środa, 17 maja 2017
Weronika
"Jestem Weronika, mam 7 lat. Mama jędza mnie bije!" - to pierwsze słowa z mojego pamiętnika, który obsikany przez kota Fu-fu kilka lat później, nie dotrwał do dzisiejszych czasów. A szkoda, bo bardzo jestem ciekawa swoich dziecięcych światów...
czwartek, 11 maja 2017
Milczenie
Idę sobie ulicą zadowolona z siebie - dobry dziś dzień miałam - dzieci mają swoje sukcesy, klient w pracy pochwalił, dostałam gwiazdę od znalazcy ukrytego przeze mnie skarbu(przyznaje się ją tylko super-skarbom). Do tego mąż przytulił z rana jakoś mocniej i głębiej w oczy popatrzył...żyć nie umierać! I gdy tak sobie idę tą ulicą uśmiechnięta, mijam znajomych (Żyrardów to małe miasto, zawsze kogoś spotkasz) Chętnie opowiedziałabym im dlaczego się uśmiecham. Niezależnie jednak od tego, jak blisko się znamy pytanie z ich strony pada zawsze szybko i zawsze tylko jedno:
- a ty nie na rowerze?
Świat zaczął widzieć we mnie tylko lekko zwariowaną rowerzystkę bagienną (z lekkim zboczeniem na liski). Jeśli mam z kimś rozmawiać, to nie o emocjach życia codziennego, ale o tym, ile kilometrów zrobiłam i gdzie. No i jak bardzo narażam się na niebezpieczeństwa i po co to robię. To zrobiło się nudne..
Nie jestem maszyną od przygód- jestem człowiekiem. Z tłumem przeżyć i doznań. Tych rowerowych i tych bardzo ważnych - "zwyczajnych".
Przestałam więc liczyć kilometry spędzone na siodełku, przestałam pisać o "rowerowaniu". Chcę, by świat (ten realny) na nowo dostrzegł we mnie normalnego człowieka. No dobra, z tym "normalnym" to przesadziłam, ale uwierzcie mi - mój tyłek nie jest na stałe przyrośnięty do siodełka - odklejam go stamtąd dość często dla innych doznań (o których pisać tu nie będę 😜)
Coś jednak napiszę. Wkrótce.
piątek, 13 stycznia 2017
Bardzo zimna opowieść - styczeń 2017
Po dłuższych bezskutecznych poszukiwaniach (zanurzanie rąk w miejscach białych śniegowych wybrzuszeń) zmieniam tor myślenia- olać śledzie, nie zdmuchnie namiotu ze mną w środku - nie bez powodu przytyłam ostatnio. Przykrywam kołnierz śnieżny grubą warstwą puchu - to żeby nie wiało do środka chłodem. Będzie dobrze!
Prawidłowo "zakopany" namiot. Ciepło aż bije z jego wnętrza... |
Warstwa folii ratunkowej (izoluje od zimnego podłoża), karimata, znów folia. Ok, można wrzucać śpiwory (dwie sztuki) i sakwy do namiotu. No i na koniec siebie umieścić w tej kostnicy.
Spoglądam na termometr - minus dziewięć. W sumie jak na pierwszą noc w tej podróży to chyba nie tak źle (zapowiadają do -20) Najtrudniejsze jednak przede mną - trzeba się trochę rozebrać (kurtka, spodnie narciarskie, mokre skarpety i buty)i wejść do absolutnie lodowatego śpiwora. Ratunku, jak zimno! Zaszywam się w tym mroźnym wnętrzu razem z głową, pozostawiając jedynie niewielki otworek na dopływ powietrza. Jeszcze tylko pół godzinki chłodu i bardzo powoli nastaje ciepełko...
Po krótkiej przerwie we śnie na oddanie moczu (proszę Cię Wrono, nie zaczynaj tej historii od urofilnych opowieści - masz na to dużo miejsca poniżej) budzę się około ósmej. Cud się stał- jest mi naprawdę ciepło! Odwilż jakaś nastała czy co? Jednak po wyciągnięciu rąk ze śpiwora zmieniam zdanie - w namiocie jest bardzo zimno.. Szybko zakładam kurtkę i rękawiczki (czapkę mam cały czas na głowie. )
- no to może kawkę pani Wrono? - gadam sama do siebie podekscytowana faktem, że oto przetrwałam, w dodatku bez odmrożeń..
No nie, aż tak nie przytyłam- mam pod kurtką kilka warstw ubrań :) |
Czajnik nastawiony, czas więc może na jakieś mycie, a raczej przecierki. Nic z tego - mokre chusteczki również zamieniły się w lodowy kamień, zamarzły mi też skarpety (spoko - mam suche na zmianę) i przemoczone na śniegu buty (morduję się z 15 minut by włożyć w nie nogi i nie połamać).
Woda się gotuje, ale w namiocie śmierdzi gazem a płomień jakoś dziwnie skacze. Postanawiam więc, że dla bezpieczeństwa herbatę do termosu zrobię już na zewnątrz.
Śniadanko..Zmrożony na kość chlebek (na szczęście krojony), wędlinka też jest lodowym sorbetem i w tym stanie nie nadaje się do spożycia. Jest jednak i miłe zaskoczenie - żółty ser nie zamarza!
Sens tej podróży przychodzi do mnie tuż po wyjściu z namiotu: jestem w cudownym baśniowym wręcz lesie, gdzieś w Sudetach. Moje wczorajsze ślady pozostawione na śniegu mieszają się dziś ze świeżymi śladami zajęcy. Zimno i wielka cisza przerywana delikatnym szumem wiatru. W mojej głowie również cisza. Jestem szczęśliwa!
Herbaty nie udaje mi się zrobić - gdy odpalam ponownie gaz butla wybucha sporym płomieniem niszcząc palnik. Trzeba mi więc gdzieś w drogę, do ludzi, do wrzątku.
-----------
sobota, 31 grudnia 2016
Grube balety
Dziś opowiem Wam o rodzinnym odkrywaniu baletu. Niektórzy członkowie rodziny już go dobrze znają, są jednak wśród nas tacy, którzy na przedstawieniu baletowym nie byli jeszcze nigdy. Dojrzalsza część naszego zespołu stwierdziła więc, że zanim niektórzy jego członkowie odfruną do innych jednostek, muszą i takich przeżyć doświadczyć.
sobota, 26 listopada 2016
Albania
Shqiperia*... Tę podróż wymarzyłam sobie dwa lata temu, stojąc na wysokości 2000 m n.p. m gdzieś na rozstaju dróg w Czarnogórze. Jedna z dróg - ta którą jechaliśmy z rodziną - schodziła w dół, druga wędrowała ku niekończącym się przepięknym skalistym szczytom...To były właśnie szczyty albańskie,... Spojrzeliśmy wtedy z Piotrem na siebie i wiedzieliśmy, że musimy tu niebawem wrócić..
Zbliżają się moje urodziny, więc i okazja do podarowania mi prezentu sama się "nawinęła". Tanie bilety pojawiły w dość komfortowych niemieckich liniach lotniczych (rower w ramach bagażu- hura!), data wylotu w urodziny. No bajka!
Pakowanie odbywało się w ostatniej chwili, między pracą a robieniem zapasów żywności (dla zostających w domu dzieci). Tym razem zabieramy dziwny zestaw rzeczy: strój kąpielowy (Adriatyk o tej porze roku ma aż 18 stopni!), zimowa kurtka i rękawiczki na górskie, zimowe nocki (bywa, że w listopadzie w północnych górach Albanii leży już śnieg), namiot i po dwa śpiwory (jeden na "lato", dwa na "zimę")
W ostatniej chwili pędzimy do księgarni po mapę i rozmówki polsko-albańskie. Rozmówek nie ma, jest za to przewodnik z prostym słowniczkiem. Przewodniki nie są w naszym stylu, ale ze względu na "słówka" kupujemy.
Jeszcze tylko rzut oka na prognozy pogody i.....no nie!- na północy oberwanie chmur, na południu burze...No dobra, odpuścimy sobie te góry północy, niech będzie górzysta część Albanii centralnej i południowej - może mniej zmokniemy.
poniedziałek, 7 listopada 2016
kartka z podróży
Rowerowo -tandemowo podrawiamy z Albanii! Jest...w miarę ciepło, mokro, burzowo, wysoko, przepiękne!!
czwartek, 1 września 2016
Klucz do szczęścia
Nieprzytomna jestem. Wiecznie coś gubię, potem szukam. Na przykład od roku poszukuję kluczy do samochodu. Podobno to ja je zgubiłam - nie wiem, nie pamiętam. Poczuwając się jednak do winy przeszukałam wszystkie zakamarki domu trzykrotnie. Klucze jednak pozostały w ukryciu, drażniąc swoją nieobecnością Piotra. Mniej więcej raz w tygodniu otwierając rano samochód "zapasowym" słyszę więc syczenie:
- znalazłabyś w końcu te klucze!
Ostatnio mąż doszedł nawet do wniosku, że czas sprzedać dom, bo przy przeprowadzce z pewnością się znajdą...
Nie jestem jednak jedyną nieprzytomną osobą w domu. Doskonale pokazał to dzisiejszy dzień..
czwartek, 18 sierpnia 2016
Tratwa
Przeglądałam niedawno mojego bloga i trafiłam na tekst o jedynych chyba stacjonarnych wakacjach naszej rodziny. Leżeliśmy wtedy znudzeni na mazurskim pomoście i wyobraźnią płynęliśmy tratwą do mojego brata Szymona, do Szwecji.
Ten sen nie spełni się już nigdy - Szymon umarł, nie siedzi na nadbrzeżu i nie pomachałby nam zaskoczony na powitanie...
Hm, ale czy my do Szwecji musimy płynąć? I czy ktoś musi na nas czekać? Przecież wszyscy dobrze wiemy, że nie cel a droga...
środa, 20 lipca 2016
Ponosić rower po górach Banatu*
5.07.2016
Belgrad. Późne popołudnie. Składamy do kupy rowery w hali przylotów i wychodzimy na zewnątrz. Przed lotniskiem wita nas żar z nieba. Rozglądamy się chwilę, po czym zlani potem uciekamy do wnętrza. Jak żyć w takim skwarze?! I w którą stronę mamy stąd jechać? Cholera wie - nasz GPS też uważa, że jest stanowczo za gorąco i w ramach buntu mówi, że nie będzie nam nic pokazywał.
poniedziałek, 27 czerwca 2016
Mecz, kleszcz, borelioza i Czerwony Kapturek.
Nie przepadam za oglądaniem piłki nożnej, ale lubię podglądać zapał innych w tym kierunku. Jaka to bowiem radość gdy kierowca wypucowanego, pięknego samochodu (który zza kierownicy swojego auta patrzy na świat wymownie pogardliwie) nagle nakłada swojemu "cudu" dwie biało-czerwone prezerwatywy na lusterka. Aż miło popatrzeć! Szkoda, że nie przyszła jeszcze moda na nauszniki w tym samym kolorze dla kierowców (taki komplet by był) ale to zapewne tylko kwestia czasu...
A mówiąc ( a w zasadzie pisząc) bardziej na serio,są dwa powody dla których lubię rozgrywki piłkarskie:
Pierwszy to fakt, że państwa potrafią rywalizować ze sobą na pokojowym gruncie. To w dzisiejszych rozognionych czasach bardzo cenne. Pozytywnym jest również to, że dla kibiców najczęściej nie ma znaczenia rasa jego rodaka z narodowej reprezentacji- ważne, by był dobrym piłkarzem.
środa, 22 czerwca 2016
Zdrada
Niedawno dostałam list. Trudno powiedzieć, że był to list
od wielbiciela, bo była to chyba raczej krytyka. Podobno jestem w
pisaniu ekshibicjonistką i pokazuję czytelnikom za wiele. Ja? Za wiele?
Chyba nie… Ale sprowokował mnie ten e-mail do pewnej osobistej
opowieści..
Podobno kryzys wieku średniego zdarza się większości z nas.
Okoliczności? Trzeba być po czterdziestce (w ten wiek jestem już mocno
całą sobą wpisana), no i trzeba być w stałym, długotrwałym związku.
Niekoniecznie złym, niekoniecznie niespełnionym, ale za to starym i
przewidywalnym. Wtedy wystarczy niewielki podmuch nowego, świeżego, by
całkowicie zburzyć ład i porządek w sercu.
niedziela, 12 czerwca 2016
Spotkanie z "władzą"
Mama miała wypadek drogowy. Samochód do kasacji, ale mama na szczęście cała. Stoimy i czekamy grzecznie aż policjant z radiowozu wypisze stosowne dokumenty. Przyjeżdża laweta, pakuje zdezelowany samochód i chce odjeżdżać. My jednak jeszcze nie możemy z nim jechać, bo policjant nie skończył wypisywać stosownych dokumentów.
- poczekaj- mówię do mamy- zapytam się ile to jeszcze potrwa i zadecydujemy co robić.
Podchodzę do radiowozu i z uśmiechem pukam w szybkę. Ta się otwiera i młody blond człowiek z miną "czego tu babo" spogląda na mnie..
- przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mógłby Pan mniej więcej określić ile to wszystko jeszcze potrwa?
- potrwa ile potrwa - mówi niemiłym tonem człowiek zza szyby
Ja jednak nie zamierzam się taką odpowiedzią zadowolić i pytam dalej..
- ale tak mniej więcej -15 minut czy dwie godziny? Mama jest zdenerwowana, chciałabym wiedzieć, jaki plan działania mam obrać..
- mówiłem już że potrwa ile potrwa!
Nie wytrzymuję
- a może tak trochę więcej kultury by się przydało?
Facet zareagował natychmiast. Wyprostował swe plecy uniósł głowę w służbowej czapce i syknął
- kultury mnie pani zamierza uczyć?!
Nie zamierzam. Mimo młodego wieku, jest już chyba za późno.
- poczekaj- mówię do mamy- zapytam się ile to jeszcze potrwa i zadecydujemy co robić.
Podchodzę do radiowozu i z uśmiechem pukam w szybkę. Ta się otwiera i młody blond człowiek z miną "czego tu babo" spogląda na mnie..
- przepraszam, że przeszkadzam, ale czy mógłby Pan mniej więcej określić ile to wszystko jeszcze potrwa?
- potrwa ile potrwa - mówi niemiłym tonem człowiek zza szyby
Ja jednak nie zamierzam się taką odpowiedzią zadowolić i pytam dalej..
- ale tak mniej więcej -15 minut czy dwie godziny? Mama jest zdenerwowana, chciałabym wiedzieć, jaki plan działania mam obrać..
- mówiłem już że potrwa ile potrwa!
Nie wytrzymuję
- a może tak trochę więcej kultury by się przydało?
Facet zareagował natychmiast. Wyprostował swe plecy uniósł głowę w służbowej czapce i syknął
- kultury mnie pani zamierza uczyć?!
Nie zamierzam. Mimo młodego wieku, jest już chyba za późno.
piątek, 3 czerwca 2016
Bez celu
Jak to jest jechać bez celu? O tym postanowiłam przekonać się w mojej kolejnej tułaczce. Bo mimo że zwykle jeżdżę bez ładu i składu, to jakaś nadrzędna myśl temu przyświeca: dojechać do morza, poleżeć chwilę na wschodniej granicy, wejść na Olimp itp.
Cel wyznacza kierunek, ale i zaśmieca głowę - myślisz, czy tam dotrzesz, czy zdążysz. Patrzysz na mapę i oceniasz trasę, rezygnujesz czasami z pięknej drogi bo jest w przeciwnym kierunku. No więc będzie bez celu. Zwyczajnie, przed siebie, gdzie oczy i nogi poniosą.
Tu drobna dygresja: to miała być podróż z celem: przez Serbię i Rumunię do domu. Ale w drodze rodzinnych kompromisów została zamieniona na podróż w granicach Polski. Są to podobno też granice rozsądku - tak mówi mój mąż, który zwyczajnie się o mnie czasami boi. Rozumiem, nie protestowałam za bardzo, tylko zmieniłam datę na bilecie do Belgradu (bilet w jedną stronę) o miesiąc i dodałam do rezerwacji Piotra. Tak będzie lepiej.
poniedziałek, 18 kwietnia 2016
Niedaleko jabłoni do jabłka...
Obraziłam się na świat. Na szczęście nie na cały, tylko ten wirtualny. Powody?
- zjada mi prawdziwe, realne kontakty ze znajomymi. Siedzę sobie na takim fb i mniej więcej wiem, co u kogo. Mam poczucie, że uczestniczę w życiu znajomych, po cóż mam więc się z nimi spotykać?
To oczywiście uproszczone rozumowanie. Ale faktem jest, że od kiedy mam fejsa, coraz mniej ludzi mam w realnym świcie.
- życie wirtualne zjada mój czas. Co z tego, że nie oglądam telewizji, gdy wracając po pracy od razu sięgam po telefon i przeglądam internet? Marnuję czas oglądając koty i posiłki moich przyjaciół...Coś, o czym w normalnych kontaktach z pewnością byśmy nie mieli ochoty nawet gadać...
sobota, 5 marca 2016
Nocą
Mimo mroku postać w polu było widać już z daleka - gwiazdy, które na kilka godzin pojawiły się tej nocy na niebie z pewnością były tu dla Niej. Mała, przygarbiona, w wielkich gumiakach, równie wielkim, przydługim palcie i chustce prawie całkowicie zasłaniającej twarz. Niewiele jej widziałam - wyłączyłam światło w rowerze bo psuło, odsuwało mnie - osobę znikąd, od niej - wrośniętej w tę ziemię od pokoleń.
W wózku ziemniaki. Wiozła je z pola. Tam gdzie kiedyś stał dom jej rodziców i dziadków teraz tylko ziemianka została. Licha ona, ale ziemniaki nigdy jeszcze w niej nie przemarzły (w piwnicy koło domu przemarzają). I tak pchała przez błoto i noc ten wózek z ziemniaki. Bo się skończyły, a noc dziś niestraszna. Kiedyś pchała w tym wózku dzieci swoje. Dwójkę miała. Już poumierały. Sama została...
Od razu widzę dom tej staruszki, mały pożółkły żyrandol, stare łóżko z makatką a nad nią święty obrazek. Widzę też piec i rozgrzaną płytę na której układam sobie pokrojone plastry ziemniaków. Jak w dzieciństwie..
Chciałam przeniknąć na chwilę do jej świata. Nie zaprosiła, zwyczajnie odeszła. Zostawiła mnie samą z zapachem pieczonych ziemniaków, gwiazdami i przemijaniem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)