Od wiosny codziennie rano biegam. Często z przyjaciółmi, zawsze z psem.
Montana jest kundlem w typie wilczura, łagodnym i nieco tchórzliwym. Taki pies przyjaciel, który w razie afery schowa się za właścicielem, by go obronił. Ale wygląda groźnie.
Na potrzeby biegania nauczyłam psa kilku komend. Dwie najważniejsze to "chodż tu" przywołujące psa do mnie natychmiastowo i wskazywanie ręką kierunku biegu, by bez słów wiedział, że może już np. przebiec przez ulicę.
No więc biegniemy. Dziś dzień wolny, czas na półmaraton. (do jesieni chcę przebiec pełny maraton, trzeba ćwiczyć).
Piękne widoki: pola łąki, pola łąki, pola łąki.........królik! Mimo całej swojej pokory pies nie jest w stanie powstrzymać swojej dzikiej natury i na widok dzikiego zwierza leci co tchu. Żadne "chodź tu" nie działają. Wraca zwykle po pięciu minutach dyszący, z wywalonym jęzorem (oczywiście nigdy nic nie upolował, bo chyba zdechłby ze strachu dosłownie łapiąc zwierzaka) Tym razem też wrócił. Koniec przerwy, biegniemy dalej.
Pola, łąki, pola, łąki..... upał! Za późno wstałam, za późno ruszyłam, mam za swoje. Pies cały czas dyszący, rzeczki po drodze wyschnięte, oddaję mu więc moją wodę z bidonu. Chyba niepotrzebnie, wypijając ją przestałabym przynajmniej dyszeć, pies nie..
Pola łąki, pola, łąki, zakręt...sarna z 3 małymi na środku drogi. Poleciał. Jedno małe zostało i bacznie mi się przygląda. Trzech malych z matką nie widziałam jeszcze nigdy, może oswojone?
- maleństwo - czule przemówiłam - pić ci się też chce? Chyba teraz dopiero mnie zauważyło, bo dziko podskoczyło i czmychnęło natychmiast.
Montana wrócił po 10 minutach. Z jęzorem do pasa. Tym razem nie dałam mu wody (syndrom psa ogrodnika mi się włączył - nie wypiję po psie, ale jemu też nie dam, niech ma karę za te ucieczki)
Biegniemy dalej. Cała mokra jestem. Moje cudowne wdzianko ("ubierz się w obcisłe bo to warto mieć styl...") też prawie całe mokre, przykleja mi się do skóry. GORĄCO! Staję, poleję się przynajmniej tą "psią" wodą.
- ech, jaki ładny widok - słyszę nagle z pola - gdyby nie ten groźny pies to bym chyba Panią skrzywdził..
Nie cierpię takiego pierdolenia. Ja się nie boję, ale niejedną kobietę mógłby takim gadaniem wystraszyć.
Patrzę na moje łagodne zwierzę - spocony, dyszący i z tym jęzorem na wierzchu wygląda naprawdę groźnie....Od człowieka dzieli nas płytki rów i może 50 metrów pola. Odwróciłam się w jego kierunku, pokazałam psu wyraźnie kierunek biegu i krzyknęłam
- BIERZ GO! (komenda psu nieznana, ale sam krzyk pobudza do działania)
Ach, co za widok! Pies zrobił może kilka susów i zorientowawszy się, że nie biegnę za nim zawrócił. Dużo dłuższy dystans pokonał za to facet!
No! I od razu mimo upału z uśmiechem mogę biec dalej!
Pięknego lata!