Jest nas pięcioro: ja, Piotr i trójka naszych dzieci. Jak w każdej
rodzinie mamy wzloty i upadki. Jest czas, gdy wszyscy się ze sobą
doskonale czujemy, jest też czas, gdy z niechęcią myślimy o powrocie do
domu pełnego emocjonalnych przeżyć. Wiadomo – pięć osób, pięć
osobowości, różnica pokoleń, doświadczeń i spojrzenia na życie. Jednak
gdy co roku ruszamy na rowerową wyprawę w nieznane, rodzina nasza
przechodzi w inny „stan skupienia” – zamieniamy się w cudowny team, w
którym każdy z nas odnajduje swoje miejsce, swoją misję i czuje się
naprawdę u siebie. To dla nas czas szczerych rozmów przy zupie z
proszku, czas nocnych opowieści przy księżycu i szczerego uśmiechu.
To czas, gdy każdy z nas (niezależnie od wieku i pozycji w
rodzinie) może stać się dowódcą i może zadecydować o naszej dalszej
drodze. To również czas strachu, mobilizacji i wspólnego radzenia sobie w
naprawdę trudnych chwilach. To podróż, która jest naszej rodzinie
niezbędna do wzajemnego poznawania siebie. To skuteczna nauka pogodnego i
bezkonfliktowego życia w rodzinie.
Nasz urlop zaczyna się gwałtownie. Choć zwykle wiemy, kiedy ten
czas nastąpi, nie planujemy nic wcześniej. Bo i po co? Wychodzimy z
założenia, że przygoda sama nas dogoni. Inspiracją bywa artykuł w
gazecie, informacja o tanich biletach lotniczych, opowieść znajomych,
plakat wiszący gdzieś w mieście, a nawet sen... Gdy zbliża się termin
wyjazdu i należy pakować sakwy, zaczynamy rozmawiać o konkretach: ciepłe
rejony czy zimne (ciepły śpiwór czy lekki), góry czy niziny? Dla
naszych dzieci najbardziej pożądanym celem podróży jest „duża woda”. Był
więc Bałtyk w wielu odsłonach, było Morze Czarne, Atlantyk, Morze
Śródziemne, wiele jezior i rzek.
Zawsze podróżujemy z namiotami. To nie tylko oszczędność – to styl
życia. Nie musimy nigdzie dotrzeć, nie musimy się spieszyć. Rozbijamy
się na dziko i z niecierpliwością czekamy na nocną przygodę. Czasami
dzikie wiewiórki buszują nam w menażkach, niekiedy (będąc już w
namiotach) czytamy w przewodniku, że w tym rejonie grasują niedźwiedzie.
Nie śpimy wtedy pół nocy – wspólnie nasłuchujemy.
Nasza podróż to długie dni spędzone razem na podjazdach, zjazdach,
monotonnych nizinach i w niebotycznych górach. Rodzinnie odkrywamy nowe
przestrzenie, państwa, kultury i obyczaje. Poznajemy pięknych ludzi i
uczymy się słowa „dziękuję” w naprawdę wielu językach.
W ciągu 17 lat wspólnych podróży nigdy nic złego nas nie spotkało.
Oczywiście mieliśmy kilka wywrotek i obtarć (a nawet jedno połamanie),
ale nie przejmujemy się tym nadto – niebezpiecznie może być wszędzie,
nawet na chodniku przed domem. Wychodzimy z założenia, że świat jest
bezpieczny, a ludzie są dobrzy i pomocni. I ta formuła sprawdza się nam
od lat.
W zeszłym roku przemierzaliśmy ze zbyt cienkimi śpiworami serbskie i
czarnogórskie wyżyny ku Adriatykowi. Gdzie tym razem? Mówiłam przecież,
że nie mam pojęcia... Opowiem Wam po powrocie. Do zobaczenia gdzieś na
szlaku!
tekst ukazał się w piśmie "Rowertour" 7/2015
Rodzinne wakacje rowerowe to jest TO!
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy i do zobaczenia na szlaku :)
To było prawie 15 lat temu, w maju...Ku przerażeniu rodziny kupiliśmy przyczepkę, spakowaliśmy sakwy i ruszyliśmy naszym tandemem w podróż dookoła Portugalii. Bazyli miał wtedy 10 miesięcy, nienarodzony Klemens lekko dawał o sobie znać w moim brzuchu...Była to niesamowita podróż. Nasz syn nauczył się na tej wyprawie chodzić, my nauczyliśmy się nie panikować przy każdym jego płaczu...
OdpowiedzUsuńI tak sobie jeździmy rokrocznie. W międzyczasie dołączyła do nas Estera, chłopaki nas przerośli...I mam szczerą nadzieję, że kiedyś,gdy będę już staruszką to oni zabiorą mnie w przyczepce na wyprawę :)