Shqiperia*... Tę podróż wymarzyłam sobie dwa lata temu, stojąc na wysokości 2000 m n.p. m gdzieś na rozstaju dróg w Czarnogórze. Jedna z dróg - ta którą jechaliśmy z rodziną - schodziła w dół, druga wędrowała ku niekończącym się przepięknym skalistym szczytom...To były właśnie szczyty albańskie,... Spojrzeliśmy wtedy z Piotrem na siebie i wiedzieliśmy, że musimy tu niebawem wrócić..
Zbliżają się moje urodziny, więc i okazja do podarowania mi prezentu sama się "nawinęła". Tanie bilety pojawiły w dość komfortowych niemieckich liniach lotniczych (rower w ramach bagażu- hura!), data wylotu w urodziny. No bajka!
Pakowanie odbywało się w ostatniej chwili, między pracą a robieniem zapasów żywności (dla zostających w domu dzieci). Tym razem zabieramy dziwny zestaw rzeczy: strój kąpielowy (Adriatyk o tej porze roku ma aż 18 stopni!), zimowa kurtka i rękawiczki na górskie, zimowe nocki (bywa, że w listopadzie w północnych górach Albanii leży już śnieg), namiot i po dwa śpiwory (jeden na "lato", dwa na "zimę")
W ostatniej chwili pędzimy do księgarni po mapę i rozmówki polsko-albańskie. Rozmówek nie ma, jest za to przewodnik z prostym słowniczkiem. Przewodniki nie są w naszym stylu, ale ze względu na "słówka" kupujemy.
Jeszcze tylko rzut oka na prognozy pogody i.....no nie!- na północy oberwanie chmur, na południu burze...No dobra, odpuścimy sobie te góry północy, niech będzie górzysta część Albanii centralnej i południowej - może mniej zmokniemy.