1974
POLKA
Domek stał na wzgórzu nieopodal wsi. Miejsce to odkryliśmy z bratem niechcący, włócząc się z dzieciakami po okolicy. Z pewnością był zamieszkały, bo w środku zimy widać było ślady w obejściu i dym z komina. Chłopaki mówili, że mieszka tam „przeklęta Polka”. Nam, dzieciom do niedawna „miastowym”, którym matka co wieczór czytała bajki, domek bardziej kojarzył się z „Babą Jagą”. Na początku zaczepialiśmy to miejsce z daleka - waliliśmy żołędziami w okna – nic, potem kopaliśmy w drzwi – nic. Na koniec zrobiliśmy losowanie, kto wejdzie do środka. Padło na mnie, nie miałam jednak odwagi sama spotkać się z baśniowym upiorem. Postanowiliśmy więc wejść tam wszyscy...
Mała, dziurawa chatka bardziej przypominała kurnik niż dom: Jedna izba, stół, łóżko a nad nim grzędy z kurkami. Na łóżku siedziała starowinka. Zupełnie nie wyglądała na potwora - wydawała się za mała, jakby ususzona i mimo bezzębnej szczęki robiła wrażenie ciepłej osoby. W domu też zresztą miała ciepło. Trochę śmierdziało jak w oborze. Kobieta miała brudne ubranie, w dodatku tuż po naszym wejściu jedna z kur narobiła jej na sweter. Zaczęliśmy się rechotać. Trudno było oderwać wzrok od tej kupy na czerwonym ubraniu. A Polka jakby nas nie widziała. Dopiero gdy bardzo głośno powiedzieliśmy „dzień dobry” babcia popatrzyła na nas przytomnie i się uśmiechnęła. Tak, z pewnością nie była potworem, bardziej chyba wyschniętą wróżką.... Przyglądała się nam uważnie, a jej uśmiech stawał się coraz piękniejszy... W końcu niewyraźnie przemówiła. Zapytała, po co przyszliśmy. My na to, że, tylko popatrzeć przyszliśmy. Babcia wstała, sięgnęła po jedyną białą kurkę na grzędzie . Chodź tu kura – powiedziała - dzieci przyszli moje szczęście oglądać. Usiadła z kurą na kolanach i tak zamarła.
My tymczasem zainteresowaliśmy się tym, co na piecu- wielkie paczki zapałek leżały na wyciągnięcie ręki. Chwilę jeszcze postaliśmy, zabraliśmy paczkę zapałek i wyszliśmy. Ileż było potem zabawy z ogniem!. Podpalanie trawy, patyków, plastików i papierków w rowach.....aż dziw, że nie spaliliśmy całej okolicy...
Tej zimy oglądaliśmy „szczęście” Polki wielokrotnie, za każdym razem zabierając jej paczkę zapałek.. Grzejąc ręce w ich ogniu opowiadaliśmy sobie niestworzone historie o kurkach i babci.
Na wiosnę dostaliśmy od mamy nowe bajki – wierszyki Tuwima. I ku naszemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, ze nasza babcia jest słynna, że piszą o niej i o jej kurze i lataniu w książce! Chwyciliśmy naszą nową lekturę i pobiegliśmy na wzgórze. Niestety, nikogo w domu nie było. Drzwi były otwarte, kurki pouciekały. Zapałek też już nie było.
- Widocznie Polka miała już dosyć tego swojego szczęścia i poszła szukać go gdzie indziej – skomentował mój brat i poszliśmy bawić się gdzie indziej.
Kilka lat później dowiedziałam się, że chwilę wcześniej babcia umarła, a gdy przyszli ją zabrać, kurki grzały się jeszcze na jej czerwonym swetrze...
POLKA
Domek stał na wzgórzu nieopodal wsi. Miejsce to odkryliśmy z bratem niechcący, włócząc się z dzieciakami po okolicy. Z pewnością był zamieszkały, bo w środku zimy widać było ślady w obejściu i dym z komina. Chłopaki mówili, że mieszka tam „przeklęta Polka”. Nam, dzieciom do niedawna „miastowym”, którym matka co wieczór czytała bajki, domek bardziej kojarzył się z „Babą Jagą”. Na początku zaczepialiśmy to miejsce z daleka - waliliśmy żołędziami w okna – nic, potem kopaliśmy w drzwi – nic. Na koniec zrobiliśmy losowanie, kto wejdzie do środka. Padło na mnie, nie miałam jednak odwagi sama spotkać się z baśniowym upiorem. Postanowiliśmy więc wejść tam wszyscy...
Mała, dziurawa chatka bardziej przypominała kurnik niż dom: Jedna izba, stół, łóżko a nad nim grzędy z kurkami. Na łóżku siedziała starowinka. Zupełnie nie wyglądała na potwora - wydawała się za mała, jakby ususzona i mimo bezzębnej szczęki robiła wrażenie ciepłej osoby. W domu też zresztą miała ciepło. Trochę śmierdziało jak w oborze. Kobieta miała brudne ubranie, w dodatku tuż po naszym wejściu jedna z kur narobiła jej na sweter. Zaczęliśmy się rechotać. Trudno było oderwać wzrok od tej kupy na czerwonym ubraniu. A Polka jakby nas nie widziała. Dopiero gdy bardzo głośno powiedzieliśmy „dzień dobry” babcia popatrzyła na nas przytomnie i się uśmiechnęła. Tak, z pewnością nie była potworem, bardziej chyba wyschniętą wróżką.... Przyglądała się nam uważnie, a jej uśmiech stawał się coraz piękniejszy... W końcu niewyraźnie przemówiła. Zapytała, po co przyszliśmy. My na to, że, tylko popatrzeć przyszliśmy. Babcia wstała, sięgnęła po jedyną białą kurkę na grzędzie . Chodź tu kura – powiedziała - dzieci przyszli moje szczęście oglądać. Usiadła z kurą na kolanach i tak zamarła.
My tymczasem zainteresowaliśmy się tym, co na piecu- wielkie paczki zapałek leżały na wyciągnięcie ręki. Chwilę jeszcze postaliśmy, zabraliśmy paczkę zapałek i wyszliśmy. Ileż było potem zabawy z ogniem!. Podpalanie trawy, patyków, plastików i papierków w rowach.....aż dziw, że nie spaliliśmy całej okolicy...
Tej zimy oglądaliśmy „szczęście” Polki wielokrotnie, za każdym razem zabierając jej paczkę zapałek.. Grzejąc ręce w ich ogniu opowiadaliśmy sobie niestworzone historie o kurkach i babci.
Na wiosnę dostaliśmy od mamy nowe bajki – wierszyki Tuwima. I ku naszemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, ze nasza babcia jest słynna, że piszą o niej i o jej kurze i lataniu w książce! Chwyciliśmy naszą nową lekturę i pobiegliśmy na wzgórze. Niestety, nikogo w domu nie było. Drzwi były otwarte, kurki pouciekały. Zapałek też już nie było.
- Widocznie Polka miała już dosyć tego swojego szczęścia i poszła szukać go gdzie indziej – skomentował mój brat i poszliśmy bawić się gdzie indziej.
Kilka lat później dowiedziałam się, że chwilę wcześniej babcia umarła, a gdy przyszli ją zabrać, kurki grzały się jeszcze na jej czerwonym swetrze...
Uwielbiam tę opowieść!
OdpowiedzUsuńWzruszające, uwielbiam takie historie i babcinki...
OdpowiedzUsuń