piątek, 13 stycznia 2017

Bardzo zimna opowieść - styczeń 2017

Energicznymi ruchami rąk odgarniam hałdy sypkiego śniegu formując prostokątne wgłębienie. Powinno ono mieć ze dwa metry długości, szerokości z półtora. Nieważne zresztą jak duże - ważne by postawić namiot nieco we wgłębieniu, na stabilnej powierzchni.. Równie istotnym jest, by w tej chwili całych czas się ruszać, by nie wychłodzić rozgrzanego drogą organizmu. Tanecznym krokiem wyciągam więc z sakwy namiot, szybko go rozstawiam. Teraz powinnam pomyśleć o czymś zamiast śledzi (pod warstwą śniegu jest skuta lodem ziemia, bez szans na wbicie tu czegokolwiek). Rozglądam się kreatywnie po okolicy (śnieg powoduje, że mimo nocy dość dobrze widać zarys lasu). Wielkie świerki, poniżej śnieżna gładź - jak mam tu znaleźć choćby nawet większą gałąź, nie wspomnę o kamieniu?
Po dłuższych bezskutecznych poszukiwaniach (zanurzanie rąk w miejscach białych śniegowych wybrzuszeń) zmieniam tor myślenia- olać śledzie, nie zdmuchnie namiotu ze mną w środku - nie bez powodu przytyłam ostatnio. Przykrywam kołnierz śnieżny grubą warstwą puchu - to żeby nie wiało do środka chłodem. Będzie dobrze!

Prawidłowo "zakopany" namiot. Ciepło aż bije z jego wnętrza...
Oczywiście gdzieś tam z tyłu głowy jest myśl, że chyba generalnie z tym samotnym, mocno zimowym biwakiem na górskich bezdrożach to przeginam (nie jestem zaprawionym w mrozach himalaistą a zwykłą, starzejącą się babą co siaty ze sklepu nosi) ale staram się nie dopuszczać tych myśli do mojego Centrum Dowodzenia - teraz jestem Twardym Pogromcą Zimy!
Warstwa folii ratunkowej (izoluje od zimnego podłoża), karimata, znów folia. Ok, można wrzucać śpiwory (dwie sztuki) i sakwy do namiotu. No i na koniec siebie umieścić w tej kostnicy.
Spoglądam na termometr - minus dziewięć. W sumie jak na pierwszą noc w tej podróży to chyba nie tak źle (zapowiadają do -20) Najtrudniejsze jednak przede mną - trzeba się trochę rozebrać (kurtka, spodnie narciarskie, mokre skarpety i buty)i wejść do absolutnie lodowatego śpiwora. Ratunku, jak zimno! Zaszywam się w tym mroźnym wnętrzu razem z głową, pozostawiając jedynie niewielki otworek na dopływ powietrza. Jeszcze tylko pół godzinki chłodu i bardzo powoli nastaje ciepełko...

Po krótkiej przerwie we śnie na oddanie moczu (proszę Cię Wrono, nie zaczynaj tej historii od urofilnych opowieści - masz na to dużo miejsca poniżej) budzę się około ósmej. Cud się stał- jest mi naprawdę ciepło! Odwilż jakaś nastała czy co? Jednak po wyciągnięciu rąk ze śpiwora zmieniam zdanie - w namiocie jest bardzo zimno.. Szybko zakładam kurtkę i rękawiczki (czapkę mam cały czas na głowie. )
- no to może kawkę pani Wrono? - gadam sama do siebie podekscytowana faktem, że oto przetrwałam, w dodatku bez odmrożeń..
No nie, aż tak nie przytyłam- mam pod kurtką kilka warstw ubrań :)
Otwieram sakwę, wyciągam butlę gazową i palnik. Szukam wody...fuck - wodą w butelce zamarzła! Na szczęście mam w termosie wczorajszą herbatę. Zagotuję ją więc i będzie kawko-herbatka. A i przy okazji robienia wrzątku włożę weń tę zmrożoną butelkę z wodą, by odtajała.
Czajnik nastawiony, czas więc może na jakieś mycie, a raczej przecierki. Nic z tego - mokre chusteczki również zamieniły się w lodowy kamień, zamarzły mi też skarpety (spoko - mam suche na zmianę) i przemoczone na śniegu buty (morduję się z 15 minut by włożyć w nie nogi i nie połamać).
Woda się gotuje, ale w namiocie śmierdzi gazem a płomień jakoś dziwnie skacze. Postanawiam więc, że dla bezpieczeństwa herbatę do termosu zrobię już na zewnątrz.
Śniadanko..Zmrożony na kość chlebek (na szczęście krojony), wędlinka też jest lodowym sorbetem i w tym stanie nie nadaje się do spożycia. Jest jednak i miłe zaskoczenie - żółty ser nie zamarza!
Sens tej podróży przychodzi do mnie tuż po wyjściu z namiotu: jestem w cudownym baśniowym wręcz lesie, gdzieś w Sudetach. Moje wczorajsze ślady pozostawione na śniegu mieszają się dziś ze świeżymi śladami zajęcy. Zimno i wielka cisza przerywana delikatnym szumem wiatru. W mojej głowie również cisza. Jestem szczęśliwa!

Herbaty nie udaje mi się zrobić - gdy odpalam ponownie gaz butla wybucha sporym płomieniem niszcząc palnik. Trzeba mi więc gdzieś w drogę, do ludzi, do wrzątku.

-----------

Zadzwoniła do mnie przyjaciółka. 
- A postanowienia noworoczne już masz?
- nie mam
- koniecznie je zrób, to systematyzuje życie!
No dobra, zrobię - czasami chciałabym mieć w swoim życiu trochę porządku.
Siedzimy więc sobie z Piotrem i próbujemy wymyślić  coś przyjemnego na ten rok (rzeczy nieprzyjemnych bądź trudnych nie planujemy- one i tak same nadchodzą). Piotr snuje wizje fotograficzne, ja myślę o podróżach...  Hm, rok to jednak bardzo długi czas, może jednak coś bardziej krótkofalowego wymyślę? 
- już wiem!- podrywam się spontanicznie - gdy tylko spadnie śnieg po kostki pojadę na wyprawę!
Obydwoje automatycznie spojrzeliśmy przez  okno  - w tej właśnie chwili zaczęło padać...
Wraz z białym puchem przyszły też tęgie mrozy - to dobrze, będzie i spore wyzwanie, jadę bowiem z zamiarem spania w namiocie. Zimowe biwakowanie nie jest dla mnie  już nowością,  nowym są jednak bardzo niskie temperatury. Trochę mam stracha, ale odpowiednio zaopatrzona (ostatnimi laty Mikołaj przynosi mi własnie zimowy ekwipunek) z pewnością dam radę! 

biało...
Tradycyjnie sprawdzam pociągi odjeżdżające ze stacji Żyrardów. Tu zwykle są jakieś miłe  niespodzianki - nowości w rozkładzie. Tak jest i tym razem- o świcie jedzie pociąg do Wisły. Kupuję więc bilet i o odpowiednio nieludzkiej (czytaj:wczesnej)  porze (temperatura powietrza -19) udaję się na stację. Nadjeżdża pociąg, nikt nie wysiada, zanim dochodzę do swojego wagonu zmarznięty konduktor chowa się już w ciepłym wnętrzu wagonu. Naciskam przycisk do otwierania drzwi - blokada. W sąsiednim wagonie też. Pędzę więc do przodu, tam gdzie wsiadł konduktor. W tym czasie pociąg rusza i odjeżdża. A ja stoję zbaraniała na tym mrozie i przecieram oczy ze zdumienia...Czy to jest znak z niebios, żebym zawróciła?
Oddaję bilet w kasie i pytam, gdzie by tu indziej pojechać. 
- a gdzie Pani chce dojechać ?- pyta mnie kasjerka
- no w sumie wszystko mi jedno, ale jak się da to w góry jakieś..
Patrzy na mnie jakoś dziwnie...
- a to ja się nie znam...

Spoglądam na rozkład. Za dwie godziny do Jeleniej Góry. Temu już nie pozwolę się wymknąć!
--------

   Przygoda zaczyna się zaledwie kilka kilometrów od miasta - słońce powoli zachodzi, świat ciemnieje, a drogi robią się białe i śliskie...
Oczywiście można się domyślić, że planu na tę podróż nie mam. I to bynajmniej nie dlatego, że kierunek podróży uległ  zmianie w ostatniej chwili - nie mam planu, bo nie lubię czynić  planów. Nie zamierzam sie martwić, że jadę za wolno, utknęłam w zaspie i nie dojadę, że coś mnie fajnego ominie,  lub ktoś mnie po drodze zatrzymuje. Wolę gdy droga sama przynosi drobne cele do zdobycia.
Widzę wiele drogowskazów pokazujących ciekawe miejsca- głównie są to podziemia - kopalnie i sztolnie. Najbliższe wydają się mi kopalnie uranu.  Docieram tu jednak prawie nocą,wszystko jest więc  zamknięte. Odchodzę więc w szlakiem w górę, do lasu (odchodzę? Brnę przez śnieg po kolana usiłując zmusić  mojego opornego Rzęcha z bagażem do  kręcenia kołami), gdzie spędzam swoją pierwszą mroźną noc.

mój "hotel" z rozległymi ogrodami...
Rano wracam do kopalni. Muzeum  otwierają za pół godziny, ale musi być kilka osób by móc zwiedzać. Realnie rzecz biorąc nie ma wielkich szans, by ktoś tu dotarł. Oblodzona szosa biegnąca pod górę skutecznie zniechęci nawet bardzo zapartych. Ja wjechałam, bo mam zimowe opony z kolcami. Prawdopodobnie  odpuściłabym to zwiedzanie, ale po mroźnym poranku wizja +8 stopni panujących w podziemiach jest dość kusząca. Tak więc postanawiam poczekać i pojęczeć trochę obsłudze, by może jednak jakoś ulegli i puścili mnie samą. 10 minut "zimnych opowieści" i przewodnik oprowadza mnie już po ciepłych korytarzach kopalni.  Podobny przebieg zdarzeń udaje mi się powtórzyć w tej podróży jeszcze dwukrotnie: w sztolni w Rzeczce i w kłodzkiej twierdzy (no tu może mniej legalnie, ale bardzo przyjemnie)
Pogoda fantastyczna - mgła (nie mylić ze smogiem!), wszędzie szadź. Z powodu zimna nie bardzo mogę pozwolić sobie na dłuższe odpoczynki w plenerze -  każdy postój w tak mroźnych warunkach kończy się zmarzniętymi dłońmi i stopami. Odpoczywam więc tylko w ciepłym - sklepie, kościele, knajpie, muzeum,. Bywa, że  GPS na długie kilometry wysyła mnie na leśne drogi, wtedy nie ma postojów.. Nie zdejmuję rękawiczek, prawie nie robię zdjęć. Wybaczcie - mróz w granicach 10 stopni wymusza walkę o ciepło przede wszystkim. Poza tym jestem pod tym względem egoistką - wolę przeżywać piękno niż je fotografować. 
Obieram kierunek wschodni. Jadę małymi, białymi szosami, czasami tak śliskimi, że muszę wkładać na nogi raki, by móc prowadzić pod górę rower.. Samochody tu raczej nie jeżdżą - nie dają rady podjechać. Mija mnie zresztą jeden taki wóz- pomoc energetyczna, która zawróciła z drogi
- jak pani wejdzie tam wyżej, to powie tym spod 18-tki że przyjedziemy za jakiś czas. Musimy pojechać naokoło i zajechać z drugiej strony.
Idę więc z dobrymi wieściami pod 18...od wczoraj nie mają prądu, więc wizja nadchodzącego ratunku ich cieszy. Przy okazji dostaję herbatę do termosu i (ciepłą!) kanapkę.
Mniej więcej pół godziny później widzę radosnych elektryków jadących z naprzeciwka.. Ciekawe jak zjadą z tej góry, skoro wjechać nie potrafili...

Coś nawala w rowerze -  to lewy pedał puka przy każdym obrocie.   Postawiam więc do miasta się udać, by go wymienić zanim się rozpadnie. W Kamiennej Górze punkt rowerowy zamknięty, ale jest ciastkarnia.
- dzień dobry, poproszę dwie w-z tki, szarlotkę, dużą kawę i wrzątek do termosu.
- proszę zabrać ten termos, usiąść, potem wstać i wolno pójść do punktu z brudnymi naczyniami. Tam zostawić termos. Ja go napełnię i pani odstawię w to samo miejsce. Tak musi być, kamery nas obserwują...Resztę podam do stolika.
Konspiracja. Nie do końca rozumiem, kto przez te kamery spogląda i dlaczego akurat mój termos stary go wkurza, ale rozumiem, że jakiś zimowy  zakaz wydawania wrzątku tu obowiązuje. Ok, uwielbiam takie zadania aktorskie, z porozumiewawczym mrugnięciem oka na końcu.
To jedyne napotkane miejsce, gdzie miałam  problem z otrzymaniem wrzątku. Wszędzie indziej ludzie cieszyli się, że mogą mi jakoś pomóc...Wiadomo- ptaki sarny i zmarznięte kobiety zimą dokarmiamy..
Tego dnia zwiedziłam jeszcze dwa małe miasta. W żadnym "rowerowego" nie było. Były za to nieodśnieżone chodniki i pustki...Czyżby wszyscy pochowali się w domach przed mrozem?

Na koniec dnia trafiłam na wyciąg w Dzikowcu, gdzie na godzinkę zamieniam rower na deskę. Fajna odmiana.szczególnie że snowboard nie ma rozwalających się pedałów...
Rzęch chyba obraził się na mnie za tę chwilowa zamianę, bo po odjechaniu może kilku kilometrów od wyciągu zaczął dziwnie podskakiwać i piszczeć...Cholera! Pękła  tylna obręcz koła!
Rzęchu mój bezawaryjny, rowerku zawsze sprawny - co się z Tobą do cholery dzieje? Czyżby dopadła Cię starość?!
Szybko patrzę na mapę-  12-13 km od Wałbrzycha. Uff - dam radę na piechotę.
Wokół biały las. A w zasadzie to może już wystarczy tej drogi na dziś? Jutro sobie dojdę gdzie trzeba...
Druga noc. Zimno (z pewnością poniżej dziesięciu, ale nie sprawdzam ile -po co się denerwować?).
Nauczona doświadczeniem poprzedniego wieczoru doskonale wiem co i jak mam robić:
namiot rozstawiam (śniegu mniej, dołka kopać nie trzeba), konarów zamiast śledzi używam. Folia, karimata, śpiwory, rozbieranie i myk do śpiwora. Dziś nie śpię sama, w śpiworze towarzyszą mi:śniadanie na jutro, termos z gorącą herbatą (by nie wystygła na mrozie), telefon (rozladowuje się na mrozie błyskawicznie), ubranie na zmianę i mokre chusteczki - jade jutro do ludzi, trzeba się trochę "ogarnąć" (cholera, dlaczego nie wzięłam grzebienia?)
Butów nie zabieram do śpiwora (nie ma już miejsca, poza tym są przecież brudne i z pewnością zasmrodzone) ale otwieram je maksymalnie szeroko, by mimo zmrożenia noga jutro weszła w nie bez problemu.
Przed snem wchodzę jeszcze w intrnety na forum rowerowe z zapytaniem, gdzie w Wałbrzychu sprawny i szybki serwis rowerowy dostanę. W odpowiedzi Jelona (znamy się krótkich konwersacji w sieci) obiecuje zaprowadzić mnie rano do jednego z nich. Podaję jej moje położenie z GPS-a, by wiedziała z której strony Wałbrzycha nadejdę...

Garnier, naprawdę to nasza droga? 
Poranek. Ciepła herbata, miękka, niezmrożona kanapka. Gdy zadowolona z siebie i swojej zaradności rozpoczynam konsumpcję niepodziewanie z wewnętrznej powłoki namiotu spada na mnie gwałtowny deszcz (podobno to wynik złej wentylacji namiotu). Mycie (i pranie) mam więc po części za sobą... Odechciewa mi się jedzenia. Wycieram mokre śpiwory, zmieniam mokrą czapkę, ubieram się do końca i nieco zrezygnowana wychodzę z namiotu (rower popsuty, namiot mokry, i do tego ten mróz, z którym nie do końca sobie radzę...) Ku mojemu zaskoczeniu z daleka widzę zbliżającą się do mnie kobiecą postać. To Jelona- moja koleżanka z sieci. Przyniosła mi gorące naleśniki z serem i rodzynkami. Mój Aniele Stróżu!
Szybko pakuję mój dobytek, i w drogę! Autobusem miejskim docieramy do centrum Wałbrzycha, tu w serwisie Olimpijczyk Robert naprawia co się da w moim rowerze ( - a nie mogłabyś zmienić roweru na porządniejszy? - nie mogłabym. Kocham go!) Dziękuję!

Jelona podrzuca mi kierunek dalszej podróży - Góry Sowie. Piękne, miejscami skaliste. W drogę więc!
Jadąc przez wieś spotykam księdza z ministrantami chodzącego po kolędzie
- szczęść Boże. nie zimno pani?
- dzień dobry, zimno.
- to zapraszamy z nami - gość w dom Bóg w dom.
Oczywiście dwa razy mnie prosić nie trzeba - wspólnie z księdzem idę do kolejnego domu, gdzie tak jak i mój dobroczyńca dostaję kawę, ciasto, modlitwę i kolędę.

Już po zmroku zwiedzam sztolnię w Walimiu (jak zwykle zjawiam się sama, i to w ostatniej chwili przed zamknięciem. System "zmarznięta sierotka" jednak zadziałał) Rozmowa z przewodnikiem klei się całkiem fajnie do momentu, gdy nie pada pytanie o nocleg....potem już tylko jak e-book odtwarza swoje oklepane kwestie.... Czy naprawdę jestem wariatką? Być może, ale naprawdę lubię siebie w takim podróżniczym stanie!
Wiatr pojawia się nagle. Wieje tak, że po godzinnej drodze mam dosyć - mróz staje się nie do wytrzymania, puchną oczy. Gdy tak złorzeczę, przeklinam i myślę nawet o noclegu w jakimś pensjonacie (!!!), ten nagle ustaje..Czary?
Malownicza miejscowość Rzeczka wije się ku górze kilka kilometrów. Wychodzi wielki, okrągły księżyc, robi się jasno niczym za dnia.. Śnieg się skrzy cudownie na polach, oszronione drzewa rzucają piękny nocny cień...Zostawiam rower pod drzewem i ruszam w górę jakimś zasypanym szlakiem na szczyt Sowiej Góry. Cóż za widoki! Niby noc, a jak nie noc!




Gdy kładę się spać termometr pokazuje -17. Wiem, że w nocy będzie jeszcze zimniej. Zdejmuję kurtkę, ale w zamian wkładam na siebie wszystkie ciepłe rzeczy jakie mam ze sobą. Próbuję odpalić ogrzewacz do rąk na benzynę - niestety, psuje się zapalniczka. Dygoczę z zimna, dłonie kostnieją, chyba nie wytrzymam...
Nie wytrzymam i co? Popuszczę (znów o sikaniu? To trudny temat, ale odpuść Wrono proszę..), czy będę na tym górskim pustkowiu głośno krzyczeć? Marznij sobie babo, sama tego chciałaś. A jak zamarzniesz, to mąż za dzień, dwa po namiarach GPS cię odnajdzie..
Mimo dużego mrozu noc przebiega zwyczajnie. Nie jest mi zimno, marznie mi jedynie nos gdy tylko wystawiam go ze śpiwora w celu złapania świeżego oddechu...
Poranek jest cudowny - pozbawiony porannych porażek (jedynym niesmakiem są betonowe czerwone kulki - to pomidory, które sobie kupiłam poprzedniego dnia z zamiarem porannej konsumpcji. Oczywiście zapomniałam się z nimi przespać i z żalu zamarzły), po wyjściu z namiotu wita mnie przepiękne słońce! Drobiny śniegu skrzą się w powietrzu, rozległe białe widoki zniewalają. Nie pakuję się od razu- biorę pozbawionego bagażu Rzęcha i znów idę na spacer w góry, Zachwyca każdy krok, każdy obraz....

Chwilo -trwaj!










37 komentarzy:

  1. Uwielbiam jak piszesz, uwielbiam że robisz to co robisz, uwielbiam jak wracasz :). <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak mi się przypomniało, że jest fajny sposób na rozgrzanie, trzeba trzymać w śpiworze butelkę z ciepłą wodą. I woda nie zamarznie i człowiek się od niej nieco ogrzewa. Ale mam wrażenie, że mi by nie pomogła. Tak zwany sposób teściowej, która kiedyś miała tak zimno w domu, że włosy jej przymarzały do ściany (powojenne dzieciństwo).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jako dziecko trzymałam pod kołdrą słoik z gorącą wodą. Uwielbiałam to. W tym roku dostałam od Mikołaja koc elektryczny -uwielbiam go!

      Usuń
    2. Drugiej takiej nie znajdzie się< podziwiam, zazdroszczę

      Usuń
    3. Ja mam gorące serduszka, chyba w biedronce kiedyś kupione, które ogrzewają się jak przełamie się w nich blaszkę, polecam :D Butelka też dobra, ale trochę waży :P

      Usuń
  3. Ale z Ciebie odważna kobietka,podziwiam,tekst jak zwykle super,życzę kolejnych udanych wypraw.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!
      Odwaga to pokonywanie barier.ja tylko nie mam w sobie strachu :)

      Usuń
  4. Super jesteś - w domu siedzę, czytam książkę o polskich himalaistach Jacka HUGO-BADER "... powrót na Broad Peak". Powodzenia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałbym nigdy dojść w podróżach do momentu, kiedy realnie ryzykowałabym życiem..

      Usuń
  5. Wielki szacunek i uznanie dla Ciebie Wrono

    OdpowiedzUsuń
  6. Super, za kolejnym zakrętem drogi za kolejnym wzgórzem, może znajdę takie miejsce gdzie zostanę dłużej... Pozdrowienia dla Niezłomnych wędrowców...

    OdpowiedzUsuń
  7. "W Kamiennej Górze punkt rowerowy zamknięty, ale jest ciastkarnia." To u Ciebie lubię. :)
    Ale zimy nie lubię, nie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybyś stanął nocą podczas pełni na zasypanych śniegiem dzikich drogach z pewnością zmieniłbyś zadanie, przynajmniej na chwilę ;). Zimna też nie lubię, tym bardziej że z racji różnych dolegliwości często marznę bardziej niż powinnam. Mam więc możliwość te moje "zimnostany" ujarzmiać....mrozem :)

      Usuń
    2. No co Ty? Widywałem nie raz. :)
      Piszę trochę z pozycji dojeżdżającego rowerem do pracy i niekiedy pracującego na mrozie. To wykrzywia optykę.

      Usuń
    3. a nie, pracować na mrozie to bym nie chciała...jeździć po mrozie też wolę z miłości, nie z rozsądku. Rozumiem więc już Twoje zniechęcenie..

      Usuń
  8. Śmiejemy się tu z Wojtkiem z przygód, pięknie opisane! raz biwakowaliśmy w środku gór zimą i to w ciepełku...-5 stopni ;-) I rozumiemy te zachwyty aż po bezkres zimowego poranka...życzymy ciepłych śpiworów i niemarznących kończyn :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytając czasem takie survivalowe opowiadania stwierdzam że przez ostatnie 100lat -przepraszam za wyrażenie - zniewieścieliśmy. Nawet już nie chodzi mi o to że bez smartfona do kibla nie można trafić że o wyjściu z lasu nie wspomnę ;) ale chodzi mi o naszą odporność na niesprzyjające warunki. Temperatura -10*C to już dla nas ekstremalne doznanie. Dawno dawno temu czytało się Curwooda ale to były szczeniackie czasy i niewiele z tego pojmowałem. Ale ostatnio jako już w pełni rozumny osobnik przeczytałem Dersu Uzałę W.Arsienjewa i dotarło do mnie w jakich warunkach na początku XXw prowadzono wyprawy ekspedycyjne w Ussuryjskim Kraju. Arsienjew bez dzisiejszego wyposażenia - np. termiczne majtki ;) - prowadził wyprawę w samym środku zimy! Temperatury spadały poniżej -40*C!!! Spali w płóciennym namiocie lub bezpośrednio na ziemi przy ognisku... wtedy ludzie byli inni. Chociaż muszę również napisać że jedną wyprawę Arsienjew przepłacił życiem z powodu zapalenia płuc.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dersu Uzała to wielki bohater mojego dzieciństwa - mama zabrała mnie na film Kurosawy gdy miałam niecałe 8 lat... Przeżyłam ten obraz bardzo i do dziś noszę w sercu..Film oczywiście mam, ale po latach nie robi już takiego wrażenia jak wtedy.
      Książka zapewne będzie doskonała, już kupiłam. Dziękuję za inspirację!

      Usuń
    2. Film Kurosawy też jest dobry - dostał Oskara - ale książka jest NIESAMOWITA! Chociaż trochę męczą opisy przyrody tak szczegółowe że nawet z łacińskimi nazwami. A może własnie to jest urealnienie tych wypraw? Może własnie tego brakowało u Curwooda? Zresztą Curwood to pisarz piszący książki przygodowe a Arsienjew to "naukowiec" który opisał dosyć surowym stylem swoje autentyczne ekspedycje. I jeśli film jest dla wszystkich miłośników twórczości Kurosawy to książka nie jest dla młodych czytelników poszukujących w książce przygody... do tej książki trzeba dojrzeć. Ja dojrzałem po przeszło 30 latach od Curwooda ;) Miłego czytania a na wyprawach rowerowych Wiatru W Plecy!

      Usuń
  10. Wrono, co jakiś czas odkrywam jak pozytywnie porąbanych mam znajomych i zaczynam się uważać za smutaśnego normalsa. ;-)
    Cudnie napisane i cudnie przeżyte. (Bo to się w słowach tych Twych czuje.)
    Wojtek Basiński

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wojtek! - dzień dobry - miło Cię...czytać "sumutaśny normalsie" ;) Tak już jest, że jednym siaty z zakupami pisane a innym smuty :).
      PS. Nie cierpię robić zakupów!

      Usuń
  11. Kiedys, w zeszlym roku mialem przyjemnosc spotkac Wrone podczas przypadkowo zbieznego, hobbystycznego lazenia po dziwnych miejscach. Gdzies w okolocach Milanowka i ciemnym juz wieczorem. My wrocilismy autem do Pruszkowa, Wrona do rowerem do siebie. Wracajac wtedy z zona cieplym autkiem pomyslalem: jak ona po ciemku taki kawal przejedzie?
    Nastepnego dnia kolega sie zdziwil: a bloga Wrony czytales? No nie czytalem, ale zaczalem i szybko sie przekonalem, jak malym miki jest dla Wrony kilkanascie kilometrow po ciemku. Szacun! Za hart ducha. Za fajny styl opowiadania. Za wszystkie opowiesci. Za ta szczegolnie chyba, bo az ten opisywany mroz mi w kosci wlazl. Ja marzne jak przed otwarta lodowka za dlugo o kilka sekund postoje.
    Pozdrawiam
    Qzca

    OdpowiedzUsuń
  12. Nienawidzę zimy. Pracuję na dworze, codziennie marznę jak cholera. Bolą mnie palce u rąk i stóp, trzęsę się, bolą mnie mięśnie od tego trzęsienia, jestem wiecznie głodna. Ale jak poczytałam, to i tak mam ochotę zrobić to samo.
    Jesteś super :)Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  13. Izolacja od podłoża na zimowym biwaku to podstawa. Czasem nie wystarczy ciepły śpiwór i karimata. Jeśli jest możliwość, dobrze uzbierać np. trzcinę lub suchą nawłoć i podłożyć pod namiot warstwę około 10cm. Do tego koniecznie obsypać właśnie boki namiotu śniegiem by wiatr nie hulał pod spodem.

    OdpowiedzUsuń
  14. Brawo! Pies grzeje najlepiej, tylko trzeba go ze śniegu oskrobać...

    OdpowiedzUsuń
  15. Cudownie napisane, cudownie przeżyte, cieszę się, że istnieją tacy ludzie pozytywnie nakręceni na przyrodę i przygodę!!
    Pozdrowienia i kolejnych świetnych wypraw życzę :-)
    Kuba

    OdpowiedzUsuń
  16. Super wyprawa, wielka odwaga, a zarazem podziw. Nie trzeba dalekich krajów aby przeżyć wspaniałą przygodę. Od zawsze wychodziłem z takiego założenia i też realizuję. Życzę kolejnych. I powodzenia

    OdpowiedzUsuń
  17. droga Wrono, gdzie się podziały twoje wyprawy i wpisy....!:) czekam.......i czekam.......i czekam......i nic tu się nie zmienia :) A przecież wiosna nadeszła i czas się ruszyć z miejsca:)

    OdpowiedzUsuń
  18. Taką wyprawę zimą planuję już od ładnych paru lat... Klasyczne 'zawsze coś' póki co stało mi na drodze, ale na przyszłą zimę deklaruję już teraz urlop:) A warunki jakie będą, takie będą;)

    OdpowiedzUsuń
  19. Podziwiam. Wyprawy rowerowe zazwyczaj ogarniamy w ciepłej porze. Natomiast zimę ujarzmiamy korzystając z jej walorów - morsujemy. Można jak niektórzy narzekać, albo się dostosować. Cotygodniowe kąpiele w jeziorze + jazda do i z pracy zimą zmienia obraz ujemnych temperatur na plus.

    OdpowiedzUsuń
  20. fajne fajne fajne - tylko gdzie ta zima? Patrzę za oknem a tu plus 10 i wilgotno. Sam bym tak pojechał - no może nie rowerem ale to spanie w namiocie w śniegu super orzeźwiające. Pozdrowienia z Poznania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliowści, nadejdzie. Trzeba czekać i chwytać ten czas gdy tylko zawita. A gdy spadnie śnieg nie czekać, nie przekładać, nie kombinować, a ruszać! Ja jestem gotowa, teraz czekam na Nią...

      Usuń