PIÓRKA
Dorosłam, i w pewnym sensie założyłam rodzinę (wzięłam cichy ślub) Mąż jednak nie cierpiał mojej mamy. Z wzajemnością. Przez 10 lat małżeństwa nigdy nie spędziliśmy więc razem świąt- on szedł do swojej mamy, ja jechałam do swojej. Nikt nie mógł ustąpić? Ja nie!
Przed świętami w pociągach zawsze był tłok. Nie stać mnie było jednak na kuszetkę – spędzałam wiec zwykle upiorną noc stojąc na jednej nodze na korytarzu. Czasami było to miejsce siedzące, ale wtedy zawsze zdarzały się mankamenty- przedział dla palących, gruba baba obok (moje miejsce zmniejszało się wtedy do szerokości 30 cm), jakieś dzieci wrzeszczące...no jak to w pociągach bywa.. Pociąg do Krosna wlókł się 12 godzin. Koszmar. Potem przesiadka na autobus, i o ile właśnie nie zasypało dróg już po 15 godzinach od startu lądowałam w zaśnieżonych Polanach.
W małej zapyziałej chatce czekano na mnie jak na Mikołaja...Byłam zawsze jedynym świątecznym gościem w tym domu. Dwójka mojego małego rodzeństwa (Szymon 10 lat i Jagoda 5 lat) wiedziała i czuła, że moje przybycie oznacza rozpoczęcie świątecznych przygotowań.. Przyjeżdżałam w Wigilię rano, czasu było więc niewiele. Trzeba było sprzątać, gotować (mama zbierała się zwykle od wielu dni do tych rzeczy, ale jakoś nie udawało się jej skutecznie zebrać) ubrać choinkę...Wiedziałam, ze muszę stanąć na wysokości zadania. Nie chciałam pozbawiać magicznych świat tych maluchów, bo w moim poczuciu i tak miały już przekichane....Oczywiście i beze mnie by się święta jakoś odbyły- ale bez nastroju.... Szalałam wiec kulinarnie, sprzątałam, ozdabiałam....z czasem dzieciaki zaczęły mi pomagać....
W domku było zawsze okrutnie zimno. Wiało ze wszystkich kątów. Dzieciakom kołderki przymarzały do ściany. Ale dla nich była to norma. Gorzej ze mną- zakładałam na siebie wszystko co miałam i przykrywałam się na noc wszystkim, co w domu było. Jakoś trzeba było przetrwać....
Prezenty.... wiozłam wielkie niesamowite paki z Warszawy. Niedostępne wtedy klocki lego kupowane w Peweksie, lalki, książeczki. Zawsze wydawałam wszystko co miałam a nawet więcej, żeby dzieciaki się cieszyły. Czułam się bardziej ich dobrą ciotką, niż siostrą....
Mama, która też uwielbiała kupować prezenty, w ostatniej chwili zaczynała je pakować. A że nigdy nie była na to przygotowana, wszystkie paczki były zawinięte w gazety...Oj, wkurzało to córeczkę, wkurzało! (Ja się staram a ona całą magię niszczy tymi gazetami). Święta rozpoczynaliśmy więc zwykle od małej kłótni...
Uwielbiałam patrzeć na uradowane miny dzieciaków podczas rozdawania prezentów. One były naprawdę szczęśliwe!!! I musiały się za to jakoś odwdzięczyć....
Szymon podpatrzył, że podniosłam z ziemi piórko perliczki. Przyglądałam mu się uważnie- ładne – szare w białe kropki. Skomentowałam to głośno nie wiedząc, że to będzie początek długiej, ciągnącej się latami historii...Wyjeżdżając po świętach dostałam pierwsze małe pudełeczko z piórkami..
Dzieciaki pisały do mnie piękne listy. W każdym pisały o pogodzie, kozach (które też były po części członkami rodziny )......i że zbierają dla mnie piórka. Gdy wiec zjawiałam się po kilku miesiącach nieobecności, zwykle czekało na mnie wielkie pudło cholernych piór! Z uśmiechem na ustach zabierałam je wiec do Warszawy i chowałam do szafy. Po każdej podróży do Polan wymieniałam pudełko na większe lub dostawiałam do szafy kolejne. Z czasem szafa została zdominowana przez piórka. Ale nie wyrzucałam, bo nie miałam serca... Wymyślałam za to dzieciakom niestworzone historie, co też z tymi piórkami robię – maluję je i wieszam na ścianie, ozdabiam instrumenty męża, oczywiście robię pióropusze w których ja i wszyscy znajomi biegamy po Warszawie...Oni te opowieści uwielbiali. I jeszcze bardziej ochoczo zbierali piórka! Dzwonili do mnie z poczty (czekając często po kilka godzin na połączenie) tylko po to, żeby opowiedzieć mi o nowo zebranych piórkach w innych odcieniach.....
Któregoś razu wielkie robale zamieszkały w moich pudłach. Musiałam piórka natychmiast usunąć. Wyrzucając widziałam, że pozbywam się z domu jedynie rupieci. Wielka miłość mojego rodzeństwa dalej została przy mnie.
Dorosłam, i w pewnym sensie założyłam rodzinę (wzięłam cichy ślub) Mąż jednak nie cierpiał mojej mamy. Z wzajemnością. Przez 10 lat małżeństwa nigdy nie spędziliśmy więc razem świąt- on szedł do swojej mamy, ja jechałam do swojej. Nikt nie mógł ustąpić? Ja nie!
Przed świętami w pociągach zawsze był tłok. Nie stać mnie było jednak na kuszetkę – spędzałam wiec zwykle upiorną noc stojąc na jednej nodze na korytarzu. Czasami było to miejsce siedzące, ale wtedy zawsze zdarzały się mankamenty- przedział dla palących, gruba baba obok (moje miejsce zmniejszało się wtedy do szerokości 30 cm), jakieś dzieci wrzeszczące...no jak to w pociągach bywa.. Pociąg do Krosna wlókł się 12 godzin. Koszmar. Potem przesiadka na autobus, i o ile właśnie nie zasypało dróg już po 15 godzinach od startu lądowałam w zaśnieżonych Polanach.
W małej zapyziałej chatce czekano na mnie jak na Mikołaja...Byłam zawsze jedynym świątecznym gościem w tym domu. Dwójka mojego małego rodzeństwa (Szymon 10 lat i Jagoda 5 lat) wiedziała i czuła, że moje przybycie oznacza rozpoczęcie świątecznych przygotowań.. Przyjeżdżałam w Wigilię rano, czasu było więc niewiele. Trzeba było sprzątać, gotować (mama zbierała się zwykle od wielu dni do tych rzeczy, ale jakoś nie udawało się jej skutecznie zebrać) ubrać choinkę...Wiedziałam, ze muszę stanąć na wysokości zadania. Nie chciałam pozbawiać magicznych świat tych maluchów, bo w moim poczuciu i tak miały już przekichane....Oczywiście i beze mnie by się święta jakoś odbyły- ale bez nastroju.... Szalałam wiec kulinarnie, sprzątałam, ozdabiałam....z czasem dzieciaki zaczęły mi pomagać....
W domku było zawsze okrutnie zimno. Wiało ze wszystkich kątów. Dzieciakom kołderki przymarzały do ściany. Ale dla nich była to norma. Gorzej ze mną- zakładałam na siebie wszystko co miałam i przykrywałam się na noc wszystkim, co w domu było. Jakoś trzeba było przetrwać....
Prezenty.... wiozłam wielkie niesamowite paki z Warszawy. Niedostępne wtedy klocki lego kupowane w Peweksie, lalki, książeczki. Zawsze wydawałam wszystko co miałam a nawet więcej, żeby dzieciaki się cieszyły. Czułam się bardziej ich dobrą ciotką, niż siostrą....
Mama, która też uwielbiała kupować prezenty, w ostatniej chwili zaczynała je pakować. A że nigdy nie była na to przygotowana, wszystkie paczki były zawinięte w gazety...Oj, wkurzało to córeczkę, wkurzało! (Ja się staram a ona całą magię niszczy tymi gazetami). Święta rozpoczynaliśmy więc zwykle od małej kłótni...
Uwielbiałam patrzeć na uradowane miny dzieciaków podczas rozdawania prezentów. One były naprawdę szczęśliwe!!! I musiały się za to jakoś odwdzięczyć....
Szymon podpatrzył, że podniosłam z ziemi piórko perliczki. Przyglądałam mu się uważnie- ładne – szare w białe kropki. Skomentowałam to głośno nie wiedząc, że to będzie początek długiej, ciągnącej się latami historii...Wyjeżdżając po świętach dostałam pierwsze małe pudełeczko z piórkami..
Dzieciaki pisały do mnie piękne listy. W każdym pisały o pogodzie, kozach (które też były po części członkami rodziny )......i że zbierają dla mnie piórka. Gdy wiec zjawiałam się po kilku miesiącach nieobecności, zwykle czekało na mnie wielkie pudło cholernych piór! Z uśmiechem na ustach zabierałam je wiec do Warszawy i chowałam do szafy. Po każdej podróży do Polan wymieniałam pudełko na większe lub dostawiałam do szafy kolejne. Z czasem szafa została zdominowana przez piórka. Ale nie wyrzucałam, bo nie miałam serca... Wymyślałam za to dzieciakom niestworzone historie, co też z tymi piórkami robię – maluję je i wieszam na ścianie, ozdabiam instrumenty męża, oczywiście robię pióropusze w których ja i wszyscy znajomi biegamy po Warszawie...Oni te opowieści uwielbiali. I jeszcze bardziej ochoczo zbierali piórka! Dzwonili do mnie z poczty (czekając często po kilka godzin na połączenie) tylko po to, żeby opowiedzieć mi o nowo zebranych piórkach w innych odcieniach.....
Któregoś razu wielkie robale zamieszkały w moich pudłach. Musiałam piórka natychmiast usunąć. Wyrzucając widziałam, że pozbywam się z domu jedynie rupieci. Wielka miłość mojego rodzeństwa dalej została przy mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz