Niestety okazało się, że w ten weekend czekają na mnie inne ważne zajęcia. Obserwowałam więc tylko w necie jak moi znajomi zmagają się z górami i upałem. I było mi smutno, bo chciałam być z nimi, chciałam sprawdzić siebie. Taki dystans znam i pokonuję "na raz" bez większych problemów, ale taka sama droga po górach jest dla mnie wielkim wyzwaniem...
Kolejny weekend miałam wolny. Wrzuciłam więc w mojego Garniera (gps) trasę Maratonu i w późny piątkowy wieczór wsiadłam w pociąg do Krakowa...
Zapytacie się po co, skoro wyścig był tydzień temu? A co za różnica? Nie ścigam się z nikim poza sobą, i tak jechałabym sama, bo tak lubię najbardziej. Pogoda za to zapowiadała się dużo lepsza...
Co spakować? Nic! A w każdym razie im mniej, tym lepiej. Bo po co tachać ciężary po wzniesieniach? Kurtka przeciwdeszczowa jest jednak obowiązkowa, bo zapowiadają burze. Jakiś plaster na obtarcia, ciepła bluza, folia ratunkowa. No i śpiwór. Bo co zrobię, jak mi się w nocy jazdy odechce? Muszę mieć wtedy możliwość snu. Nie, nie, nie - śpiwór mogę sobie brać, ale spać to ja tam nie będę - w tych górach mieszka mój jedyny naturalny wróg - niedźwiedź.
Zaczyna się źle - pociąg jadący z Gdańska spóźnia się prawie o godzinę, nadjeżdżający wagon jest jedną wielką balangującą wycieczką rowerową. Piją dużo, gadają głośno. Uciszanie (Boże, kiedyś mnie tak uciszały głupie starsze panie w pociągu!) daje efekt na pięć minut. Tak więc moje 4 godziny snu (które w założeniu miały być jedynymi tej i następnej nocy) szlag trafił. Wiedziałam, ze nie jest dobrze. Bez snu nie dam rady. Gdy więc przed piątą rano ląduję na dworcu w Krakowie, idę przespać się w jego zakamarkach. Przynajmniej ze dwie godzinki...Półtorej wyszło. I to od biedy, bo w sobotni poranek pełno tu hałasującego towarzystwa różnej maści. A i stali bywalcy też się uaktywnili i koniecznie chcieli ze mną konwersować..
Tak więc ruszam przed siódmą - wyśpię się gdzieś po drodze!
Kilka razy zgubiłam gdzieś szosę.. Tu zgubiłam nawet drogę. Rzeka Rawa |
Bardzo trudna to trasa. Układał ją chyba ktoś jeszcze bardziej złośliwy od Garniera. Trzymał się zasady: jeśli w pobliżu jest jakiś szczyt na który wiedzie szosa, to z pewnością go zaliczysz. Różnica wzniesień do pokonania to 4 tysiące metrów. Zdaje się, że to tak, jakbym miała jednego dnia wjechać prawie na Mont Blanc!
Kryzys niedospania dopada mnie w porze obiadowej. Przejechałam pierwsze 100 km, podjechałam dzielnie pod kolejne długie i strome ( 20%!) wzniesienie, zjechałam, zatrzymałam się pod sklepem na sok pomidorowy i zaczynam "odpadać" od rzeczywistości. Kobieta pod sklepem opowiada mi właśnie swój trudny życiorys nękanej żony, a ja odpływam w sen... A w dodatku chwilę po odjechaniu spod sklepu zaczyna lać. Szybko znajduję sobie suchy urbeksik (opuszczony dom), trochę sprzątam ze szkła podłogę w kuchni, kładę folię ratunkową,wskakuję w śpiwór (ha, wiedziałam, że się przyda) i znikam na półtorej godzinki.
mój chwilowy domek |
Ruszam z nowymi siłami, których starcza mi na kolejne 50 kilometrów. Nie znaczy to oczywiście, że podjeżdżam pod wszystkie upiorne wzniesienia - honor rowerzystki schowałam sobie w sakwę już dawno temu.Teraz gdy gniotą mnie łydki zwyczajnie schodzę i prowadzę rower. To też przyjemne - można obejrzeć przydrożne kapliczki, można porozmawiać z przechodniami...
Pod wieczór dopada mnie głód. Nie mam ochoty na kolejną suchą bułkę, czy batona. Mam ochotę na prawdziwy obiad. A w jedynej w okolicy knajpie wesele. Wbijam się więc na nie "na sierotkę" (biedna, i bez sił, zagubiona w lesie, w lata wbita przez życie... naprawdę potrafię wzbudzić litość) i dostaję całkiem fajną wyżerkę. Ale mimo zachęty podpitego towarzystwa tańczyć mi się jakoś nie chce...Znów kryzys. Siedzę i zastanawiam się po cholerę mi to, po co dalej się mam męczyć? Tu proponują mi nocleg, ciepłe wyrko.. I ten moment walki z samą sobą nienawidzę i kocham najbardziej!
Fi-góra mnie pokonała. Zaliczyłam pierwsze podejście. Tę górę nazwałam tak na cześć kapliczki na szczycie.... |
Była 1.30 w nocy i ok 80 km do końca. Jechałam jak cyborg. Mokra od deszczu, śpiąca i zmęczona. Nogi z waty, mięśnie obolałe. Wykonana do tej pory szaleńcza trasa po górach nie dawała nadziei na choćby moment płaskiej drogi. Ale ja szczęśliwa, bo wiedziałam, ze meta blisko. I wtedy zjeżdżając z góry zasnęłam. Na ułamek sekundy pewnie, nic się nie stało. Ale przestraszyłam się. Zeszłam z roweru i postanowiłam się przespać. Moment konsternacji - mam spać tu, w tym lesie, gdzie mieszka mój prawdziwy strach - niedźwiedź??!!
Boję się tego zwierzaka od zawsze - wszak może zabić człowieka. Kiedyś (jako młoda dziewczyna) uciekałam przed nim. Nawet go nie widziałam, ale jego ryk w lesie był tak straszny, że pędziłam kilka kilometrów zanim stanęłam...Od tamtego czasu noszę w sobie lęk - nie przespałabym się tu nawet w towarzystwie...
Warunki w przydrożnym rowie były znakomite. Sucho i miękko. Wyjęłam śpiwór, weszłam do niego nie zdejmując nawet butów i natychmiast zasnęłam. A co z niedźwiedziem? W dupie go mam. Chudych i żylastych z pewnością nie zjada!
Obudził mnie prysznic z nieba delikatnie sączący się przez drzewa prosto na moją twarz...
Cholera jasna! Zaspałam! Już dzień!
Szybkie śniadanie (sucha buła z izotonikiem) i w drogę. Nawet ubierać się nie trzeba, bo wszystko mam na sobie. W sumie to fajnie, że mogę znów jechać w dzień...te porozrzucane po wzgórzach wioski są naprawdę malownicze...
Ponownie na dworzec w Krakowie dotarłam po 27 godzinach. Poznany tu wczoraj kloszard ucieszył się na mój widok:
- o! Wiedźma wróciła!
Nie udało się w dobę. Trudno. Następnym razem. Ale za to niedźwiedzi się już nie boję!
Super, że pojechałaś! Medal za dystans 300 km na Ciebie czeka, jeśli mnie pamięć nie myli jest w Lubinie u Wąskiego, niestety ja nie wziąłem, do Torunia byłoby bliżej. Zapraszam po odbiór w jego imieniu :D
OdpowiedzUsuńMedal? dla mnie??? Naprawdę? Za co? Hm, do Lublina 210 km ode mnie, znaczy 420 w dwie. Jest wyzwanie..:)
UsuńZa ukończenie trasy. W cenie pakietu, za który zapłaciłaś 25 zł był ów medal, obok sezamków, batoników i teoretycznej możliwości skorzystania z wozu technicznego :P Trasę przejechałaś, jak pojedziesz do Wąskiego to pewnie Ci da bo zostały :P Tyle, że nie 210 km i nie do Lublina. Prawie 400 km, Lubin, nieopodal Legnicy :P
Usuń400....no to będę musiała śpiwór zabrać ;)
Usuń"Bardzo trudna to trasa. Układał ją chyba ktoś jeszcze bardziej złośliwy od Garniera. Trzymał się zasady: jeśli w pobliżu jest jakiś szczyt na który wiedzie szosa, to z pewnością go zaliczysz"
OdpowiedzUsuńOj, dało się jeszcze sporo górek dołożyć... ;)
Niezłą masz niedźwiedzią schizę, ale po takich doświadczeniach to nic dziwnego. A tak serio, to poza Tatrami i Bieszczadami to ten strach można raczej schować głęboko.
Olo dobrze mówi, medal się należy jak nic :)
Waxmund - dzięki! Dobrze, że w swoim ogólnym roztargnieniu nie wiedziałam, że ta trasa to Twoja sprawka, bo imię Twe często i dźwięcznie padało by na podjazdach w towarzystwie różnych innych niecenzuralnych słów ;).
UsuńCo do schizy niedźwiedziej - w zasadzie cała strefa od Bieszczad po Tatry jest dla mnie "skażona". Była - po tej nocy spędzonej w przemoczonym śpiworze w rowie (gdy było mi absolutnie wszystko jedno) naprawdę mam już to w dupie :). Teraz myślę poważnie o "wyprawie bez niczego", czyli bez namiotu, śpiwora, karimaty, kuchenki itp. Ale......tak bez kawy rano??
Strach przed dziczyzną rozumiem, z tym że ja już odpadam na etapie nornic czy innych myszy. ;) Oj wielką rzecz zrobiłaś Werrona, to co że nie w dobę, dobrze piszesz, że człowiek ściga się tak naprawdę sam ze sobą.
OdpowiedzUsuńOj Wrona Ty to jesteś o ja cię. Mówisz, że po płaskim to taki dystans pokonujesz na raz rozumiem, że chodzi o te 300km. ale czy to ma być bez przerwy bez względu na czas jego pokonania czy w też w jedną dobę z opoczynkami . Ja jeszcze takiego dystansu chodzi o te 300km. to bym chyba nie dał rady zrobić nawet w dobę z odpoczynkami tak mi się wydaję przynamniej na razie ( może kiedyś ) . Wrona powiedz jaki masz śpiwór to znaczy na jaka temeperaturę komfortu bo najlpeij Ciebie pytać o te sprawy ( musze kupić śpiwór ). Wrona ja to bym się cieszył jak byś dała parę fotek więcej ( ja Ci się będzie chciało oczywiście ) Jk zwykle wszystko fajnie opisałaś po prostu umiesz to zrobić. I co by tu jeszcze jak zwykle później sobie przypomnę - dzięki pozdrawiam hej - przyjedź kiedyś do Legnicy a teraz są w Legncy motoparalotniowe mistrzostwa świata - to tyle hej
OdpowiedzUsuńOj Ty Wieśku....już wyjaśniam.
Usuń300 km w dobę, w trybie ciągłym. To nie znaczy, że nie schodzisz z roweru :). W "narmalnych" warunkach pokonuję taki dystans w 18 godzin. Takna spokojnie, z kawką, kanapką, obiadkiem po drodze i podziwianiem okolicy.
Śpiwór...oj to sprawa indywidualna (zależy od tego, jak wielki zmarźluch jesteś). Ja mam dwa: jeden letni o komforcie na +7, drugi zimowy, o komforcie na +2. Ale zimowy używam na jesień, za to zimą obydwu. Dla mnie jak i pewnie wielu sakwiarzy priorytetem rzy zakupie była waga i objętość :)
Zdjęcia...ja niespecjalnie lubię je robić. Gdy przychodzi magiczna chwila wolę ją przeżywać niż fotografować :)
To tyle. Teraz ślęczę w pracy, ale żyję już wakacjami z rodziną. Tu o nich poczytaj: http://www.rowertour.pl/?page=artykul&id=2538. Pozdrawiam mocn
Też uważam, że wszelkie wyścigi i maratony najfajniej pokonuje się przed, albo po właściwym terminie. PABLO
OdpowiedzUsuńPABLO, zatem do zobaczenia :)
UsuńCoś w tym jest, że lepiej pokonywać wszelkie trasy w swoim tempie, bo wtedy można zobaczyć dużo, dużo więcej ;)
OdpowiedzUsuń