poniedziałek, 22 grudnia 2014

"Nocna Masakra" czyli podróż po Stumilowym Lesie

Puchatek spacerował w kółko, rozmyślając o czymś zupełnie innym, i gdy Prosiaczek zawołał go, Miś przystanął.
- Jak się masz? A co tu robisz?
- Tropię - odpowiedział Puchatek.
- A co tropisz?
- Coś, coś, coś - odparł tajemniczo Puchatek.
- A co, co, co? - spytał Prosiaczek podchodząc bliżej.
- Właśnie że nie wiem.
- A jak ci się zdaje?
- Będę musiał trochę poczekać, aż to coś wytropię, i wtedy się dowiem - odparł Kubuś Puchatek (....)

"Chatka Puchatka"  Alan Milne

 

Nocna Masakra. Wyścig "dla twardzieli". Piętnastogodzinna jazda na orientację w środku nocy. Należy odnaleźć z mapą 17 punktów i na czas (15 godzin od startu) wrócić na metę. Nie interesuje mnie ściganie. Interesuje mnie przygoda, walka z własnymi słabościami (czyli takim momentem kiedy  mówisz: nie mam już siły i ochoty. Po cholerę mam gdzieś dalej jechać? Przecież to nie ma sensu!)
Chcę jechać sama. Tak lubię najbardziej. Nie muszę wtedy dopasowywać mojego rytmu jazdy do nikogo, nie muszę ustalać, że nie chcę  za wszelką cenę zdobywać kilometrów i gonić (gdy  mam właśnie ochotę oglądać gwiazdy...)
Ponieważ kompletnie nie umiem czytać mapy (a noc z pewnością nie jest moim sprzymierzeńcem) postanawiam w podróży jechać po śladach innych.
Tymczasem gwiazd nie ma. I śniegu, na którym miały pozostać ślady kół mknących gdzieś daleko z przodu rowerzystów też nie widać. Jeśli interesuje mnie więc znalezienie jakiegokolwiek punktu w lesie muszę szybko podążać za światłami innych rowerów. Jednak mimo mojego dużego wysiłku, te od samego początku szybko oddalają się w nieznane.
Jakimś cudem udaje mi się dojrzeć światła po drugiej stronie jeziora (Jezioro? O jego istnieniu dowiedziałam się nie z mapy, a próbując dotrzeć na skróty do tych świateł). Doganiam rowerzystów. Ci  ciągle jeszcze przeczesują las w poszukiwaniu niemożliwego, czyli PK 3. Dołączam do poszukiwań. Wtedy właśnie jakiś głos w ciemności mówi mi: jak chcesz, to możemy dalej pojechać razem!

Ciemna noc, wiatr, deszcz ze śniegiem i dwoje ludzi z rowerami - to my: Kubiś i Prosiaczek. To znaczy ja i Michał. Właśnie odkryliśmy na błotnistej drodze ślady kół. Oznaczać to może  tylko jedno- wreszcie jesteśmy na tropie - inni rowerzyści już tu byli. Teraz jadąc po śladach z pewnością dotrzemy do celu!
Nie wiem jak długo krążymy już  w kółko po własnych śladach w poszukiwaniu biało - czerwonego znaku przyczepionego do drzewa (oficjalna nazwa: Punkt Kontrolny nr.2). Kilkukrotnie po dokonaniu ostatecznych pomiarów kompasem schodzimy z rowerów i zanurzamy się w lesie. Tu dokładnie przyglądamy się każdemu drzewu, by na koniec stwierdzić: czytając mapę gdzieś musieliśmy się pomylić.Ale przecież te ślady w błocie...
Gdy nawet złośliwy kompas przestaje pokazywać północ, a deszcz ciągle się nasila, znużenie każe nam już porzucić poszukiwania i znaleźć następny ekscytujący cel. I właśnie wtedy z nocnej czerni wyłania się jakiś znak.  Doskonale!  Może przynajmniej mniej więcej zorientujemy się, w którą stronę mamy dalej podążać! Informacja na znaku jest jednak jednoznaczna: Nie jesteśmy w Stumilowym Lesie,  jesteśmy w d....
Zaprawiony w rozwiązywaniu anagramów Michał odczytuje tajemne znaki - prawidłowa droga wiedzie w prawo!
Nasza dalsza podróż składa się i z sukcesów i z porażek, czyli kilku znalezionych punktów kontrolnych i kilku nie odkrytych. Dla mnie jednak z tej podróży płyną same pozytywy- deszcz przestał padać, pojawiły się gwiazdy i dziki na polu. A kołysany wiatrem  las pięknie szumi...
Michał chyba specjalnie dla mnie "wyłączył" sobie ambicjonalne podejście do wyścigu. Jedziemy w tempie "niedzielnej wycieczki" , zatrzymujemy się kiedy tylko mam na to ochotę. Podjadamy czekoladę, pijemy kawki i herbatki. Sielanka. Niezwykle mi miło, że znalazł się na mojej drodze, bo samej już by mi się tu dawno znudziło - walka ze snem, wiatrem i wilgocią (w poszukiwaniu niemożliwego do znalezienia) przestaje być rozkoszą już koło drugiej w nocy. Miło jednak, że jedziemy razem i możemy sobie pogadać (czytaj: Wrona gada, Michał słucha. "Znów to samo - pomyślał Puchatek - mówię rozmaite rzeczy choć wcale nie mam zamiaru tego robić. Musiał mi się wydarzyć bardzo Przykry Wypadek")

- Puchatku – odezwał się Prosiaczek trochę nieśmiało, ponieważ nie chciał, żeby Puchatek pomyślał, że mu specjalnie na tym zależy - tak sobie myślę, co by to było, gdybyśmy teraz na przykład szybko wrócili do domu...

Czas biegł szybko, stanowczo za szybko. Nad ranem okazało się, że jesteśmy  za daleko od mety, żeby wyrobić się  w limicie czasowym. I że właśnie musimy przyspieszyć...Ja mam przyspieszyć? Ja się nie lubię ścigać. Choćby z czasem. Patrzę jednak na Michała -  honorowy. Nie mogę powiedzieć, żeby wracał sam, a ja sobie w swoim tempie pojadę. Nie zgodzi się. Drużyną jesteśmy. Muszę więc się dla niego zmobilizować i przestać podsypiać na rowerze. Oj, jak bardzo mi się nie chce!
Nie mam siły, nie mogę, nie umiem, nie chcę, to bez sensu. Wiatr jest za silny, chce mi się jeść. W głowie mam milion wymówek. Ciągnę jednak nogę za nogą i jakoś idzie. A w zasadzie jedzie. I mam właśnie tę walkę, o którą mi chodziło - pokonać siebie.
Ja tu robię cuda,  a Michał błyskawicznie odjeżdża ode mnie na długie dystanse. Sugeruje w ten sposób, że jadę za wolno i się spóźnimy. Spoglądam więc i ja cichaczem na mapę (do tej pory złożoną w kostkę i nieużywaną) -  na oko mamy z 15 kilometrów i godzinę jazdy. Moje tempo jest więc wystarczające. Dobrze będzie..
Zdążamy. Z piętnastominutowym zapasem. Nie zależało mi, ale teraz jestem dumna!
Dziękuję Prosiaczku!
Puchatek


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz