--------------------------------------------
- Dlaczego się tak trzęsiesz? Nie bój się. Nic ci nie zrobię...pokaż te swoje małe cycuszki. Dopiero zaczynają rosnąć...no nie trzęś się do cholery, weź ręce z guzików od spodni. Daj, wsadzę Ci tam rękę i będzie ci naprawdę dobrze...
Leżałam skulona i przerażona na śmierdzącym łóżku odwrócona w stronę ściany. Za mną Z. - obleśny nagi staruch. Gdy weszliśmy do jego małego dzikiego domku nad Sanem zamknął drzwi na klucz i schował go do spodni. Wtedy pierwszy raz poczułam, że chyba coś jest nie tak...
Miałam ogrodniczki - to mnie ratowało. Mocno ściskałam szelki spodni, a gdy próbował mi je zdjąć gryzłam go po rękach. Nie krzyczałam, bo nie umiałam wydobyć z siebie krzyku. Bo bałam się tego sapiącego (mimo wieku wciąż jeszcze silnego) dziada. Bo...krzyk nic by nie dał na tym cholernym, bieszczadzkim odludziu..
Tymczasem jego obleśny sztywny kutas wpychał się między moje zaciśnięte uda
- no pogłaszcz go!
Siłą przesunął moją zaciśniętą na guziku o spodni dłoń do tego obrzydlistwa.
Szamotanina trwała wiele godzin. Cały czas płakałam. Dotykał mnie, lizał, wtulał się. A ja trzymałam mocno guziki i błagałam, żeby sobie poszedł. Myślałam o nadchodzącym świcie i kluczu znajdującym się w kieszeni porzuconych spodni. Kluczu, który mógł dać mi wolność...
----------------------------------------------------------------------
Od dzieciństwa byliśmy z bratem życiowo dojrzali, a to był nasz pierwszy samodzielny wyjazd. Ja miałam 14 lat, mój brat 16. W bieszczadzkim schronisku poznaliśmy Z. - starszego człowieka, ojca kierowniczki (która była koleżanką naszej mamy)
Zbieraliśmy jagody, aby zarobić w ten sposób na dalsze wakacje. Codziennie rano szliśmy w góry w poszukiwaniu polan jagodowych. Zwykle znajdowaliśmy takie, na których jagód nie było zbyt wiele. Zbieraliśmy dziennie 3-4 łubianki, podczas gdy "fachowcy" potrafili zebrać ich nawet kilkanaście..
Z. był słynnym "bieszczadzkim zakapiorem". Starym dziadem z wielką brodą, legendą, znającym wszystkie góry i doliny. Gdy nas poznał postanowił pomóc - prowadził nas na nikomu nieznane polany pełne jagód, abyśmy mieli szansę zarobić na ich zbieraniu więcej niż zwykle. Mówił, że jestem jego 198 córką. Że mnie kocha. I całował w policzek. Nie było to miłe, ale nie było w tym też nic złego. Dziadkiem był przecież. Chyba...?
Mój brat zrezygnował z tej przygody po kilku dniach. Wrócił do domu. Zostałam w schronisku sama. Z. powiedział, że musi jechać do swojego domku nad Sanem. I że mogłabym pojechać z nim, bo tam lepsze jagody. Pomyślałam, że fajnie. Ufałam znajomym ludziom, tym bardziej staremu ojcu koleżanki mojej mamy...
.................................................................................................................
Uciekłam nad ranem. Najpierw wykąpałam się dokładnie w lodowatym Sanie by zmyć z siebie obcy dotyk (do tej pory lubię ten sposób oczyszczania się ze złych myśli), potem przeszłam pieszo w deszczu i zimnie prawie 40 kilometrów. Do schroniska, do ludzi których znałam. Tam cudownym zbiegiem okoliczności czekała na mnie mama. Płacząc opowiedziałam wszystko...Przytuliła.
-----------------------------------------------
Bydlę które mnie skrzywdziło nie poniosło żadnych konsekwencji. Nie wiem dlaczego i już nie muszę wiedzieć.
Jak wiele dziewczyn w podobnej sytuacji wiele lat myślałam, że to zdarzenie to w dużej mierze moja wina, bo przecież mogłam COŚ zrobić, mogłam nie być tak naiwna. Wiele lat nie potrafiłam też głośno krzyczeć. Z czasem zrozumiałam, że nie mogłam zrobić nic więcej poza tym, co zrobiłam. Że byłam ofiarą. Krzyczeć nauczyłam się dużo później. Dziś uwielbiam całą sobą "drzeć ryja". Szczególnie nocą, nad morzem. To daje mi poczucie wolności.
Leżałam skulona i przerażona na śmierdzącym łóżku odwrócona w stronę ściany. Za mną Z. - obleśny nagi staruch. Gdy weszliśmy do jego małego dzikiego domku nad Sanem zamknął drzwi na klucz i schował go do spodni. Wtedy pierwszy raz poczułam, że chyba coś jest nie tak...
Miałam ogrodniczki - to mnie ratowało. Mocno ściskałam szelki spodni, a gdy próbował mi je zdjąć gryzłam go po rękach. Nie krzyczałam, bo nie umiałam wydobyć z siebie krzyku. Bo bałam się tego sapiącego (mimo wieku wciąż jeszcze silnego) dziada. Bo...krzyk nic by nie dał na tym cholernym, bieszczadzkim odludziu..
Tymczasem jego obleśny sztywny kutas wpychał się między moje zaciśnięte uda
- no pogłaszcz go!
Siłą przesunął moją zaciśniętą na guziku o spodni dłoń do tego obrzydlistwa.
Szamotanina trwała wiele godzin. Cały czas płakałam. Dotykał mnie, lizał, wtulał się. A ja trzymałam mocno guziki i błagałam, żeby sobie poszedł. Myślałam o nadchodzącym świcie i kluczu znajdującym się w kieszeni porzuconych spodni. Kluczu, który mógł dać mi wolność...
----------------------------------------------------------------------
Od dzieciństwa byliśmy z bratem życiowo dojrzali, a to był nasz pierwszy samodzielny wyjazd. Ja miałam 14 lat, mój brat 16. W bieszczadzkim schronisku poznaliśmy Z. - starszego człowieka, ojca kierowniczki (która była koleżanką naszej mamy)
Zbieraliśmy jagody, aby zarobić w ten sposób na dalsze wakacje. Codziennie rano szliśmy w góry w poszukiwaniu polan jagodowych. Zwykle znajdowaliśmy takie, na których jagód nie było zbyt wiele. Zbieraliśmy dziennie 3-4 łubianki, podczas gdy "fachowcy" potrafili zebrać ich nawet kilkanaście..
Z. był słynnym "bieszczadzkim zakapiorem". Starym dziadem z wielką brodą, legendą, znającym wszystkie góry i doliny. Gdy nas poznał postanowił pomóc - prowadził nas na nikomu nieznane polany pełne jagód, abyśmy mieli szansę zarobić na ich zbieraniu więcej niż zwykle. Mówił, że jestem jego 198 córką. Że mnie kocha. I całował w policzek. Nie było to miłe, ale nie było w tym też nic złego. Dziadkiem był przecież. Chyba...?
Mój brat zrezygnował z tej przygody po kilku dniach. Wrócił do domu. Zostałam w schronisku sama. Z. powiedział, że musi jechać do swojego domku nad Sanem. I że mogłabym pojechać z nim, bo tam lepsze jagody. Pomyślałam, że fajnie. Ufałam znajomym ludziom, tym bardziej staremu ojcu koleżanki mojej mamy...
.................................................................................................................
Uciekłam nad ranem. Najpierw wykąpałam się dokładnie w lodowatym Sanie by zmyć z siebie obcy dotyk (do tej pory lubię ten sposób oczyszczania się ze złych myśli), potem przeszłam pieszo w deszczu i zimnie prawie 40 kilometrów. Do schroniska, do ludzi których znałam. Tam cudownym zbiegiem okoliczności czekała na mnie mama. Płacząc opowiedziałam wszystko...Przytuliła.
-----------------------------------------------
Bydlę które mnie skrzywdziło nie poniosło żadnych konsekwencji. Nie wiem dlaczego i już nie muszę wiedzieć.
Jak wiele dziewczyn w podobnej sytuacji wiele lat myślałam, że to zdarzenie to w dużej mierze moja wina, bo przecież mogłam COŚ zrobić, mogłam nie być tak naiwna. Wiele lat nie potrafiłam też głośno krzyczeć. Z czasem zrozumiałam, że nie mogłam zrobić nic więcej poza tym, co zrobiłam. Że byłam ofiarą. Krzyczeć nauczyłam się dużo później. Dziś uwielbiam całą sobą "drzeć ryja". Szczególnie nocą, nad morzem. To daje mi poczucie wolności.
... masz w sobie dużo odwagi.
OdpowiedzUsuńTen opis świadczy, że nie wszędzie i nie z każdym jest bezpiecznie. A poza tym to jego nie powinno tutaj być. Nie o wszystkim należy internet i cały świat informować a zwłaszcza w takiej formie. Zostań rowerzystką a nie celebrytką u których jak zawsze się krzywda działa
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, ze ten wpis moze świadczyć o mojej celebryckości ;) Mam nadzieję, że mi nie grozi, bo bycie słynnym jest chyba jednym z gorszych scenariuszy na życie.
UsuńMój blog od zawsze składał się z dwóch części "Podróze rowerowe" i "Wycieczki osobiste". Jedno i drugie w pewien sposób się zazębiają - moja wrażliwość na świat bierze się z moich przeżyć, nie tylko rowerowych.
Jeśli zaś ktoś lubi czytać o rowerze, to niech czyta tylko jeden dział.
Rowerzystką bywam, człowiekiem jestem zawsze.
Anonimowy :Osąd czy dany wpis ma być czy nie, należy do autorki/autora bloga. To podwórko twórcy i tylko jego ocena jak i co ma się ukazać jest zasadna. My czytelnicy mamy wybór, czytać / nie czytać. Możemy wypowiedzieć się na temat tego co się ukazało, o ile autor komentarz dopuści, ale nie możemy mówić komuś, co może się ukazać a co nie. Nie jesteśmy cenzorami i nie możemy chcieć naginać twórcy do swojego widzenia świata. Było by to tak jakbyśmy chcieli, żeby twórca był taki jaki my chcemy żeby był. Takie działanie cechuje się zbyt małą otwartością umysłu.
UsuńMarcin Majdak - dzięki:)
UsuńMyślę, że Anonimowy jest osobą z mojego "realnego" otoczenia i się za mnie wstydzi. Nie on pierwszy nie ostatni ;)
Na szczęście jestem na tyle stara, że w zasadzie rzadko już mnie ktoś poucza, jak mam żyć...
Oh jakież standardowe uciszanie kobiet. Wal się, anonimku, kobiety zaczęły mówić głośno o przemocy jakiej doświadczają i już nigdy nie zamilkną.
UsuńWitaj Wrono. Przeczytałem prawie całego Twojego bloga. Ten wpis zrobił na mnie największe wrażenie. Gratuluję Ci odwagi i świadomości! Wybrałaś cudowny sposób na uwolnienie się od zalegających emocji, wrażeń, wspomnień, uczuć i myśli. To cudowny sposób dlatego, że jest to właśnie Twoja metoda. Fajnie, że się otwierasz sama przed sobą. Teraz będzie już tylko lżej. Nie wiem dlaczego, ale mam ochotę Cię uściskać :) Twoja postawa jest imponująca... A na zakończenie taki prezent poetycki ode mnie:
OdpowiedzUsuńBól nie jest prawdziwy
Radość może być fałszywa
Lęk drwi z przerażenia
Gdy prawdę o sobie odkrywa
Złowroga trwoga
I złość purpurowa
Też znikną w pola przestrzeni
Gdy nieprzerwana myśl nałogowa
Na zawsze w świadomość się zmieni...
Pozdrawiam bardzo serdecznie
Columbus
Columbus: Dziękuję! Cóż za miły początek dnia.
UsuńPoezja jakże prawdziwa... Ściskam Ciebie również!
Gratuluję Pani odwagi! Obiecuję, że będę kibicował blogowi dalej. Pozdrawiam serdecznie. Proszę nie zrażać się nieprzychylnymi komentarzem (słownie jednym ☺).
OdpowiedzUsuńDroga Werrono
OdpowiedzUsuńRzadko tu zaglądam, więc dopiero dziś dane mi było przeczytać. Wstrząsające doświadczenie (mówię to jako ojciec dwóch córek).
Dzięki bardzo za ten wyjątkowy wpis. Serdecznie pozdrawiam.
PrincePolo