środa, 1 lipca 2015

Do zobaczenia gdzieś na wakacyjnym szlaku!

Jest nas pięcioro: ja, Piotr i trójka naszych dzieci. Jak w każdej rodzinie mamy wzloty i upadki. Jest czas, gdy wszyscy się ze sobą doskonale czujemy, jest też czas, gdy z niechęcią myślimy o powrocie do domu pełnego emocjonalnych przeżyć. Wiadomo – pięć osób, pięć osobowości, różnica pokoleń, doświadczeń i spojrzenia na życie. Jednak gdy co roku ruszamy na rowerową wyprawę w nieznane, rodzina nasza przechodzi w inny „stan skupienia” – zamieniamy się w cudowny team, w którym każdy z nas odnajduje swoje miejsce, swoją misję i czuje się naprawdę u siebie. To dla nas czas szczerych rozmów przy zupie z proszku, czas nocnych opowieści przy księżycu i szczerego uśmiechu.
To czas, gdy każdy z nas (niezależnie od wieku i pozycji w rodzinie) może stać się dowódcą i może zadecydować o naszej dalszej drodze. To również czas strachu, mobilizacji i wspólnego radzenia sobie w naprawdę trudnych chwilach. To podróż, która jest naszej rodzinie niezbędna do wzajemnego poznawania siebie. To skuteczna nauka pogodnego i bezkonfliktowego życia w rodzinie.
Nasz urlop zaczyna się gwałtownie. Choć zwykle wiemy, kiedy ten czas nastąpi, nie planujemy nic wcześniej. Bo i po co? Wychodzimy z założenia, że przygoda sama nas dogoni. Inspiracją bywa artykuł w gazecie, informacja o tanich biletach lotniczych, opowieść znajomych, plakat wiszący gdzieś w mieście, a nawet sen... Gdy zbliża się termin wyjazdu i należy pakować sakwy, zaczynamy rozmawiać o konkretach: ciepłe rejony czy zimne (ciepły śpiwór czy lekki), góry czy niziny? Dla naszych dzieci najbardziej pożądanym celem podróży jest „duża woda”. Był więc Bałtyk w wielu odsłonach, było Morze Czarne, Atlantyk, Morze Śródziemne, wiele jezior i rzek. 
Zawsze podróżujemy z namiotami. To nie tylko oszczędność – to styl życia. Nie musimy nigdzie dotrzeć, nie musimy się spieszyć. Rozbijamy się na dziko i z niecierpliwością czekamy na nocną przygodę. Czasami dzikie wiewiórki buszują nam w menażkach, niekiedy (będąc już w namiotach) czytamy w przewodniku, że w tym rejonie grasują niedźwiedzie. Nie śpimy wtedy pół nocy – wspólnie nasłuchujemy.
Nasza podróż to długie dni spędzone razem na podjazdach, zjazdach, monotonnych nizinach i w niebotycznych górach. Rodzinnie odkrywamy nowe przestrzenie, państwa, kultury i obyczaje. Poznajemy pięknych ludzi i uczymy się słowa „dziękuję” w naprawdę wielu językach. 
W ciągu 17 lat wspólnych podróży nigdy nic złego nas nie spotkało. Oczywiście mieliśmy kilka wywrotek i obtarć (a nawet jedno połamanie), ale nie przejmujemy się tym nadto – niebezpiecznie może być wszędzie, nawet na chodniku przed domem. Wychodzimy z założenia, że świat jest bezpieczny, a ludzie są dobrzy i pomocni. I ta formuła sprawdza się nam od lat.
W zeszłym roku przemierzaliśmy ze zbyt cienkimi śpiworami serbskie i czarnogórskie wyżyny ku Adriatykowi. Gdzie tym razem? Mówiłam przecież, że nie mam pojęcia... Opowiem Wam po powrocie. Do zobaczenia gdzieś na szlaku! 
 
tekst ukazał się w piśmie "Rowertour" 7/2015

2 komentarze:

  1. Rodzinne wakacje rowerowe to jest TO!

    Pozdrawiamy i do zobaczenia na szlaku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To było prawie 15 lat temu, w maju...Ku przerażeniu rodziny kupiliśmy przyczepkę, spakowaliśmy sakwy i ruszyliśmy naszym tandemem w podróż dookoła Portugalii. Bazyli miał wtedy 10 miesięcy, nienarodzony Klemens lekko dawał o sobie znać w moim brzuchu...Była to niesamowita podróż. Nasz syn nauczył się na tej wyprawie chodzić, my nauczyliśmy się nie panikować przy każdym jego płaczu...
    I tak sobie jeździmy rokrocznie. W międzyczasie dołączyła do nas Estera, chłopaki nas przerośli...I mam szczerą nadzieję, że kiedyś,gdy będę już staruszką to oni zabiorą mnie w przyczepce na wyprawę :)

    OdpowiedzUsuń