spodni dłoń do tego obrzydlistwa.
Szamotanina trwała wiele godzin. Cały czas płakałam. Dotykał mnie, lizał, wtulał się. A ja trzymałam mocno guziki i błagałam, żeby sobie poszedł. Myślałam o nadchodzącym świcie i kluczu znajdującym się w kieszeni porzuconych spodni. Kluczu, który mógł dać mi wolność...
Leżałam skulona i przerażona na śmierdzącym łóżku odwrócona w stronę ściany. Za mną Z. - obleśny nagi staruch. Gdy weszliśmy do jego małego dzikiego domku nad Sanem zamknął drzwi na klucz i schował go do spodni. Wtedy pierwszy raz poczułam, że chyba coś jest nie tak...
Miałam ogrodniczki - to mnie ratowało. Mocno ściskałam szelki spodni, a gdy próbował mi je zdjąć gryzłam go po rękach. Nie krzyczałam, bo nie umiałam wydobyć z siebie krzyku. Bo bałam się tego sapiącego (mimo wieku wciąż jeszcze silnego) dziada. Bo...krzyk nic by nie dał na tym cholernym, bieszczadzkim odludziu..
Tymczasem jego obleśny sztywny kutas wpychał się między moje zaciśnięte uda
- no pogłaszcz go!
Siłą przesunął moją zaciśniętą na guziku o spodni dłoń do tego obrzydlistwa.
Szamotanina trwała wiele godzin. Cały czas płakałam. Dotykał mnie, lizał, wtulał się. A ja trzymałam mocno guziki i błagałam, żeby sobie poszedł. Myślałam o nadchodzącym świcie i kluczu znajdującym się w kieszeni porzuconych spodni. Kluczu, który mógł dać mi wolność...
poniedziałek, 16 października 2017
Wspomnienie ulotnej chwili lata...
Zmrok. Siedzę na brzegu rzeki Stochód na Wołyniu i szukam inspiracji do napisania tekstu - najpóźniej jutro muszę go jakoś wysłać do redakcji. Cudowna, leniwa rzeka w kolorze miodu zmienia swoje barwy na nocne, lilie wodne i żółte grążele powoli giną w szarości nocy. Silny zapach mięty rosnącej na brzegu unosi się w powietrzu – chyba czas na jakąś herbatkę?
Siedzę w miejscu, gdzie z powodu upału jeszcze przed chwilą spore stado krów ponad godzinę moczyło się w wodzie po ogony (cóż za widok!), piękne konie długo piły wodę, stado gęsi przyszło, pokąpało się, pogęgało i samodzielnie odmaszerowało do wsi.
Ach, ta wieś, jak ze snów! Taka prawdziwa, gdzie w sklepie kupisz tylko chleb, sól, cukier, koncentrat pomidorowy i sztuczny kolorowy wieniec na grób, a babiny w chustach siedzą przed drewnianymi chatkami. Gdzie dzieci na drodze bawią się patykiem, a wóz z sianem środkiem jedzie... Ach, chyba znów zakochałam się w mijanych miejscach!
Czas sobie leniwie płynie, moja kartka papieru (precz z komputerem, tabletem, telefonem, ba – precz z cywilizacją!) wciąż pusta, gdy tymczasem na brzegu zrobił się ponownie gwar, a w wodzie pojawiły się postaci. Mimo ciemności, dokładnie widzę zarysy sylwetek – to stare kobiety. Są półnagie (na sobie mają tylko długie, mokre spódnice), głośne i radosne niczym młode dziewczyny. Piszczą, dowcipkują, myją sobie plecy, chlapią. Wiedzą, że nie są tu same, ale nie ma w nich wstydu – to one są tu na miejscu, ja jak zwykle – tylko przejazdem. Sama nie wiem, czy powinnam tu być, czy może jestem jakimś niepotrzebnym dodatkiem? Hm, chyba siedząc na trawie z kartką i długopisem, jestem trochę nie na miejscu..
Czas na kąpiel!
poniedziałek, 4 września 2017
Dzika natura
Poznałam ich w drodze – ja rowerem, oni terenowym samochodem. Zatrzymałam się w sklepie w poszukiwaniu czegoś jadalnego, oni już tam byli. Na mój widok wydali okrzyki zachwytu, po czym wyściskali jak dobrego znajomego. No, bo mój blog, rower, tułaczka bez celu – oni to kochają! Nie będę ukrywała, że mój blog nie jest powszechnie znany, a ja nie przywykłam do takich powitań. Nie napiszę też, że takie sytuacje są mi obojętne – to bardzo miłe uczucie. Gdy więc zaproponowali wspólny nocleg gdzieś w plenerze, mimo potrzeby samotności nie odmówiłam. Ale umówiliśmy się, że spotkamy się w lesie dopiero wieczorem – w ten sposób i ja, i oni mogliśmy realizować swoje odmienne plany jeszcze przez pół dnia.
sobota, 26 sierpnia 2017
Krzywe nogi
Byłam w czwartej klasie podstawówki gdy na lekcji w-f okazało się, że mam talent do biegania. Nie chodziło tu o sprinty, a o długi dystans. Byłam najniższa, rok (a w zasadzie prawie dwa) młodsza od koleżanek, a mimo to w biegu na 1800 m wyprzedziłam je dość znacznie. Biegłyśmy te tysiąc osiemset metrów w kółko po niewielkim szkolnym boisku, trzeba więc było liczyć ilość okrążeń. Zdublowałam koleżanki dwukrotnie, nauczyciel zajęty czymś innym nie uwierzył mi jednak i kazał z innymi biec dalej. Przy kolejnym biegu (który już obserwował) uwierzył. Pogratulował i powiedział, że musi zabrać mnie na zawody międzyszkolne. Koleżanki z klasy były na tyle zazdrosne, że postanowiły mi dopiec:
- musiałaś wygrać, bo tak zarzucasz tymi nogami na boki, że nie sposób cię wyprzedzić!
Hm, zarzucam? Nic o tym nie wiem?
Niestety brat potwierdził: zarzucam!
Od tego czasu unikałam biegania na wuefie jak ognia, oczywiście nie dałam się również zapisać na żadne międzyszkolne zawody. No i na dalszą część życia polubiłam hasło "nie biegam, bo nie lubię". Nic w tym zresztą dziwnego: z reguły rowerzyści podchodzą z pewnym przymrużeniem oka do biegania, podobnie jak biegacze do rowerowania.
Przez prawie 40 lat nie biegałam nigdy. No może do przystanku, czy goniąc odjeżdżający pociąg, ale z pewnością nie biegłam w sposób z góry zaplanowany. Przełamałam się w zeszłym roku - pobiegłam, bo chciałam zrozumieć narastającą powszechną ekscytacje tym sportem.
Od początku zajęcie to okazało się być przyjemnie. Wciągnęło mnie jednak jedynie do momentu, gdy nieopatrznie wybrałam się na przebieżkę z synem..W biały dzień, uczęszczaną ścieżką (do tej pory biegałam o brzasku i na odludziu) No i oczywiście trafiłam na znajomych...Natychmiast wrócił kompleks z dzieciństwa - ja i moje krzywe nogi "w akcji", na widoku publicznym!? Mniej wstydu miałabym gdybym stała tam naga!
Przestałam biegać, bo momentalnie przestało mnie to bawić.
No i tak trwałabym w tym "niebieganiu" do końca świata zapewne, gdybym sobie nie uświadomiła, dlaczego nie biegam: nie biegam, bo 40 lat temu ktoś mi dokuczył, nie biegam bo zarzucam nogami niczym słoń afrykański uszami.(hm, zarzucam w końcu, czy nie zarzucam?) Cóż za głupota! Tym bardziej że ta historia przytrafiła się mi - osobie dość niezależnej. Muszę zlikwidować w sobie to beznadziejne ograniczenie!
Dwa miesiące temu zaczęłam znów truchtać po łąkach, lasach i wsiach. Wolno, przyjemnie, zachowując stały rytm. Bardzo, bardzo sympatyczny sport, mobilizujący ciało i wyciszający umysł.
No a co z krzywymi nogami? Rozprawię się z tematem jutro, podczas startu w Biegu Chełmońskiego. Nie biegnę, by dobiec na czas, wyprzedzić, być lepszą - to mnie zupełnie nie interesuje (ścigam się zawsze jedynie sama ze sobą) - pobiegnę pokazać światu moje "zarzucacze" w akcji i do końca unicestwić kompleks. Kibicujcie mi proszę!
PS. Oczywiście ustawię się gdzieś na końcu stawki, by nikt nie miał problemów z wyprzedzaniem ;)
EDIT 27.08 - dałam radę :)
EDIT 27.08 - dałam radę :)
czwartek, 17 sierpnia 2017
Sto (mokrych) dróg
Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu... |
Upalne popołudnie. Kolejny dzień przemieszczamy się kajakami po rzece Stochód na Wołyniu. Rzeka w kolorze miodu (zapewne zawdzięcza ten kolor rozległym bagnom, po których płynie) zmienia się jak w kalejdoskopie - bywa szeroka, ciemna głęboka, by w jednej chwili przemienić się w kilka wąskich i jasnych strug wijących się setkami zakrętów wśród trzcin i bagien. Którą wtedy ścieżkę wybrać, by nie zabłądzić? Mimo włączonego gps-a i satelity często nie wiadomo - tu zmiany zachodzą zbyt prędko, by jakieś mapy mogły to na bieżąco uchwycić. Wybieramy więc tę najszerszą i najmniej zarośniętą.
wtorek, 25 lipca 2017
Dwunasta
Sobota to dla mnie cudowny czas – kiedy cała rodzina odsypia trudy tygodnia, ja wstaję o świcie i mam czas aż do południa, by nacieszyć się rowerem. To oczywiście też forma odpoczynku, tyle że aktywna. Czasami ruszam przed siebie już spod domu, często jednak wsiadam z rowerem w dowolny pociąg, który wywozi mnie gdzieś w nieznane – docieram w ten sposób do miejsc, do których w krótkim czasie rowerem bym nie dotarła.
czwartek, 6 lipca 2017
Włóczęga
W restauracji w X siedziałam od mniej więcej 20 minut. Specjalnie piszę „X”, bo nie chodzi mi o zemstę czy wyciąganie konsekwencji w stosunku do pracownika, a o opowieść.
Siedziałam w widocznym miejscu i czekałam na obsługę. Ludzi nie było tu zbyt wielu, ale kilka stolików było zajętych. Niektórzy wychodzili, inni wchodzili. Ci nowo przybyli natychmiast doczekiwali się kelnera przy stoliku. Wszyscy, tylko nie ja…
– Przepraszam, mogę złożyć zamówienie?
– Tak, chwileczkę, zaraz ktoś podejdzie.
No i nie przychodził. Popatrzyłam na siebie: jestem od kilku dni w drodze, tym razem mam ze sobą niewiele rzeczy, wyglądam więc jak kupa nieszczęścia. Nieumyta, rozczochrana, zabłocona po uszy. No i prawa nogawka rozdarła mi się prawie do uda, więc zakleiłam ją srebrną taśmą. Niespecjalnie się tym przejmuję – jestem przecież w podróży, ten stan wybacza wszystko. Oczywiście co się dało wymyłam w toalecie, ale ubrań i butów tu nie wyczyszczę.
– Przepraszam, mogę złożyć zamówienie?
– Tak, chwileczkę, zaraz ktoś podejdzie.
No i nie przychodził. Popatrzyłam na siebie: jestem od kilku dni w drodze, tym razem mam ze sobą niewiele rzeczy, wyglądam więc jak kupa nieszczęścia. Nieumyta, rozczochrana, zabłocona po uszy. No i prawa nogawka rozdarła mi się prawie do uda, więc zakleiłam ją srebrną taśmą. Niespecjalnie się tym przejmuję – jestem przecież w podróży, ten stan wybacza wszystko. Oczywiście co się dało wymyłam w toalecie, ale ubrań i butów tu nie wyczyszczę.
sobota, 1 lipca 2017
Lustro
Zwykle czuję się młoda. Trudno mi nawet powiedzieć, że to co odczuwam to stan młodości - jestem sobą od zawsze i nic się tu nie zmienia. Oczekuję że starość dorwie mnie brakiem chęci do poznawania, odkrywania i spadkiem formy fizycznej. Póki co takich objawów nie dostrzegam. Oczywiście robią mi się zmarszczki, ciało lekko więdnie, ale już kilka lat temu postanowiłam to z grubsza olać - nie jestem opakowaniem, jestem tym, co w środku. A ten "środek" z wiekiem bogatszy mi się wydaje i szlachetniejszy. Subiektywnie oczywiście.
Tymczasem syn skończył 18 lat. Niby symboliczne to jakieś, ale pamiętam dobrze siebie z takiego właśnie czasu- byłam już dorosła, dokładnie taka jak teraz. Hm, chyba nie mogę być w wieku własnego syna, nawet mentalnie? Muszę być sporo starsza!
Wczoraj była impreza urodzinowa, dziś dopadł mnie kryzys starości. Żeby temu uczuciu zaradzić jakoś, szybko i sprawnie przejechałam z rana stówkę na rowerze (może stara, ale sprawna jak osiemnastka). No i jakoś lepiej mi się zrobiło.
Na chwilę.
Nagle i niespodziewanie okazuje się, że jestem matką dorosłych ludzi.
Nagle i niespodziewanie osoby mocno po trzydziestce mówią do mnie "proszę Pani" i jest to często bariera nie do przeskoczenia.
Nagle i niespodziewanie zaczynam myśleć jakby wolniej, zatrzymywać się na dłuższe chwile w jednym punkcie.
Patrzę w lustro i obiektywnie widzę tam starszą osobę. Nie chcę nią być.
Wyrzuciłam to cholerne lustro.
piątek, 26 maja 2017
Słaba płeć
foto: Meteor2017 |
Po pierwsze. Gdy podróżuję, zawsze mogę liczyć na pomoc przypadkowych ludzi. Sami zatrzymują się i pytają, czy mogą w czymś pomóc. Nie, to nie jest reguła dostępna dla wszystkich podróżników – gdy jest ze mną mąż, sprawa wygląda odmiennie. Również zimą, gdy moja płeć pozostaje zakamuflowana pod grubą warstwą ubrań, reakcje wybawców bywają jakby ostrożniejsze.
Po drugie. Z reguły wystarczy, że mam przy sobie odpowiednie narzędzia, a nie muszę się martwić o to, do czego one służą. Popsute przerzutki, niedokręcone kierownice i siodełka naprawiają się same. Bosko, prawda? Aby się tak zadziało, wystarczy w odpowiedniej chwili zademonstrować „kobiecą bezradność”. Celowo nie wymieniłam tu zwyczajnego „flaka” – no bez przesady, do takiej naprawy pomocy mi nie potrzeba…
środa, 17 maja 2017
Weronika
czwartek, 11 maja 2017
Milczenie
Idę sobie ulicą zadowolona z siebie - dobry dziś dzień miałam - dzieci mają swoje sukcesy, klient w pracy pochwalił, dostałam gwiazdę od znalazcy ukrytego przeze mnie skarbu(przyznaje się ją tylko super-skarbom). Do tego mąż przytulił z rana jakoś mocniej i głębiej w oczy popatrzył...żyć nie umierać! I gdy tak sobie idę tą ulicą uśmiechnięta, mijam znajomych (Żyrardów to małe miasto, zawsze kogoś spotkasz) Chętnie opowiedziałabym im dlaczego się uśmiecham. Niezależnie jednak od tego, jak blisko się znamy pytanie z ich strony pada zawsze szybko i zawsze tylko jedno:
- a ty nie na rowerze?
Świat zaczął widzieć we mnie tylko lekko zwariowaną rowerzystkę bagienną (z lekkim zboczeniem na liski). Jeśli mam z kimś rozmawiać, to nie o emocjach życia codziennego, ale o tym, ile kilometrów zrobiłam i gdzie. No i jak bardzo narażam się na niebezpieczeństwa i po co to robię. To zrobiło się nudne..
Nie jestem maszyną od przygód- jestem człowiekiem. Z tłumem przeżyć i doznań. Tych rowerowych i tych bardzo ważnych - "zwyczajnych".
Przestałam więc liczyć kilometry spędzone na siodełku, przestałam pisać o "rowerowaniu". Chcę, by świat (ten realny) na nowo dostrzegł we mnie normalnego człowieka. No dobra, z tym "normalnym" to przesadziłam, ale uwierzcie mi - mój tyłek nie jest na stałe przyrośnięty do siodełka - odklejam go stamtąd dość często dla innych doznań (o których pisać tu nie będę 😜)
Coś jednak napiszę. Wkrótce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)