Zmrok. Siedzę na brzegu rzeki Stochód na Wołyniu i szukam inspiracji do napisania tekstu - najpóźniej jutro muszę go jakoś wysłać do redakcji. Cudowna, leniwa rzeka w kolorze miodu zmienia swoje barwy na nocne, lilie wodne i żółte grążele powoli giną w szarości nocy. Silny zapach mięty rosnącej na brzegu unosi się w powietrzu – chyba czas na jakąś herbatkę?
Siedzę w miejscu, gdzie z powodu upału jeszcze przed chwilą spore stado krów ponad godzinę moczyło się w wodzie po ogony (cóż za widok!), piękne konie długo piły wodę, stado gęsi przyszło, pokąpało się, pogęgało i samodzielnie odmaszerowało do wsi.
Ach, ta wieś, jak ze snów! Taka prawdziwa, gdzie w sklepie kupisz tylko chleb, sól, cukier, koncentrat pomidorowy i sztuczny kolorowy wieniec na grób, a babiny w chustach siedzą przed drewnianymi chatkami. Gdzie dzieci na drodze bawią się patykiem, a wóz z sianem środkiem jedzie... Ach, chyba znów zakochałam się w mijanych miejscach!
Czas sobie leniwie płynie, moja kartka papieru (precz z komputerem, tabletem, telefonem, ba – precz z cywilizacją!) wciąż pusta, gdy tymczasem na brzegu zrobił się ponownie gwar, a w wodzie pojawiły się postaci. Mimo ciemności, dokładnie widzę zarysy sylwetek – to stare kobiety. Są półnagie (na sobie mają tylko długie, mokre spódnice), głośne i radosne niczym młode dziewczyny. Piszczą, dowcipkują, myją sobie plecy, chlapią. Wiedzą, że nie są tu same, ale nie ma w nich wstydu – to one są tu na miejscu, ja jak zwykle – tylko przejazdem. Sama nie wiem, czy powinnam tu być, czy może jestem jakimś niepotrzebnym dodatkiem? Hm, chyba siedząc na trawie z kartką i długopisem, jestem trochę nie na miejscu..
Czas na kąpiel!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz