Poznałam ich w drodze – ja rowerem, oni terenowym samochodem. Zatrzymałam się w sklepie w poszukiwaniu czegoś jadalnego, oni już tam byli. Na mój widok wydali okrzyki zachwytu, po czym wyściskali jak dobrego znajomego. No, bo mój blog, rower, tułaczka bez celu – oni to kochają! Nie będę ukrywała, że mój blog nie jest powszechnie znany, a ja nie przywykłam do takich powitań. Nie napiszę też, że takie sytuacje są mi obojętne – to bardzo miłe uczucie. Gdy więc zaproponowali wspólny nocleg gdzieś w plenerze, mimo potrzeby samotności nie odmówiłam. Ale umówiliśmy się, że spotkamy się w lesie dopiero wieczorem – w ten sposób i ja, i oni mogliśmy realizować swoje odmienne plany jeszcze przez pół dnia.
poniedziałek, 4 września 2017
sobota, 26 sierpnia 2017
Krzywe nogi
Byłam w czwartej klasie podstawówki gdy na lekcji w-f okazało się, że mam talent do biegania. Nie chodziło tu o sprinty, a o długi dystans. Byłam najniższa, rok (a w zasadzie prawie dwa) młodsza od koleżanek, a mimo to w biegu na 1800 m wyprzedziłam je dość znacznie. Biegłyśmy te tysiąc osiemset metrów w kółko po niewielkim szkolnym boisku, trzeba więc było liczyć ilość okrążeń. Zdublowałam koleżanki dwukrotnie, nauczyciel zajęty czymś innym nie uwierzył mi jednak i kazał z innymi biec dalej. Przy kolejnym biegu (który już obserwował) uwierzył. Pogratulował i powiedział, że musi zabrać mnie na zawody międzyszkolne. Koleżanki z klasy były na tyle zazdrosne, że postanowiły mi dopiec:
- musiałaś wygrać, bo tak zarzucasz tymi nogami na boki, że nie sposób cię wyprzedzić!
Hm, zarzucam? Nic o tym nie wiem?
Niestety brat potwierdził: zarzucam!
Od tego czasu unikałam biegania na wuefie jak ognia, oczywiście nie dałam się również zapisać na żadne międzyszkolne zawody. No i na dalszą część życia polubiłam hasło "nie biegam, bo nie lubię". Nic w tym zresztą dziwnego: z reguły rowerzyści podchodzą z pewnym przymrużeniem oka do biegania, podobnie jak biegacze do rowerowania.
Przez prawie 40 lat nie biegałam nigdy. No może do przystanku, czy goniąc odjeżdżający pociąg, ale z pewnością nie biegłam w sposób z góry zaplanowany. Przełamałam się w zeszłym roku - pobiegłam, bo chciałam zrozumieć narastającą powszechną ekscytacje tym sportem.
Od początku zajęcie to okazało się być przyjemnie. Wciągnęło mnie jednak jedynie do momentu, gdy nieopatrznie wybrałam się na przebieżkę z synem..W biały dzień, uczęszczaną ścieżką (do tej pory biegałam o brzasku i na odludziu) No i oczywiście trafiłam na znajomych...Natychmiast wrócił kompleks z dzieciństwa - ja i moje krzywe nogi "w akcji", na widoku publicznym!? Mniej wstydu miałabym gdybym stała tam naga!
Przestałam biegać, bo momentalnie przestało mnie to bawić.
No i tak trwałabym w tym "niebieganiu" do końca świata zapewne, gdybym sobie nie uświadomiła, dlaczego nie biegam: nie biegam, bo 40 lat temu ktoś mi dokuczył, nie biegam bo zarzucam nogami niczym słoń afrykański uszami.(hm, zarzucam w końcu, czy nie zarzucam?) Cóż za głupota! Tym bardziej że ta historia przytrafiła się mi - osobie dość niezależnej. Muszę zlikwidować w sobie to beznadziejne ograniczenie!
Dwa miesiące temu zaczęłam znów truchtać po łąkach, lasach i wsiach. Wolno, przyjemnie, zachowując stały rytm. Bardzo, bardzo sympatyczny sport, mobilizujący ciało i wyciszający umysł.
No a co z krzywymi nogami? Rozprawię się z tematem jutro, podczas startu w Biegu Chełmońskiego. Nie biegnę, by dobiec na czas, wyprzedzić, być lepszą - to mnie zupełnie nie interesuje (ścigam się zawsze jedynie sama ze sobą) - pobiegnę pokazać światu moje "zarzucacze" w akcji i do końca unicestwić kompleks. Kibicujcie mi proszę!
PS. Oczywiście ustawię się gdzieś na końcu stawki, by nikt nie miał problemów z wyprzedzaniem ;)
EDIT 27.08 - dałam radę :)
EDIT 27.08 - dałam radę :)
czwartek, 17 sierpnia 2017
Sto (mokrych) dróg
Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu... |
Upalne popołudnie. Kolejny dzień przemieszczamy się kajakami po rzece Stochód na Wołyniu. Rzeka w kolorze miodu (zapewne zawdzięcza ten kolor rozległym bagnom, po których płynie) zmienia się jak w kalejdoskopie - bywa szeroka, ciemna głęboka, by w jednej chwili przemienić się w kilka wąskich i jasnych strug wijących się setkami zakrętów wśród trzcin i bagien. Którą wtedy ścieżkę wybrać, by nie zabłądzić? Mimo włączonego gps-a i satelity często nie wiadomo - tu zmiany zachodzą zbyt prędko, by jakieś mapy mogły to na bieżąco uchwycić. Wybieramy więc tę najszerszą i najmniej zarośniętą.
wtorek, 25 lipca 2017
Dwunasta
Sobota to dla mnie cudowny czas – kiedy cała rodzina odsypia trudy tygodnia, ja wstaję o świcie i mam czas aż do południa, by nacieszyć się rowerem. To oczywiście też forma odpoczynku, tyle że aktywna. Czasami ruszam przed siebie już spod domu, często jednak wsiadam z rowerem w dowolny pociąg, który wywozi mnie gdzieś w nieznane – docieram w ten sposób do miejsc, do których w krótkim czasie rowerem bym nie dotarła.
czwartek, 6 lipca 2017
Włóczęga
W restauracji w X siedziałam od mniej więcej 20 minut. Specjalnie piszę „X”, bo nie chodzi mi o zemstę czy wyciąganie konsekwencji w stosunku do pracownika, a o opowieść.
Siedziałam w widocznym miejscu i czekałam na obsługę. Ludzi nie było tu zbyt wielu, ale kilka stolików było zajętych. Niektórzy wychodzili, inni wchodzili. Ci nowo przybyli natychmiast doczekiwali się kelnera przy stoliku. Wszyscy, tylko nie ja…
– Przepraszam, mogę złożyć zamówienie?
– Tak, chwileczkę, zaraz ktoś podejdzie.
No i nie przychodził. Popatrzyłam na siebie: jestem od kilku dni w drodze, tym razem mam ze sobą niewiele rzeczy, wyglądam więc jak kupa nieszczęścia. Nieumyta, rozczochrana, zabłocona po uszy. No i prawa nogawka rozdarła mi się prawie do uda, więc zakleiłam ją srebrną taśmą. Niespecjalnie się tym przejmuję – jestem przecież w podróży, ten stan wybacza wszystko. Oczywiście co się dało wymyłam w toalecie, ale ubrań i butów tu nie wyczyszczę.
– Przepraszam, mogę złożyć zamówienie?
– Tak, chwileczkę, zaraz ktoś podejdzie.
No i nie przychodził. Popatrzyłam na siebie: jestem od kilku dni w drodze, tym razem mam ze sobą niewiele rzeczy, wyglądam więc jak kupa nieszczęścia. Nieumyta, rozczochrana, zabłocona po uszy. No i prawa nogawka rozdarła mi się prawie do uda, więc zakleiłam ją srebrną taśmą. Niespecjalnie się tym przejmuję – jestem przecież w podróży, ten stan wybacza wszystko. Oczywiście co się dało wymyłam w toalecie, ale ubrań i butów tu nie wyczyszczę.
sobota, 1 lipca 2017
Lustro

Tymczasem syn skończył 18 lat. Niby symboliczne to jakieś, ale pamiętam dobrze siebie z takiego właśnie czasu- byłam już dorosła, dokładnie taka jak teraz. Hm, chyba nie mogę być w wieku własnego syna, nawet mentalnie? Muszę być sporo starsza!
Wczoraj była impreza urodzinowa, dziś dopadł mnie kryzys starości. Żeby temu uczuciu zaradzić jakoś, szybko i sprawnie przejechałam z rana stówkę na rowerze (może stara, ale sprawna jak osiemnastka). No i jakoś lepiej mi się zrobiło.
Na chwilę.
Nagle i niespodziewanie okazuje się, że jestem matką dorosłych ludzi.
Nagle i niespodziewanie osoby mocno po trzydziestce mówią do mnie "proszę Pani" i jest to często bariera nie do przeskoczenia.
Nagle i niespodziewanie zaczynam myśleć jakby wolniej, zatrzymywać się na dłuższe chwile w jednym punkcie.
Patrzę w lustro i obiektywnie widzę tam starszą osobę. Nie chcę nią być.
Wyrzuciłam to cholerne lustro.
piątek, 26 maja 2017
Słaba płeć
foto: Meteor2017 |
Po pierwsze. Gdy podróżuję, zawsze mogę liczyć na pomoc przypadkowych ludzi. Sami zatrzymują się i pytają, czy mogą w czymś pomóc. Nie, to nie jest reguła dostępna dla wszystkich podróżników – gdy jest ze mną mąż, sprawa wygląda odmiennie. Również zimą, gdy moja płeć pozostaje zakamuflowana pod grubą warstwą ubrań, reakcje wybawców bywają jakby ostrożniejsze.
Po drugie. Z reguły wystarczy, że mam przy sobie odpowiednie narzędzia, a nie muszę się martwić o to, do czego one służą. Popsute przerzutki, niedokręcone kierownice i siodełka naprawiają się same. Bosko, prawda? Aby się tak zadziało, wystarczy w odpowiedniej chwili zademonstrować „kobiecą bezradność”. Celowo nie wymieniłam tu zwyczajnego „flaka” – no bez przesady, do takiej naprawy pomocy mi nie potrzeba…
środa, 17 maja 2017
Weronika
czwartek, 11 maja 2017
Milczenie
Idę sobie ulicą zadowolona z siebie - dobry dziś dzień miałam - dzieci mają swoje sukcesy, klient w pracy pochwalił, dostałam gwiazdę od znalazcy ukrytego przeze mnie skarbu(przyznaje się ją tylko super-skarbom). Do tego mąż przytulił z rana jakoś mocniej i głębiej w oczy popatrzył...żyć nie umierać! I gdy tak sobie idę tą ulicą uśmiechnięta, mijam znajomych (Żyrardów to małe miasto, zawsze kogoś spotkasz) Chętnie opowiedziałabym im dlaczego się uśmiecham. Niezależnie jednak od tego, jak blisko się znamy pytanie z ich strony pada zawsze szybko i zawsze tylko jedno:
- a ty nie na rowerze?
Świat zaczął widzieć we mnie tylko lekko zwariowaną rowerzystkę bagienną (z lekkim zboczeniem na liski). Jeśli mam z kimś rozmawiać, to nie o emocjach życia codziennego, ale o tym, ile kilometrów zrobiłam i gdzie. No i jak bardzo narażam się na niebezpieczeństwa i po co to robię. To zrobiło się nudne..
Nie jestem maszyną od przygód- jestem człowiekiem. Z tłumem przeżyć i doznań. Tych rowerowych i tych bardzo ważnych - "zwyczajnych".
Przestałam więc liczyć kilometry spędzone na siodełku, przestałam pisać o "rowerowaniu". Chcę, by świat (ten realny) na nowo dostrzegł we mnie normalnego człowieka. No dobra, z tym "normalnym" to przesadziłam, ale uwierzcie mi - mój tyłek nie jest na stałe przyrośnięty do siodełka - odklejam go stamtąd dość często dla innych doznań (o których pisać tu nie będę 😜)
Coś jednak napiszę. Wkrótce.
piątek, 13 stycznia 2017
Bardzo zimna opowieść - styczeń 2017
Po dłuższych bezskutecznych poszukiwaniach (zanurzanie rąk w miejscach białych śniegowych wybrzuszeń) zmieniam tor myślenia- olać śledzie, nie zdmuchnie namiotu ze mną w środku - nie bez powodu przytyłam ostatnio. Przykrywam kołnierz śnieżny grubą warstwą puchu - to żeby nie wiało do środka chłodem. Będzie dobrze!
Prawidłowo "zakopany" namiot. Ciepło aż bije z jego wnętrza... |
Warstwa folii ratunkowej (izoluje od zimnego podłoża), karimata, znów folia. Ok, można wrzucać śpiwory (dwie sztuki) i sakwy do namiotu. No i na koniec siebie umieścić w tej kostnicy.
Spoglądam na termometr - minus dziewięć. W sumie jak na pierwszą noc w tej podróży to chyba nie tak źle (zapowiadają do -20) Najtrudniejsze jednak przede mną - trzeba się trochę rozebrać (kurtka, spodnie narciarskie, mokre skarpety i buty)i wejść do absolutnie lodowatego śpiwora. Ratunku, jak zimno! Zaszywam się w tym mroźnym wnętrzu razem z głową, pozostawiając jedynie niewielki otworek na dopływ powietrza. Jeszcze tylko pół godzinki chłodu i bardzo powoli nastaje ciepełko...
Po krótkiej przerwie we śnie na oddanie moczu (proszę Cię Wrono, nie zaczynaj tej historii od urofilnych opowieści - masz na to dużo miejsca poniżej) budzę się około ósmej. Cud się stał- jest mi naprawdę ciepło! Odwilż jakaś nastała czy co? Jednak po wyciągnięciu rąk ze śpiwora zmieniam zdanie - w namiocie jest bardzo zimno.. Szybko zakładam kurtkę i rękawiczki (czapkę mam cały czas na głowie. )
- no to może kawkę pani Wrono? - gadam sama do siebie podekscytowana faktem, że oto przetrwałam, w dodatku bez odmrożeń..
No nie, aż tak nie przytyłam- mam pod kurtką kilka warstw ubrań :) |
Czajnik nastawiony, czas więc może na jakieś mycie, a raczej przecierki. Nic z tego - mokre chusteczki również zamieniły się w lodowy kamień, zamarzły mi też skarpety (spoko - mam suche na zmianę) i przemoczone na śniegu buty (morduję się z 15 minut by włożyć w nie nogi i nie połamać).
Woda się gotuje, ale w namiocie śmierdzi gazem a płomień jakoś dziwnie skacze. Postanawiam więc, że dla bezpieczeństwa herbatę do termosu zrobię już na zewnątrz.
Śniadanko..Zmrożony na kość chlebek (na szczęście krojony), wędlinka też jest lodowym sorbetem i w tym stanie nie nadaje się do spożycia. Jest jednak i miłe zaskoczenie - żółty ser nie zamarza!
Sens tej podróży przychodzi do mnie tuż po wyjściu z namiotu: jestem w cudownym baśniowym wręcz lesie, gdzieś w Sudetach. Moje wczorajsze ślady pozostawione na śniegu mieszają się dziś ze świeżymi śladami zajęcy. Zimno i wielka cisza przerywana delikatnym szumem wiatru. W mojej głowie również cisza. Jestem szczęśliwa!
Herbaty nie udaje mi się zrobić - gdy odpalam ponownie gaz butla wybucha sporym płomieniem niszcząc palnik. Trzeba mi więc gdzieś w drogę, do ludzi, do wrzątku.
-----------
sobota, 31 grudnia 2016
Grube balety
Dziś opowiem Wam o rodzinnym odkrywaniu baletu. Niektórzy członkowie rodziny już go dobrze znają, są jednak wśród nas tacy, którzy na przedstawieniu baletowym nie byli jeszcze nigdy. Dojrzalsza część naszego zespołu stwierdziła więc, że zanim niektórzy jego członkowie odfruną do innych jednostek, muszą i takich przeżyć doświadczyć.
sobota, 26 listopada 2016
Albania
Shqiperia*... Tę podróż wymarzyłam sobie dwa lata temu, stojąc na wysokości 2000 m n.p. m gdzieś na rozstaju dróg w Czarnogórze. Jedna z dróg - ta którą jechaliśmy z rodziną - schodziła w dół, druga wędrowała ku niekończącym się przepięknym skalistym szczytom...To były właśnie szczyty albańskie,... Spojrzeliśmy wtedy z Piotrem na siebie i wiedzieliśmy, że musimy tu niebawem wrócić..
Zbliżają się moje urodziny, więc i okazja do podarowania mi prezentu sama się "nawinęła". Tanie bilety pojawiły w dość komfortowych niemieckich liniach lotniczych (rower w ramach bagażu- hura!), data wylotu w urodziny. No bajka!
Pakowanie odbywało się w ostatniej chwili, między pracą a robieniem zapasów żywności (dla zostających w domu dzieci). Tym razem zabieramy dziwny zestaw rzeczy: strój kąpielowy (Adriatyk o tej porze roku ma aż 18 stopni!), zimowa kurtka i rękawiczki na górskie, zimowe nocki (bywa, że w listopadzie w północnych górach Albanii leży już śnieg), namiot i po dwa śpiwory (jeden na "lato", dwa na "zimę")
W ostatniej chwili pędzimy do księgarni po mapę i rozmówki polsko-albańskie. Rozmówek nie ma, jest za to przewodnik z prostym słowniczkiem. Przewodniki nie są w naszym stylu, ale ze względu na "słówka" kupujemy.
Jeszcze tylko rzut oka na prognozy pogody i.....no nie!- na północy oberwanie chmur, na południu burze...No dobra, odpuścimy sobie te góry północy, niech będzie górzysta część Albanii centralnej i południowej - może mniej zmokniemy.
poniedziałek, 7 listopada 2016
kartka z podróży
Rowerowo -tandemowo podrawiamy z Albanii! Jest...w miarę ciepło, mokro, burzowo, wysoko, przepiękne!!
czwartek, 1 września 2016
Klucz do szczęścia
Nieprzytomna jestem. Wiecznie coś gubię, potem szukam. Na przykład od roku poszukuję kluczy do samochodu. Podobno to ja je zgubiłam - nie wiem, nie pamiętam. Poczuwając się jednak do winy przeszukałam wszystkie zakamarki domu trzykrotnie. Klucze jednak pozostały w ukryciu, drażniąc swoją nieobecnością Piotra. Mniej więcej raz w tygodniu otwierając rano samochód "zapasowym" słyszę więc syczenie:
- znalazłabyś w końcu te klucze!
Ostatnio mąż doszedł nawet do wniosku, że czas sprzedać dom, bo przy przeprowadzce z pewnością się znajdą...
Nie jestem jednak jedyną nieprzytomną osobą w domu. Doskonale pokazał to dzisiejszy dzień..
czwartek, 18 sierpnia 2016
Tratwa
Przeglądałam niedawno mojego bloga i trafiłam na tekst o jedynych chyba stacjonarnych wakacjach naszej rodziny. Leżeliśmy wtedy znudzeni na mazurskim pomoście i wyobraźnią płynęliśmy tratwą do mojego brata Szymona, do Szwecji.
Ten sen nie spełni się już nigdy - Szymon umarł, nie siedzi na nadbrzeżu i nie pomachałby nam zaskoczony na powitanie...
Hm, ale czy my do Szwecji musimy płynąć? I czy ktoś musi na nas czekać? Przecież wszyscy dobrze wiemy, że nie cel a droga...
Subskrybuj:
Posty (Atom)