Leżymy rodzinnie na trawie w ogródku i oglądamy księżyc, na którym Twardowski wyłącza powoli światło. Fajny efekt, ale gdy już nastaje ciemność następują długotrwałe nudy....to przecież najdłuższe zaćmienie w naszym życiu, przyjdzie nam czekać prawie dwie godziny na dalszą część "akcji". Gdy więc księżyc robi się na stałe krwisto-beznamiętny szukamy innych zająć. Najpierw oglądamy konstelacje: Duży Wóz, Mały Wóz, Łabędź, Kasjopea...co tam jeszcze? Nudy. Nawet gwiazdy nie spadają...
I nagle jest! Ruchomy punkt na niebie - satelita! Błyszczy niesamowicie odbijanym światłem słonecznym. Zaczynają się rozmowy o tym, jak jest daleko, po co i dlaczego ktoś go wypuścił w kosmos. No i ile ich jest. Tych potrzebnych (1200) i tych, które są już tylko kosmicznymi śmieciami (prawie 6 tys! większych i mniejszych obiektów. Wśród nich jest nawet rękawica kosmonauty!) Zaczynamy liczyć te "ruchome gwizdy", konkurować, kto ich więcej wypatrzy (oczywiście oczy naszej córki okazują się najbystrzejsze). Zabawa wciąga nas do tego stopnia, że prawie przegapiamy przywrócenie przez Twardowskiego światła na księżycu...
Bywają chwile, gdy cywilizacja i technika są równie pociągające, jak pierwotna natura świata