środa, 10 września 2014
Szymon
Jest teraz halnym w górach i wszystkimi podróżami, których nie odbył. Jest ranczem, o którym marzył. Jest koło mnie i blisko swojej kochanej dziewczyny. Jest w sercach naszych dzieciaków. Jest wszędzie i wszystkim. Jest i zawsze będzie moją wielką miłością.
Mój brat Szymon.
Proszę, nie pytajcie jak to się stało i kiedy. I nie składajcie kondolencji, bo się rozpadnę.
środa, 3 września 2014
Rodzina na Bałkanach
Serbia to podróż moich marzeń. Podróż, której nigdy nawet nie planowałam, ale która śniła mi się po nocach...Dziś ruszamy tam na wakacyjną wyprawę rowerową całą rodziną:
Estera - 7 lat. Dzielna, uparta kobieta. Postanawia odbyć tę podróż w sukience. A że pozwalam jej zabrać na wyprawę tylko jedną (i to po negocjacjach), to ma ją na sobie od pierwszego do ostatniego dnia. Z wyjątkiem nocy oczywiście, gdyż zimno nakazuje wtedy włożyć na siebie wszystkie pozostałe rzeczy.
Estera - 7 lat. Dzielna, uparta kobieta. Postanawia odbyć tę podróż w sukience. A że pozwalam jej zabrać na wyprawę tylko jedną (i to po negocjacjach), to ma ją na sobie od pierwszego do ostatniego dnia. Z wyjątkiem nocy oczywiście, gdyż zimno nakazuje wtedy włożyć na siebie wszystkie pozostałe rzeczy.
czwartek, 7 sierpnia 2014
Wokół domu
Wczorajszy wieczór.....
1.
Kochana Mamo,
11 października urodziłam syna. Dali my mu imię Stachu, po dziadku. Chrzciny będą 5 listopada. Zapraszamy Cię na nie z całego serca. Więcej nie piszę - jak przyjedziesz to zobaczysz. Lidka, Krysia i Marcin bardzo się radują z braciszka.
Zosia
1.
Kochana Mamo,
11 października urodziłam syna. Dali my mu imię Stachu, po dziadku. Chrzciny będą 5 listopada. Zapraszamy Cię na nie z całego serca. Więcej nie piszę - jak przyjedziesz to zobaczysz. Lidka, Krysia i Marcin bardzo się radują z braciszka.
Zosia
wtorek, 22 lipca 2014
Wolność kocham i rozumiem
Wieczór, a w zasadzie już noc. Za mną kolejny upalny dzień rowerowej tułaczki. Gorącej tułaczki z potem na plecach i powiekach. Właśnie ze względu na upał zaczęłam odpoczywać w południe i przedłużać jazdę do nocnych chłodów.
Przede mną las, nade mną miliony gwiazd. Cisza, żadnych samochodów ani ludzi. Czuję, że nie chcę już dalej jechać. Chcę, by ten mroczny las był dzisiejszej nocy moim domem. Skręcam z szosy w pierwszą napotkaną ścieżkę. Jadę 10, może 15 minut piaszczystą drogą. Schodzę z roweru, wyłączam światło i zanurzam się w mrok. Słyszę spłoszone moją obecnością zwierzęta i szum drzew nade mną. Czuję zmęczenie, wyciszenie i wielki spokój..
Praktycznie po omacku rozbijam namiot, wskakuję do środka i natychmiast zasypiam. A kąpiel? A mycie zębów? Było, było, kąpałam się w pięknym, dzikim jeziorku jakieś dwie godziny temu...
Budzi mnie świt i spadające z drzew na namiot krople wody. Rosa czy deszcz? Wychodzę żeby to sprawdzić. Jednak rosa...Rozglądam się i widzę, że znajduję się na środku jagodowej polany. Zabieram się więc za jedzenie. Dopiero po kilkunastu minutach uprzytamniam sobie, że zamiast biegać półnaga na czworaka po kępach jagód powinnam spać - jest dopiero 4.30. Wyciągam śpiwór z namiotu, kładę się na nim i znów spokojnie zasypiam...
Budzi mnie upał i włochata gąsienica chodząca po mojej nodze. Piję zrobioną na kuchence gazowej kawę, słucham doskonałej muzyki, podglądam życie mrówek i zastanawiam się, jak piękną podróż przyniesie mi dzisiejszy dzień...
Tak właśnie wygląda moja wolność. Wolność, bez której się duszę....
poniedziałek, 30 czerwca 2014
Poważne plany
Dziś w nocy śniło mi się, że jesteśmy całą rodziną w magicznej podróży. Takiej, gdzie ciepło daje rozkosz a przestrzeń, krajobrazy i kolory paraliżują pięknem.... Zastanawiałam się gdzie jesteśmy i odpowiedź dostałam w ostatniej chwili przed przebudzeniem (a może właśnie ta informacja spowodowała przebudzenie). To nie było fikcyjne miejsce...
Wstałam, poszłam do komputera i sprawdziłam bilety lotnicze - były naprawdę tanie...Potem do Piotra po potwierdzenie dla moich sennych marzeń...
W drugiej połowie sierpnia lecimy z rowerami do Serbii.
Tak właśnie uwielbiam planować....
Tymczasem w sobotę ruszam ku zachodniej granicy- to ostatni już kierunek (ha, potem chyba trzeba będzie zacząć kierunki pośrednie) i mam nadzieję, że ta mała, kilkudniowa wyprawa mnie jak zwykle pochłonie....
wtorek, 24 czerwca 2014
Maraton
Noc Świętojańska. Mój wianek spłynął z prądem pewnie ze dwadzieścia pięć lat temu i nie mam już co puszczać. Czekają mnie więc same nudy. Trzeba wymyślić inne zajęcie, wykorzystujące potencjał najdłuższego dnia w roku...
poniedziałek, 16 czerwca 2014
Zapomnienie
14.06.2014
Siedzimy z mamą w ostatniej ławce drewnianego wiejskiego kościółka i przyglądamy się uważnie uczestnikom mszy. Słowo Boże płynie tu dziś wyjątkowo głośno i wyraźnie (choć samo kazanie jest pogmatwane i przydługie). Część zgromadzonych modli się w skupieniu, część nie może usiedzieć na miejscu i nerwowo kręci się na ławce. Niektórzy zaś sprawiają wrażenie
całkowicie obojętnych.
Obok kobieta z mocno powykrzywianymi
rachitycznymi kończynami usiłuje śpiewać "Ojcze Nasz" wydając z
siebie jedynie nieludzkie dźwięki, przed nami człowiek podrzuca nerwowo papierowy pieniądz nie mogąc już doczekać się zbierania na tacę.
Dziś spotkanie z Bogiem mają tu jego "dzieła niedoskonałe" - ludzie ułomni psychicznie. To msza dla
pensjonariuszy zakładu dla nerwowo i psychicznie chorych. Wyjątkowa, bo na doroczne święto przyjechały w odwiedziny rodziny
chorych.
Stoimy i rozglądamy się nerwowo - usiłujemy rozpoznać brata mamy- Jerzyka, którego nie widziałyśmy prawie trzydzieści lat..
- musi być gruby. Wiesz, po lekach "na głowę" podobno się tyje..
Szukamy
więc grubego i łysego (łysy był już 30 lat temu) . Mam jeden "typ"
nawet, ale gdy odwraca się to widzę, że zły. Mama tymczasem zaczyna chodzić po
kościele i przyglądać się ludziom.Wraca.
- chyba go nie ma. Może wcale nie poszedł na mszę i jest gdzieś w ośrodku?
W
tym momencie dostrzegam go. Siedzi z przodu, bokiem. Chudy, bezzębny z
zapadniętymi oczami. TYMI oczami. Ja jestem pewna, mama ciągle nie. Msza
kończy się, trzęsąc się stajemy na jego drodze. A on patrzy na nas i przechodzi
obojętnie. Trudno, żeby było inaczej - nie tylko on zmienił się przez te
lata...
- Jerzyk - cicho mówi mama.
Nie zareagował.
- Jerzyk? - już głośno i wyraźnie powtórzyła.
Idący chwiejnym krokiem człowiek obejrzał się.
- Słucham...
środa, 4 czerwca 2014
Za komuny
Wszyscy dziś trąbią o upadku komuny, więc i mi myśli powędrowały w tamte czasy...
1977
Słoneczna, ciepła sobota epoki Gierka. Po szkole razem z mamą idziemy na zakupy do Supersamu. To jedyny w Warszawie duży sklep samoobsługowy z koszykami. Uwielbiam to chodzenie między półkami i oglądanie towarów. I można dotknąć przez papierek bułkę i sprawdzić, czy miękka. I oglądać etykiety. Wrzucamy do koszyka tyle pysznych rzeczy... A potem, przy kasie okazuje się, że jak zwykle na same niezbędne rzeczy za dużo wydałyśmy. Trzeba będzie pożyczyć pieniądze z koperty na jedzenie z przyszłego tygodnia....i znów nic nie zaoszczędzimy na moje obiecane nowe spodnie. A tak marzyłam o nowych - w starych mam już łaty na kolanach...
1977
Słoneczna, ciepła sobota epoki Gierka. Po szkole razem z mamą idziemy na zakupy do Supersamu. To jedyny w Warszawie duży sklep samoobsługowy z koszykami. Uwielbiam to chodzenie między półkami i oglądanie towarów. I można dotknąć przez papierek bułkę i sprawdzić, czy miękka. I oglądać etykiety. Wrzucamy do koszyka tyle pysznych rzeczy... A potem, przy kasie okazuje się, że jak zwykle na same niezbędne rzeczy za dużo wydałyśmy. Trzeba będzie pożyczyć pieniądze z koperty na jedzenie z przyszłego tygodnia....i znów nic nie zaoszczędzimy na moje obiecane nowe spodnie. A tak marzyłam o nowych - w starych mam już łaty na kolanach...
czwartek, 29 maja 2014
E-podróż
Wschodnie rubieże. Asfalt skończył się jakieś pięć kilometrów temu, teraz ścianą lasu skończyła się bita droga. Do granicy z Białorusią zaledwie kilometr.. Wioska w której jestem to ze dwadzieścia, może trzydzieści drewnianych, małych domków. Na podwórkach czyściutko, trawa przystrzyżona. Dzieci tylko przed kilkoma domami, bo młodych, którzy by płodzili tu mało - pouciekali za pracą.
Siedzę jak zwykle na ławeczce przed sklepem GS (z bułką i pomidorem w ręku) - to moja sprawdzona już formuła na kontakt z ludźmi. Gorąco, powietrze jakby zastygło w miejscu. Powiewają tylko wiszące na wejściu do sklepu sznurki zrobione ze starych firanek. Serka wiejskiego tu nie ma , generalnie niewiele jest. Bo i pieniędzy we wsi niewiele, to ludzie tylko po chleb i olej tu przychodzą. No i na piwo. Obok mnie jak przed każdym wiejskim sklepem męskie towarzystwo popija. Dziś w większym składzie, bo i święto wyjątkowe - alkohol za darmo, Mikołaj stawia.
Mikołaj ma na oko koło 60-tki, spalone słońcem, zorane czoło, stare gumiaki i dwie małe świnie, które przybiegły za nim pod sklep. Ma też 6 hektarów ziemi. Zdałby te hektary państwu i poszedł na rentę, ale jeszcze za młody. Więc tak sobie żyje z tymi świnkami, psem, kotem, chwastami na nieoranym polu i czeka na "swoje lata". A gdy tak zajmuje się czekaniem, czas nieubłaganie zwalnia... Jednak dziś Mikołaj nie martwi się tym za bardzo, bo świętuje "ruskie imieniny".
To takie nietypowe święto. Imieniny ma w grudniu, jak większość polskich Mikołajów, ale dla osób prawosławnych 22 maja to duże wydarzenie - Nikolaj z Miry to jeden z ważniejszych świętych. Tak więc nasz gospodarz ma dziś drugie imieniny i stawia. Również mi. Ja jednak na soczku pomidorowym poprzestaję.
Ze sklepu wychodzi starsza kobieta. Schludnie uczesana, ubrana na czarno. Wypytuje jak wszyscy po co jadę, gdzie śpię.
- Ty byś lepiej naszu podorożniczku porządnie nakarmił, a nie bułkę suchą będzie jadła!
Pięć minut później ta sama kobieta idzie wyprostowana po drodze z talerzem zupy w ręku.
- ja tu sołtysowa jestem. I w mojej wsi nikt, nawet obcy głodny siedział nie będzie!
To mówiąc wyciąga z kieszeni łyżkę i kładzie przede mną..
Takie jest wschodnie pogranicze - ludzie, mimo że biedni są życzliwi i otwarci jak nigdzie indziej, a wyznania i obyczaje mieszają się naturalnie jak dwie wpadające do jednego koryta rzeki..wtorek, 20 maja 2014
Ruszam, o wschodzie..
No i jutro jadę na wschód. Mimo, że ciągle jeszcze w pracy, moje myśli krążą już całkowicie wokół tej przygody. Mam nadzieję, że będzie szalona i mnie jak zwykle zaskoczy!
Wiem, ze im mniej planuję, tym jest przyjemniej. Ogólnie: najpierw do Terespola (ok 230 km), potem wzdłuż granicy na północ. Jak dam radę ( lub przygoda mnie gdzieś po drodze "nie wchłonie") to aż do Suwałk. W sumie około 680 km.
Spać zamierzam gdziekolwiek - namiot, woda w butelce i papier toaletowy zapewnią mi całkowitą niezależność od jakiejkolwiek cywilizacji...
Pięć intensywnych dni podróży. Mam cudowną wiosenną formę, więc mam nadzieję, że podołam!
Chciałabym napisać o ludziach, którzy wspomagają mnie przy każdej mojej wyprawie. To Państwo Ewa i Grzegorz Jaroszewscy, prowadzący (z pasją i oddaniem) sklep rowerowy w naszym mieście. Po mojej "zimowej wyprawie" przywitali mnie jak bohatera i powiedzieli, że nie wezmą ode mnie złotówki za naprawę i konserwację roweru...i tak jest w dalszym ciągu... za każdym razem gdy jestem u nich służą mi nie tylko fachową pomocą, ale i wspierają dobrym słowem. A ja płonię się - chwali mnie dziesięciokrotny mistrz Polski i brązowy medalista mistrzostw Świata w kolarstwie przełajowym!
sobota, 17 maja 2014
Święto
Ponieważ mam dziś imieniny sprawię sobie przyjemność i napiszę w końcu coś o sobie :)
Powoli realizuje się wstęp z postu "Ucieczka" - ludzie zaczynają na mnie dziwnie patrzeć...Moi znajomi spotykając mnie na ulicy albo "bardzo się spieszą", albo są zdziwieni, że ja nie w lesie. A gdy zaczynam się z tego lasu tłumaczyć wyobraźnią, to są rozczarowani.
No więc wyjaśniam: w lesie bywam codziennie, o różnych porach dnia i nocy. Mam tam swoje magiczne miejsca i znajomych. To mój drugi, niezwykle pociągający mnie świat, w którym odnajduję spokój. Mam też wyobraźnię, która pozwala mi splatać w dowolne warkocze rzeczywistość i fikcję..I taki jest mój drugi blog..
Daję więc Wam wybór- jeśli chcecie mnie "prawdziwej" pozostańcie na tym blogu, jeśli zaś chcecie zatopić się również w moich długich warkoczach, to zapraszam tu !
A co do prezentów: uwielbiam niespodzianki:
Rano w łóżku znalazłam nowego przyjaciela:
P.S. W środę rozpoczynam wyprawę na wschód - szczegóły wkrótce...
Powoli realizuje się wstęp z postu "Ucieczka" - ludzie zaczynają na mnie dziwnie patrzeć...Moi znajomi spotykając mnie na ulicy albo "bardzo się spieszą", albo są zdziwieni, że ja nie w lesie. A gdy zaczynam się z tego lasu tłumaczyć wyobraźnią, to są rozczarowani.
No więc wyjaśniam: w lesie bywam codziennie, o różnych porach dnia i nocy. Mam tam swoje magiczne miejsca i znajomych. To mój drugi, niezwykle pociągający mnie świat, w którym odnajduję spokój. Mam też wyobraźnię, która pozwala mi splatać w dowolne warkocze rzeczywistość i fikcję..I taki jest mój drugi blog..
Daję więc Wam wybór- jeśli chcecie mnie "prawdziwej" pozostańcie na tym blogu, jeśli zaś chcecie zatopić się również w moich długich warkoczach, to zapraszam tu !
A co do prezentów: uwielbiam niespodzianki:
Rano w łóżku znalazłam nowego przyjaciela:
P.S. W środę rozpoczynam wyprawę na wschód - szczegóły wkrótce...
wtorek, 13 maja 2014
Dobre geny
13.05.2014
Ten tekst chciałam opublikować na Dzień Matki. Ale cierpliwości w genach nie dostałam :)
Pędzimy w weekend samochodem po mamę do jej domku. Moją mamę, która mieszka 200 metrów od nas..Ale jedziemy nie do tego jej domku, tylko do innego. Do Domku Szreka, który ostatnio okazyjnie kupiła....
Ten tekst chciałam opublikować na Dzień Matki. Ale cierpliwości w genach nie dostałam :)
Pędzimy w weekend samochodem po mamę do jej domku. Moją mamę, która mieszka 200 metrów od nas..Ale jedziemy nie do tego jej domku, tylko do innego. Do Domku Szreka, który ostatnio okazyjnie kupiła....
Mama całe życie się przeprowadza...czasami rok w rok, czasami musi minąć 15 lat aż jej się miejsce znudzi.
Była nauczycielką , w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych praca (a wraz z nią domek służbowy) czekały na nią absolutnie wszędzie. Co roku w wakacje pobudzało to jej wyobraźnię do działania...
Dzięki tym ciągłym zmianom domów moje dzieciństwo jest doskonale zapisane w czasie:
4 lata - Polańczyk
4, 5 roku- Myczków
5 lat - Zahoczewie.
6 lat- Zalesie
7 lat - Krzeczkowa...ach to chyba najbardziej magiczny rok mojego dzieciństwa.....
Była nauczycielką , w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych praca (a wraz z nią domek służbowy) czekały na nią absolutnie wszędzie. Co roku w wakacje pobudzało to jej wyobraźnię do działania...
Dzięki tym ciągłym zmianom domów moje dzieciństwo jest doskonale zapisane w czasie:
4 lata - Polańczyk
4, 5 roku- Myczków
5 lat - Zahoczewie.
6 lat- Zalesie
7 lat - Krzeczkowa...ach to chyba najbardziej magiczny rok mojego dzieciństwa.....
poniedziałek, 5 maja 2014
Samochwała
Mój tekst o zimowej wyprawie rowerowej wygrał konkurs na najlepszy tekst w sieci o podróży i jest opublikowany w najnowszym piśmie "Podróże". Trochę się chwalę (chyba nawet nie trochę, ale to miłe uczucie ), ale też chcę Wam - moim przyjaciołom i czytelnikom podziękować - spadła na mnie z tej okazji duża ilość fajnych i potrzebnych mi bardzo komentarzy o moim pisaniu. Dla mnie jest ono zwyczajne... nigdy nie widziałam w tym wartości... Blog powstał z myślą o wyrzuceniu z siebie myśli natrętnych i tematów "w zawieszeniu". Teraz (wraz z moimi podróżami rowerowymi) staje się nową drogą...Obiecuję więc Wam większą lekturę, która od jakiegoś czasu falami ze mnie wypływa.....teraz, po Waszych ciepłych słowach z pewnością nastąpi sztorm. :)
Weronika
Weronika
sobota, 3 maja 2014
Ucieczka
Żyrardów jest chyba zbyt mały na pozytywne przyjęcie takiego dziwactwa. Jak więc wieść pójdzie w miasto będą kłopoty. Piotr będzie szalał i codziennie namawiał mnie do powrotu, a znajomi będą patrzyli z dziwnym współczuciem. Ale już nie mogę i nie chcę znosić ciężaru tego świata. Muszę ruszyć w las...
W pewnym sensie postradałam zmysły. W pewnym sensie. Bo tak naprawdę po raz pierwszy w życiu czuję harmonię. Harmonię w byciu z drzewami, bagnem, trawą, światem. I samą sobą. Doświadczam tego codziennie podczas krótkich nocnych rowerowych eskapad....
Zdecydowałam się nagle, wieczorem. Wiedziałam, że jak tego nie zrobię, to wybuchnę...Powiedziałam Piotrowi i dzieciom że na trzy-cztery dni. Tyle zwykle są w stanie wytrzymać beze mnie..Piotr próbował protestować (to miał być rodzinny weekend) ale cóż, w końcu musiał przystać na ten postrzelony pomysł. Z łzami w oczach mnie żegnał.
- Ale wróć, proszę!
Kiedyś wrócę.
wtorek, 22 kwietnia 2014
Nałóg
Jedziemy na święta. Tuż przed odjazdem Piotr informuje mnie, że roweru nie bierzemy, bo "zniknę" na długie godziny. A święta są chwilą przeznaczoną dla rodziny...
Prawda...
Najpierw ukrywana rozpacz, potem panika - co ja będę w takim razie robiła?
- żarła i spała. Jak wszyscy- z uśmiechem odpowiada mi mąż..
Na szczęście chwilę później przychodzi olśnienie.
Zawijam kask w kurtkę rowerową i pakuję na dno torby. Na to garnek z bigosem i święconkę. Dobrze będzie!
Po dotarciu na miejsce kontrola w stodole - uf....jest jakiś rower, mogę spać, spokojnie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)