wtorek, 1 grudnia 2020

Białka

Dawno dawno, jakieś (a może nawet dokładnie) pół wieku temu pewna kochająca się para postanowiła być i żyć razem. Byli młodzi, piękni i pełni planów na przyszłość. Aby ich  nie pokrzyżować zbyt szybkim rodzicielstwem (wszystko w swoim czasie) udali się do ginekologa, Pana K, by wskazał im odpowiednią antykoncepcję. Nie wiem co sądzić o tej wizycie, ale  ich syn (a mój mąż) Piotr urodził się jakiś rok po niej. Pan K. zaś  świat ten dość szybko (choć niezależnie od tych narodzin) opuścił. Pozostawił na świecie swoją żonę, pogrążoną w smutku Panią K...

Tymczasem mały Piotr  dorósł, ożenił się z cudowną kobietą i kupił jej wymarzony domek na skraju miasta... 

poniedziałek, 10 sierpnia 2020

Tęcza w Niebie



     Wyobraź sobie, że praca którą wykonujesz nie pozwala Ci założyć rodziny. Ba, nie pozwala Ci nawet uprawiać seksu. Poddajesz się temu, bo szczerze kochasz tę robotę i wierzysz w zbawienny wpływ na ludzkość tego, co robisz.  Nie jest jednak tak, że możesz pozbyć się myśli o seksie - natura stworzyła nas wszystkich na tyle wyrafinowanie, że  jest on częścią naszego bytu. Mimo szczerych intencji, mimo zawierzenia duszy i ciała swojemu szefostwu,  często myślisz jak niewyżyty nastolatek - wszystko ci się z dupą kojarzy: gesty, uśmiechy, słowa, przedmioty.
Tak, wyobraź sobie, że  jesteś księdzem...

wtorek, 4 sierpnia 2020

Bez szczoteczki




   Pod względem długości trwania moje "wycieczki" mogę podzielić na dwie grupy: te, na które nie zabieram szczoteczki do zębów (doba) i te, na które ją biorę (dłuższe). Są też takie, na które szczoteczkę powinnam jednak wziąć, ale jakoś zapominam... To będzie właśnie opowieść o podróży bezszczoteczkowej...Obrzydliwe? Może dla Was.

czwartek, 9 lipca 2020

Nieszkodliwe dziwactwa

 


   Uwielbiam żyć po swojemu. Oczywiście tam gdzie trzeba muszę wpisywać się w z góry określone szablony: mieszkam w domu (a nie w wymarzonej jurcie) chodzę do pracy (tu nie muszę chyba komentować: mam milion innych pomysłów na ciekawe spędzenie przynajmniej części tego czasu) i robię zakupy w sklepie (choć już dawno powinnam zacząć uprawiać freeganizm). Takich rzeczy wymaga ode mnie szeroko pojęty "system",  do ominięcia którego ciągle jeszcze nie dorosłam. Mam jednak milion swoich drobnych przyjemności, w których nie muszę się poddawać żadnym schematom: uwielbiam przesiadywać na mokradłach, podróżować starym Rzęchem donikąd, napawać się nocnym lasem, chlapać w blocie, czy chodzić boso. To takie przykłady, które akurat w tej chwili przyszły mi do głowy, jest ich  w mojej codzienności dużo wiecej. Większość tych przejawów mojej osobistej wolności może być uznana za nieszkodliwe dziwactwa. Nie wiem dlaczego z  ich powodu od czasu do czasu ludzie  nie traktują mnie poważnie. To jednak naprawdę niska cena za (choć chwilowe) poczucie wolności...

Dziś  "dzień wolności" spędzam siostrą. Co by tu zrobić? Hm...no coś ekscytującego! A że geny mamy podobne, to i wyszło pysznie....

czwartek, 28 maja 2020

Koń

   Miałam sześć lat gdy pierwszy raz wsiadłam na konia. Był wielki (sięgałam mu do pachwin), silny (był koniem pociągowym) i miał  piękną długą grzywę...

Tak mogłaby się zaczynać piękna opowieść o miłości do koni, ale to nie będzie ta opowieść..

Bałam się strasznie, byłam sparaliżowana wręcz tym, co mnie czeka. Ale Kazik (15 letni uczeń mamy)  zdawał się tym wcale nie przejmować - rozbawiony wsadził mnie na klacz. Stojąca obok mama oczywiście opowiadała coś tam o tym, ze jestem super dzielna i dam radę. Nie mogłam więc protestować i krzyczeć, bo nie wypadało (żadne dziecko nie chce zawieść swoich rodziców)
Koń był mokry, spocony od pracy, nie pachniał ładnie. Niepewnie siedziałam na jego śliskim grzbiecie, gdy nagle usłyszałam to, czego usłyszeć absolutnie nie chciałam..
- WIO...
Ruszył, a ja  po dwóch jego krokach wylądowałam wprost pod jego kopytami.
Teraz już nie musiałam powstrzymywać emocji: płakałam długo i głośno, bardziej niż wskazywałoby na to moje aktualne położenie i obrażenia. Takie zachowanie zapewniało mi bowiem, że mnie  znów nie posadzą na tym POTWORZE.
Odpuścili. Uff....Mama chcąc ratować sytuację o  mnie jakoś oswoić z tym wielkim zwierzakiem kazała mi go głaskać po wielkim pysku...OKROPNE!

poniedziałek, 30 marca 2020

Izolacja


     Każdy ma swój sposób na przetrwanie trudnych chwil. Na mnie absolutnie leczniczo działa dziecko, które w sobie w takich chwilach staram obudzić. Tak więc w obliczu braku dochodów, izolacji i znikającego żarcia z lodówki (to nie ja - to ONI!), postanowiłam dziś trochę się pobawić infantylnie- odpuszczę pierwszą teoretycznie niezbędną rzecz, jaką przyjdzie mi wykonać od rana. Oczywiście chodzi mi o rzecz upierdliwą, a nie tę przyjemną.
Wstałam, wypiłam kawę (niezbędna przyjemność) i...rzecz sama przyszła. Phi - to proste! A jakie przyjemne!

Wszystko było jednak proste (nawet nikt z domowników nie zauważył) do momentu, kiedy po południu  zadzwoniła moja siostra   - musimy wymienić się jakimiś-tam rzeczami dość pilnie. Podjadę więc do niej i zostawię w ogródku paczkę, odbiorę też swoją.
Hm...trochę...no dziwnie będzie.
Założyliśmy z Piotrem na twarze kolorowe maseczki, do tego róże śmieszne rzeczy na głowę (niech siostrzeńcy mają w tej swojej izolacji choć trochę beki z wujków) i ruszyliśmy.

W drodze do siostry ochrona osiedla wyszła aż ze swojej budki by nas podziwiać..
 - na co oni się tak gapią? Turbana nie widzieli?
 - turban to nic- odparł mój mąż - gumkę masz za luźną i cały boczek ci z piżamy wyszedł.
Ojej - żrę i nie tyję? Dobre!



wtorek, 17 marca 2020

Śmieci



  Od jakiegoś czasu sprzątam otaczający mnie  Świat. Nie potrzebuję do tego zorganizowanych akcji i dopingu - postanowiłam sobie, że w każdym tygodniu mojego życia wywiozę z lasu co najmniej jeden worek śmieci.  Wrzucam je potem wszystkie do pojemnika przed moim domem i raz na dwa tygodnie wystawiam do zabrania wraz z domowymi śmieciami.   Zwykle te "leśne skarby" wcześniej segreguję (głównie to szkło i troszkę plastików), ostatnio jednak zapomniałam, i żółty worek z dużą zawartością butelek wylądował gotowy do wywiezienia  jako plastik...Na szczęście nie trafił z innymi plastikami do "śmieciary" -  panowie wyjęli        z niego szklaną zawartość i ustawili przy mojej bramie. Gdy więc wróciłam do domu z pracy, zastałam kilkadziesiąt (głównie małych) flaszek ustawionych w rządku przed furtką....

Stanęłam bezradnie rozkładając ręce - no sklerotyczką jestem, a któryś z domowników bezmyślny (nie czuł wystawiając, że jakoś ciężki ten worek?) 
Właściwie nie wiem skąd i kiedy do mojej zadumy nad sobą dołączyła sąsiadka:
- no niezła kolekcja! - powiedziała spoglądając w moim kierunku wymownie.
- ale....to nie moje! - szybko odpowiedziałam, ale ona już chyba nie słyszała. Odeszła.
I może i lepiej że odeszła. Trzeba samemu wypijać piwo, które się naważyło, a nie zwalać na rodzinę!


niedziela, 8 marca 2020

Plaża jest moim domem





Cała zimę czekam na mróz. Obiecałam sobie przecież, że jak ten przyjdzie, to dokończę zaczętą w grudniu nadmorską mękę plażową. Zależało mi na zimnie, bo chciałam zobaczyć coś, czego nigdy jeszcze nie widziałam - zamarznięte morze. Tymczasem luty dobiegał końca a zima nie nadchodziła. Przyszła za to do mnie natychmiastowa potrzeba wyjazdu (czytaj: przerobienia stresu na napęd do roweru).  Tak więc jeszcze w kalendarzową zimę znów znalazłam się nad morzem...


sobota, 28 grudnia 2019

Mój jest ten kawałek planety





Mój kawałek Ziemi. Jest mój mimo że formalnie nie należy do mnie (chyba do Lasów Państwowych) ani nawet tu nie przebywam za często . Jest mój, bo tu czuję się dobrze.
W tym roku moje bagno wyschło jeszcze latem. Kępy omszonych drzew tworzące kiedyś oddzielne wyspy otoczone wodą wyglądają teraz jak  samotne planety Małego Księcia - małe dziwaczne twory, każde ze swoją paprocią zamiast róży. Wysepki te jesienią obdarowywały mnie grzybami, teraz (lekko przyprószone śniegiem) swoją urodą.   Kiedyś myślałam, że miejsce to jest tak piękne,  ze wzruszy każdego, kogo tu przyprowadzę. Dziś już wiem, że wzrusza tylko mnie. No i może jeszcze borsuka, który ostatnio zamieszkał tu na stałe.

Sobotni poranek. Przy głównej drodze koło bagna znów wita mnie sterta śmieci. Dokładnie takich samych jak ostatnim razem  - puszki i flaszki.  Trzeba posprzątać. Ile to już razy?
Pierwsze sprzątanie tego syfu było nawet przyjemne- oto sprzątam miejsce, które lubię, teraz będzie tu czyściutko. Drugie (dwa tygodnie później) było bardzo wkurzające- ktoś nie uszanował mojej pracy. Trzecie (po kolejnym miesiącu) było walką ze sobą- przecież to syzyfowa praca, której nie ma sensu robić! Zamiast sprzątać powinnam zainstalować tu fotopułapkę, złapać pijusów i mordy w tych śmieciach zanurzyć.
Trzeba Wam wiedzieć, że miejsce to nie jest blisko domów, nie nadaje się też na imprezę - nie ma tu nawet pieńka  żeby usiąść, panuje ogólny mrok, a zapach bagna zwykle nie jest tym, co chciałby wąchać przeciętny pijaczyna, a nawet i normalny człowiek. Dlaczego więc właśnie tu piją?  Dlaczego muszą się sponiewierać właśnie przy tej drodze, zawsze dokładnie w tym miejscu? Może tak jak i mnie, coś ich tu ciągnie....

Trzecią partię śmieci sprzątnęłam dopiero wtedy gdy zrozumiałam, że to miejsce jest jak dziecko - bezradne, wielokrotnie gwałcone przez bandę debili.  Nie mogę się tylko irytować i patrzeć, jak zarasta syfem. Muszę sprzątać, by nie cierpiało.

Dziś sprzątnęłam kolejne dwa wielkie wory śmieci. Piąty raz. Bez irytacji, raczej ze współczuciem dla mojego miejsca i biednego borsuka, który ten syf (i zapewne hałas) musi znosić.

Ten kawałek Ziemi jest mój, bo dbam o niego. Czasami tylko ktoś nie szanuje mojej własności - trudno, ważne że bywam tu  i wspieram to miejsce.






PS. Nie czekając na "odgórne" rozwiązania ustawię tu w najbliższym czasie śmietnik.


poniedziałek, 16 grudnia 2019

Grudzień



  Chyba  ze dwa lata nie pisałam o moich podróżach. To celowe- nie chciałam, by wszyscy ludzie wokół widzieli we mnie jedynie szaloną maszynę do jeżdżenia. Nie tylko tym chciałam się dzielić ze światem, świat jednak tylko taką zaczął mnie dostrzegać. Czy gdy ktoś dzierga z pasją na szydełku to rozmawia się z nim tylko o szalikach i czapkach? W moim przypadku jest jeszcze gorzej – nie interesuje mnie kompletnie techniczna strona roweru  (poza tym, że z reguły umiem go naprawiać), zwykle nie wiem ile kilometrów przejechałam i w jakim czasie. W moim rowerowaniu nie chodzi bowiem ani o dobry sprzęt (byle jechał do przodu. Rzęch mimo swoich 21 lat ciągle sprawdza się świetnie w tej roli) ani o statystyki czy rekordy.  O czym więc tu gadać? No i o co w tych moich podróżach chodzi?


poniedziałek, 4 listopada 2019

Moje święto


 
     Dziś kończę 50 lat.

 Internety napisały, że NIC JUŻ NIE BĘDZIE TAK SAMO:
 - młodość bez kwasu, botoksu i nici chirurgicznych w tym wieku nie istnieje
 - seks wchodzi w grę tylko przy zgaszonym świetle i koniecznie "na dole", by partner nie oglądał zwisów i obwisów.
 - statystycznie w tym wieku mam 50% szans na nietrzymanie moczu
 - o innych ekskrementach nie wspomnę.
 -fejsbuk  podsyła mi dziś linki do darmowych badań wzroku, słuchu i prostaty (hm, podobno odkryli, że kobiety też ją mają. Chyba pojawia się z wiekiem, razem z jajami?)

Mimo wszystko myślę, że nie odczuję teraz  jakiejś dramatycznej zmiany - tuż obok mojego biura jest klub dziennego pobytu dla osób starszych. Nazywa się "Przestrzeń seniora 50+". Wystarczy więc  zmienić drzwi w drodze do pracy.



piątek, 11 października 2019

Solą go!

    Mój mąż nie jest typem domowego majsterkowicza. Wkurzam się o to czasami, bo mając dom trzeba czasami popracować- śrubkę przykręcić, włącznik naprawić, schody nowe zrobić, podłogi wycyklinować. Albo naprawić TENCHOLERNYDZIURAWYTARAS, w którym przegniło kilka desek i strach po nim chodzić.
 Od czerwca gotuję się wewnętrznie za każdym razem, gdy chcę wypić sobie kawę na tarasie, czy poleżeć w cieniu orzecha.   Ale w gruncie rzeczy zdaję sobie sprawę, że życie u boku wrażliwego artysty  nie może być usłane różami. Czasami więc ja zmieniam się w budowlańca i spontanicznie coś-tam łatam sobie. Oczywiście "po babsku", czyli  byle jak i byle czym. 

wtorek, 2 lipca 2019

Zielone orzechy

     Mokra i zasapana wróciłam z porannego weekendowego rowerownia. Mokra, bo nawet o świcie za gorąco, zasapana bo jak zwykle pojechałam za daleko i ciężko było mi wrócić na czas*. No ale jak można wracać, gdy myśl o tym, że za kolejnym zakrętem może ukrywać  się prawdziwe piękno pcha do przodu?...

piątek, 28 czerwca 2019

środa, 12 grudnia 2018

Telegram

  Dawno, dawno temu, gdy nie było jeszcze komórek  (ale mój rower już z pewnością był), ludzie musieli żyć jakoś inaczej. Rodzicie nie wiedzieli, gdzie aktualnie przebywają ich dzieci, a te nie mogły zadzwonić do nich i poprosić o podwózkę do domu (tak, tak, Eska, o Ciebie tu chodzi ;)), bo zimno. Nie można było również poskarżyć się na bieżąco, że kolega ciągnie za włosy na przerwie, czy też nie wychodząc z domu zamówić pizzę. Naturalnym więc było, że wszyscy byliśmy bardziej bardziej ruchliwi i samodzielni.
Może to brzmi niewyobrażalnie, ale w tych odległych czasach tylko nieliczni mieli w domach telefon. Najszybszą i najskuteczniejszą formą kontaktu z przebywającą daleko osobą był więc telegram, który zwykle dochodził w dobę. Musiał on jednak zawierać  krótką i zwięzłą informację, bo każde słowo kosztowało krocie.
Gdy wyprowadziłam się z domu moim rokrocznym zwyczajem było wysyłanie telegramów do rodziny na urodziny. Najciekawszy był ten do mamy: "Domek, górka, lasek szkoła"- tak w skrócie wyglądałoby wtedy spełnienie jej marzeń. Używając większej ilości słów życzyłam mamie kupna wymarzonego domu na bieszczadzkich leśnych wzgórzach, z możliwością pracy nieopodal.