Niedawno dostałam list. Trudno powiedzieć, że był to list
od wielbiciela, bo była to chyba raczej krytyka. Podobno jestem w
pisaniu ekshibicjonistką i pokazuję czytelnikom za wiele. Ja? Za wiele?
Chyba nie… Ale sprowokował mnie ten e-mail do pewnej osobistej
opowieści..
Podobno kryzys wieku średniego zdarza się większości z nas.
Okoliczności? Trzeba być po czterdziestce (w ten wiek jestem już mocno
całą sobą wpisana), no i trzeba być w stałym, długotrwałym związku.
Niekoniecznie złym, niekoniecznie niespełnionym, ale za to starym i
przewidywalnym. Wtedy wystarczy niewielki podmuch nowego, świeżego, by
całkowicie zburzyć ład i porządek w sercu.
Słońce piękne dziś świeci. Siedzę sobie właśnie w ogrodzie, piszę i
kątem oka spoglądam na mojego „staruszka”, który odpoczywa sobie pod
parasolem… Patrzę i mam wyrzuty – zdradziłam go, czy mi wybaczy?
Kto ukradł moje serce? Znamy się chyba od zawsze i od zawsze nie
pałałam do niego sympatią. Zwykle wystarczyła krótka chwila obcowania z
nim, bym wiedziała, że go nie lubię. Szczególnie, że przeważnie
spotkaniu z nim towarzyszył brak czasu i pośpiech. Tak naprawdę do
kolejnego spotkania nakłoniła mnie córka. Bo fajnie by było tak razem. A
że córka jest moją małą księżniczką, nie miałam wyboru i przystałam na
to. Szybkie bicie serca na początku spotkania, potem wyrównanie rytmów,
no i jakoś samo poszło, a raczej pobiegło...
Bieg. Pewnie dlatego tak go polubiłam, że od pierwszej chwili
okazało się, że dzięki rowerowej kondycji potrafię dobiec dalej niż do
sklepu za rogiem. Od początku naszego związku mogę więc udać się na
dłuższą (choć powolną) leśną randkę. No może nie jest to maraton (ani
nawet istotna jego część), ale kilkanaście kilometrów bez zadyszki przebiec
potrafię. Powoli, dokładnie kontempluję przyrodę wokół mnie, czas staje w
miejscu… No może nie jest to do końca raj, bo po takim spotkaniu jestem
zwykle kompletnie mokra, ale to podobno kwestia przyzwyczajenia.
Co na to rower? W zasadzie nie ma powodów do zazdrości, bo między
nami nic się nie zmieniło. Jak zwykle spotykamy się o świcie lub wieczorem i udajemy
się na zwyczajową rundkę po lesie. Nie jest ona ani dłuższa, ani
krótsza, ani mniej ekscytująca niż zwykle. A to, że w czasie jej trwania
na chwilę porzucam go dla innej przyjemności? No cóż, różne bywają
związki… Jedno jest pewne: mimo wiosennych zachwytów nad bieganiem, i
tak rower był i jest moją pierwszą miłością!
Kończę te moje sercowe dywagacje – jadę pobiegać. Ale może z szacunku dla stałego związku powinnam napisać: biegnę pojeździć.
Rowertour 05/2016
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz