piątek, 8 stycznia 2016

Nowy Rok

     Skończył  się rok i nadchodzi czas podsumowań. Tak przynajmniej mówią. Ja staram się nie podsumowywać zbyt wiele. Bo po co? Jak było dobrze, to nie muszę sobie tego w pamięci odświeżać. Jak było źle, po co do tego wracać? Same podsumowują mi się jedynie zapisywane gdzieś w sieci kilometry przejechane na rowerze. Co widzę w tym roku? Lekki spadek ich liczby, z którego jestem w gruncie rzeczy zadowolona. Bo nie jest tak, że poświęciłam rowerowi mniej czasu – jeździłam dużo, za to wolniej, uważniej. Wnikliwie obserwowałam przyrodę, zagłębiałam się w ciszę natury. Uwierzcie mi, to pochłania, szczególnie zimą...


Dwa lata temu pojechałam pierwszy raz na samotną zimową wyprawę rowerem. Śniegu nie było jeszcze zbyt wiele, ale to właśnie wtedy poczułam, że wielu rzeczy w życiu nie robię przez siedzące głęboko we mnie ograniczenia. Myślę: nie dam rady, nie umiem, nie potrafię, to nie dla mnie. I przenoszę swoje ciche marzenia na półkę z napisem „wizje niewykonalne”. Ta pierwsza zimowa wyprawa była dla mnie przełomem – okazało się, że jestem samodzielna i niezwykle silna. I jeśli tylko będę chciała, mogę góry przenosić. Tak więc zaczęłam rozwijać tę moją zimową pasję. Do sakw pełnych ciepłych ubrań dorzuciłam namiot, cieplejszą karimatę i jeszcze jeden śpiwór. Kupiłam też dodatkowe wełniane skarpety. Z ubraniem zewnętrznym nie miałam problemów – zwykle zakładam kupiony kilka lat temu strój narciarski i zwyczajne, ciepłe buty. 
Co mnie w zimie pociąga? To oczywiste: magia chwili. Budzę się o świcie okutana w dwie warstwy śpiworów. Czapka na głowie, ręce schowane wzdłuż tułowia. Gdzieś pod karimatą czuję wystający korzeń – to zapewne wynik pośpiesznego rozbijania namiotu wieczorową porą. Muszę to robić szybko, żeby nie ostygnąć nadto po podróży.
Leżę tak sobie w bezruchu na plecach i słucham. Jest bezwietrznie. Padające powoli płatki śniegu delikatnie uderzają w dach mojego niewielkiego namiotu, gdzieś niedaleko słyszę charakterystyczne skrzypnięcia na śniegu – to zapewne przechadzają się leśne zwierzęta. Nie chce mi się ruszać. Kocham ten mój mały, tymczasowy domek…
Po dłuższej chwili wyciągam kuchenkę gazową i robię kawę. Nachylam się nad ciepłym parującym kubkiem, by zanurzyć się w najcudowniejszym zapachu świata!
Z trudem otwieram namiot – wejście kompletnie zasypane śniegiem, mroźne powietrze wbija się gwałtownie do mojej ciepłej przestrzeni. To, co na zewnątrz, widzę po raz pierwszy – gdy dotarłam tu poprzedniego dnia, panowały już absolutne ciemności. Co widzę? Las. Wkoło cudowne białe choinki, ślady zająca prawie przy samym wejściu do namiotu. Pod drzewem nietypowy bałwan – to mój rower całkowicie zasypany śniegiem. Owijam się szczelniej w śpiwór i uśmiecham się do siebie - sama sobie ten Raj wyczarowałam!

Spełnienia marzeń w Nowym Roku Wam życzę!

tekst ukazał się w  piśmie  "Rowertour" 12/2015

9 komentarzy:

  1. Dziękujemy Werrono! (rzekła lavinka w ciepłym polarku, która ani trochę nie ma ochoty na spanie w namiocie zimą, hi hi).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiem - ty masz zimowy klimat zwyczajnie, w pokoju ;). Ja z kolei w domu muszę mieć ciepło, bo zmarzluch jestem :).

      Usuń
  2. Raz jeszcze powtórzę - też muszę spróbować w zimie pod namiotem, wiem, że przyjdzie ten czas. Fajnie się Ciebie czyta, ale to u ciebie normalne bo zarąbiście piszesz. Hejo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nic prostszego - umawiamy się koło 20-go stycznia w okolicach (tu zapada życiowa decyzja, gdzie by tu pojechać...) Zielonej Góry? Weź namiot, dwie karimaty i dwa śpiwory (w tym jeden puchowy). No i rower weź, bo inaczej to nie zabawa :)

      Usuń
  3. Zima...nie, to nie dla mnie. :) Jeszcze jazda, jak jazda. Poranne zwijanie biwaku to beznadzieja. Latem też tego nie lubię, ale przynajmniej dłonie nie zamarzają. Magia chwili potrafi być taka sama jak tutaj opisujesz.
    Oczywiście, wolnoć Tomku... Szukaj swojej chwili, ciesz się nią.

    transatlantyk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chwilę zastanawiałam się, co Ci odpisać....że pakujesz rzeczy w namiocie i jak wychodzisz, to tylko kilka ruchów przy zwijaniu namiotu (w rękawiczkach) i możesz jechać? Nie, nie o to chodzi...
      Noc, mróz -10 stopni, śnieg las, wiatr i ja. Do najbliższej wsi kilka kilometrów...Jestem zmęczona, chce mi się jeść, pić. Gdy przestaję pedałować i staję natychmiast robi się zimno...Tak, to jest chyba ten moment, który mnie najbardziej "kręci" - wiem, że dam sobie radę. Że rozbiję namiot, wyciągnę karimatę i śpiwór i będzie super..A potem to już tylko moja wewnętrzna duma mnie grzeje ;).

      Usuń
    2. Doskonale rozumiem Twoją satysfakcję. Nawet bardzo mi się podoba, jak o niej czytam. :) Ja mam trochę inaczej. Mnie najbardziej w tej rowerowej wariacji podnieca pokonywanie przestrzeni. Ja - taki mały żuczek, że już nawet z samolotu zostawiającego smugę na niebie nie da się mnie dostrzec
      wsiadam na ważący około 10 kg rower i jadę. Jednego dnia wyjeżdżam z Ostrowca, drugiego dnia wjeżdżam do Gdańska. Po drodze moknę, przeczekuję w knajpie większą ulewę, walczę później z sennością. Około drugiej w nocy przejeżdżam koło domu mojej siostry. No dobra, niech śpi... Nacieszy się mną innym razem. Potrafię się tak ujechać do upadłego. Satysfakcję mam na mecie.

      transatlantyk

      Usuń