Dziewiąta wieczorem. Przemierzam pospiesznie rowerem
ulice miasta. Myślami jestem już w moich ukochanych leśnych
zaułkach. Czerwone światło. Staruszka w eleganckim słomianym kapeluszu
sunie sprawnie po pasach. W ręku ciężary. Schodzę, zabieram babci siaty i
proponuję, że odprowadzę do domu..
- ale to daleko, nie wiem czy ma pani czas - mówi niska kobieta o niebieskich, wyblakłych oczach.
Faktycznie, blisko nie jest. Po półgodzinnej podróży stajemy przed dużym ceglanym domem.
-
To tu. Proszę , niech pani wejdzie, pokażę Pani mój piękny dom. Ojciec
dostał go do wykończenia w 40 r, gdy Niemcy wysiedlili nas z mieszkania.
Krętymi schodami wchodzimy na pierwsze piętro
- na parterze też jest mieszkanie, ale tatuś zaplanował dla nas pierwsze piętro i tak już zostało...
- na parterze też jest mieszkanie, ale tatuś zaplanował dla nas pierwsze piętro i tak już zostało...
Wita
mnie smród kotów i urbeks. Taki klasyk który znam - brud, nieład,
poodklejane tapety, odchodząca farba, książki, gazety, ubrania, wszystko
niby poskładane, ale jest tego wszędzie i na wszystkim tak dużo, że
razem powstaje wrażenie chlewu. I wszystko się lepi. A na starych, ledwo
trzymających się ścian fotografiach historia rodziny -
powstania, wojny, śluby, podróże...
- proszę usiąść, już robię Pani herbatę...
Godzinę
trwają przygotowania do herbatki. Woda, szklanki , cukier...tu życie
odbywa się w zwolnionym tempie. Na koniec, wśród obdrapanych ścian,
brudnych krzeseł, stert ubrań i drących ryje kotów siadamy przy
"ceratowym"stole.
- ten kubeczek co mi Pani podała
zupełnie nie pasuje na tę okazję - przeciągnęła palcem po rancie - taki
gruby, niesforny..Trzeba było może sięgnąć półkę wyżej, po coś bardziej
gustownego...
Tej nocy przy spleśniałych ciasteczkach
wyciągniętych ze starej szafy zawitała do mnie Wielka Historia. Ta
dziewiętnastowieczna, powstańcza (brat dziadka był słynnym generałem w Powstaniu Warszawskim), ta pierwszo i drugowojenna. I ta
powojenna, pokazująca niezwykłe losy staruszki i jej najbliższych...
-
Wie Pani , dwa dni temu miałam urodziny. I poprosiłam takiego pana, co
się mną tu opiekuje, żeby spełnił mi marzenie mojego życia. No i
spełnił. Zaraz Pani pokażę..
Znów kręte, strome schody. A
potem ogród. Tu w ciemnościach dostrzegam......hamak. Pani W Kapeluszu
grzecznie przeprasza mnie za brak taktu, i kładzie się w nim. Na jej
twarzy pojawia się cudowny dziecięcy uśmiech...
- widzi Pani, dla takich chwil wciąż jeszcze żyję!
Ładnie, bardzo ładnie (ale to przecież oczywiste). Mam dla Ciebie w takim razie pasującą historię. O mieszczańskim domu gdzieś w Wielkopolsce, wysiedleniu i nadaniu hitlerowskim, pianinie ze Szwecji przywiezionym przez tego Niemca i sowieckiej pepeszy, która zrobiła w nim dziury. Historia niby z happy endem, choć czarne charaktery pojawiają się w nim po latach, niczym zombie Werwolfu...
OdpowiedzUsuńopis tego mieszkania ,wiem o czym mówisz, takie stare klimaty czasem budzą wstręt a czasem nawet coś pozytywnego, jakieś wspomienia - a ci starzy ludzie i ich historie - ech, a czas biegnie do przodu ..... hej pozdrawiam
OdpowiedzUsuń