poniedziałek, 6 lipca 2015

Słowa ostrzejsze od noża



   
Zdjęcie: www.foto-gramy.pl
Lato…na łąkach dojrzałe poziomki, w lesie dojrzałe jagody, gdzieś w chaszczach dojrzewają maliny…wszystko dojrzewa. Naturalnie, bezboleśnie. W przyrodzie wszystko jest takie proste i oczywiste. Tylko dla ludzi czas dojrzewania bywa zwykle trudny…

Późno dojrzewałam, nie biegałam za  chłopakami. Zresztą oni za mną też nie...A że wychowywałam się   na głuchej wsi, dla „miastowych”  byłam zwyczajnie dzika i nieobyta. Teraz, gdy znów zamieszkałam w Warszawie, trzymałam się z boku świata, celowo przyjmując pozę odmieńca  -  jestem inna bo chcę być inna. A gdzieś w głębi duszy głęboko marzyłam, by być taka jak wszyscy. I nijak mi to nie wychodziło…
Gdy przeżywałam pierwsze miłosne porażki byłam przekonana , że powodem niepowodzeń jest właśnie moja odmienność. Patrzyłam w lustro i widziałam głupiego, chudego, wiejskiego pokurcza. Niemalże na każdym kroku dostawałam dowody na to, że właśnie nim jestem.  I zaczęłam  chować  się przed światem. Zamiast (jak wszystkie moje koleżanki) słuchać popowej muzyki chodziłam na koncerty chopinowskie, zamiast malować usta i chodzić na dyskoteki przygryzałam wargi czytając Stachurę.
W zasadzie nie było dowodów na to, że jestem beznadziejna. W mojej nastoletniej głowie były jedynie poszlaki i domysły.  Jednak w  końcu dostałam i swój dowód – w moim sercu utkwił nóż, którego zdołałam wyjąć dopiero wiele lat później…


    Zdaliśmy maturę .On piękny, ale nie w moim typie. Ale jakoś tak przylgnął i zaakceptował mnie-dziwaczkę, więc dałam się przytulić. Prowadzał mnie na długie spacery do Łazienek, dużo mądrych rzeczy mówił, w końcu zaprosił mnie do restauracji…
Mimo że miałam prawie 18 lat, na palcach jednej ręki mogłam policzyć moje wizyty w restauracji. Najbardziej utkwiła mi w pamięci ta (chyba?) pierwsza. Miałam wtedy  z  8 lat. Jadłodajnia „Salus” na Marszałkowskiej . Nie wiem, co wtedy mamie odbiło- nie stać nas było na takie fanaberie (znów trzeba było wyjąć kasę z kopert na jedzenie na ostatnie dni miesiąca). Byłam dumna  -  siedziałam przy samej szybie i z uniesioną głową spoglądałam na przechodniów..
Podobnie czułam się teraz, gdy przez szybę spoglądałam na Kolumnę Zygmunta, naprzeciwko mnie siedział  prawdziwy mężczyzna, a na talerzu jeszcze  prawdziwszy kotlet schabowy.
Mężczyzna wpatrzony we mnie, ja w kotleta. Jak to mięsiwo zjeść? Twarde. A ja NIE UMIEM jeść nożem i widelcem.
Nie umiem, bo moja mama doszła do wniosku, że nie musi nas tego uczyć- jedzenie nożem i widelcem było  koszmarem jej dzieciństwa, którego nam postanowiła oszczędzić. Zresztą, w naszej rodzinie nie odświętnie  nakrytym stołem (z nożem i widelcem) a wspólną radością i niespodziankami celebrowaliśmy domowe święta…
Tak więc siedziałam teraz przed talerzem wpatrując się w kotleta i nie miałam pojęcia, jak mam go skonsumować. (o konsumowaniu siedzącego naprzeciwko mężczyzny wiedziałam tyleż samo co o tym kotlecie, ale to zupełnie inna historia…). Szybko rozejrzałam się po innych stolikach i doszłam do wniosku, że wystarczy naśladować to, co będzie robił mój partner.
Niezdarnie, niezgrabnie, zaczęłam kroić „potwora”. Był wielki na cały talerz, a wraz z każdym niezdarnie ukrojonym kawałkiem zamiast się kurczyć rósł... Rozpychał się na boki wyrzucając na stół drobne kawałki ziemniaków i surówki. Szamotałam się z nim strasznie. Czerwone policzki, pot na plecach….Na szczęście Mężczyzna Mojego Życia  wydawał się nie zwracać na to uwagi – jadł sobie spokojnie. Rozmowa się jednak nie kleiła (jak mogła się kleić, skoro ja musiałam skupić się na talerzu?!), cicha konsumpcja trwała wieczność….
Gdy wyszliśmy z restauracji On przytulił mnie, pocałował w rozgrzany policzek i cicho szepnął do ucha:
- nóż trzyma się w prawej, widelec w lewej…
W przeciwieństwie do wielkiego kotleta, tego mężczyzny nie miałam okazji zasmakować. Ba, nawet nigdy więcej zobaczyć.  Pozostał mi po nim pełny żołądek (na chwilę) i wielki „nożowy” kompleks (na dłużej)
Gdy jednak jakiś czas później nauczyłam się wprawnie jeść nożem i widelcem okazało się, że nie umiem się malować.....
-------------------

Być kobietą…być piękną kobietą…Lubię  taką być. Stoję  przed lustrem i podziwiam swoje całkiem fajne ciało…
Już widzę ten ironiczny uśmiech w kącikach ust moich znajomych- stara, chuda pomarszczona tu i ówdzie, a tak się „lansuje”...śmiejcie się, plotkujcie - mam to gdzieś!
Lubię też siebie sunącą w nieznane na rowerze. Tu nie mam płci- jestem zwyczajnym,  wolnym człowiekiem. Zmęczonym, przepoconym, rozczochranym, z siniakami na nogach, brudną twarzą i kołtunami we włosach. Łapiąc za kark przemijanie zwiedzam opuszczone (często brudne i śmierdzące) budynki, szukając piękna włażę pod obszczane mosty, wyciszam umysł krocząc boso po cuchnącym bagnie.  Obrzydliwe? Również mam to gdzieś…

Siedemnaście lat temu spotkałam wyjątkowego mężczyznę który pokochał mnie taką, jaka jestem – dziwaczną wieśniaczkę z wielką wyobraźnią. Wtedy  zrozumiałam, że „bycie pięknym”  to nie uroda i styl życia,  a wewnętrzna akceptacja siebie.
W makijażu, czy też bez, w worku czy sukni wieczorowej, z ogładą lub bez niej – nieważne! Pod grubą warstwą przeróżnych form „maskowania” ukryta jestem ja- osoba którą lubię! 
Dziękuję Ci Piotrze!




Tekst został opublikowany w najnowszym numerze pisma Pure Passion Magazine . Zapraszam do lektury!

2 komentarze:

  1. co tu komentować - zarąbisty post od początku do końca w każdym milimetrze - od razu mam dobry humor na cały dzień - powodzenia na szlaku Wrona hej - ma nadzieję, że kiedyś osobiście poznam Ciebie (bez podtekstów , bez złych zamiarów) wraz z Twoja rodziną - tak se myśle fajnie byłoby przy kawie zobaczyć twoje sprzęty, wyposażenie itp. i posłuchać ciekawych opowieści - hej

    OdpowiedzUsuń