14.06.2014
Siedzimy z mamą w ostatniej ławce drewnianego wiejskiego kościółka i przyglądamy się uważnie uczestnikom mszy. Słowo Boże płynie tu dziś wyjątkowo głośno i wyraźnie (choć samo kazanie jest pogmatwane i przydługie). Część zgromadzonych modli się w skupieniu, część nie może usiedzieć na miejscu i nerwowo kręci się na ławce. Niektórzy zaś sprawiają wrażenie
całkowicie obojętnych.
Obok kobieta z mocno powykrzywianymi
rachitycznymi kończynami usiłuje śpiewać "Ojcze Nasz" wydając z
siebie jedynie nieludzkie dźwięki, przed nami człowiek podrzuca nerwowo papierowy pieniądz nie mogąc już doczekać się zbierania na tacę.
Dziś spotkanie z Bogiem mają tu jego "dzieła niedoskonałe" - ludzie ułomni psychicznie. To msza dla
pensjonariuszy zakładu dla nerwowo i psychicznie chorych. Wyjątkowa, bo na doroczne święto przyjechały w odwiedziny rodziny
chorych.
Stoimy i rozglądamy się nerwowo - usiłujemy rozpoznać brata mamy- Jerzyka, którego nie widziałyśmy prawie trzydzieści lat..
- musi być gruby. Wiesz, po lekach "na głowę" podobno się tyje..
Szukamy
więc grubego i łysego (łysy był już 30 lat temu) . Mam jeden "typ"
nawet, ale gdy odwraca się to widzę, że zły. Mama tymczasem zaczyna chodzić po
kościele i przyglądać się ludziom.Wraca.
- chyba go nie ma. Może wcale nie poszedł na mszę i jest gdzieś w ośrodku?
W
tym momencie dostrzegam go. Siedzi z przodu, bokiem. Chudy, bezzębny z
zapadniętymi oczami. TYMI oczami. Ja jestem pewna, mama ciągle nie. Msza
kończy się, trzęsąc się stajemy na jego drodze. A on patrzy na nas i przechodzi
obojętnie. Trudno, żeby było inaczej - nie tylko on zmienił się przez te
lata...
- Jerzyk - cicho mówi mama.
Nie zareagował.
- Jerzyk? - już głośno i wyraźnie powtórzyła.
Idący chwiejnym krokiem człowiek obejrzał się.
- Słucham...