Tydzień temu odbył się Maraton Podróżnika, impreza w której miałam uczestniczyć. Do przejechania "w trybie ciągłym" dystans 300 lub 500 km po górach Małopolski. Jak napisał w swojej relacji kolega - 300 km to dystans "dla cipek". Spojrzałam szybko między nogi i wiedziałam, że to dla mnie...
Niestety okazało się, że w ten weekend czekają na mnie inne ważne zajęcia. Obserwowałam więc tylko w necie jak moi znajomi zmagają się z górami i upałem. I było mi smutno, bo chciałam być z nimi, chciałam sprawdzić siebie. Taki dystans znam i pokonuję "na raz" bez większych problemów, ale taka sama droga po górach jest dla mnie wielkim wyzwaniem...
Kolejny weekend miałam wolny. Wrzuciłam więc w mojego Garniera (gps) trasę Maratonu i w późny piątkowy wieczór wsiadłam w pociąg do Krakowa...
Zapytacie się po co, skoro wyścig był tydzień temu? A co za różnica? Nie ścigam się z nikim poza sobą, i tak jechałabym sama, bo tak lubię najbardziej. Pogoda za to zapowiadała się dużo lepsza...
poniedziałek, 22 czerwca 2015
poniedziałek, 1 czerwca 2015
Babska jazda
W przerwie miedzy pracą, domem i wieczornym spacerem siadam
przy komputerze i szukam w głowie babskiego spojrzenia
na rowerowy świat. I sama nie wiem, czy je mam.
Mimo wieku (mam 46 lat), mam chyba męską kondycję i potrafię
zmęczyć niejednego młodszego ode mnie faceta. Mój rower nie jest
różowy i piękny, a wręcz przeciwnie – jest stary, obdrapany, ma dziurawe
siodełko, błoto na ramie i taśmę izolacyjną wokół dzwonka.
Zwykle podróżuję samotnie, w zasadzie nie mam w sobie strachu.
Gdzie jest więc ta kobieca jazda?
Subskrybuj:
Posty (Atom)