wtorek, 22 kwietnia 2014

Nałóg


Jedziemy na święta. Tuż przed odjazdem Piotr informuje mnie, że roweru nie bierzemy,  bo "zniknę" na długie godziny. A święta są chwilą przeznaczoną dla rodziny...
Prawda...
Najpierw ukrywana rozpacz, potem panika - co ja będę w takim razie robiła?
- żarła i spała.  Jak wszyscy- z uśmiechem odpowiada mi mąż..
Na szczęście chwilę później przychodzi olśnienie.
Zawijam kask w kurtkę rowerową i pakuję na dno torby. Na to garnek z bigosem i święconkę. Dobrze będzie!
Po dotarciu na miejsce kontrola w stodole - uf....jest jakiś rower, mogę spać,  spokojnie!



wtorek, 15 kwietnia 2014

Ku zimie, na południe

Pukaj przed wejściem


Pierwsze samotne popołudnie w mojej wyprawie. Jestem 100 kilometrów od domu. To dla mojej głowy odległość graniczna - wiem  że jadąc dalej w razie kłopotów skazana będę już tylko sama na siebie.Uwielbiam to uczucie! 
Zwiedzam właśnie opuszczony,  pofabryczny budynek (tzw. urbeks). Skusił mnie wielki baner przyczepiony do obdartej z farby elewacji (w budynku z dziurami zamiast okien): "wynajmij biuro, a po 3 latach będzie Twoje". Co tu wynajmować? Dowcip? A może budynek ma jakieś ukryte wartości?
Dla bezpieczeństwa rower wprowadzam do "obiektu", nie zabezpieczam go jednak przed kradzieżą (zapinki rowerowej nawet nie wzięłam na wyprawę) - ludzie są przecież dobrzy..
Uwielbiam takie miejsca - tu widać przemijanie - przemijanie czasów, dokonań,  i często  przemijanie nas samych....

Chodzę po kilkupiętrowym  budynku, ale tak naprawdę nie ma tu czego oglądać- wszystko co można było stąd wynieść zostało już wyniesione. Pozostał tylko smród fekaliów. Tak, ten zapach powinien był mnie już zatrzymać - skoro śmierdzi, to znaczy że ktoś tu żyje...ale w takiej ruinie bez okien?
Schodząc usłyszałam jakieś szmery. Nie przestraszyłam się jednak - w urbeksach często "gada" przeszłość - stare, porozrzucane po podłogach dokumenty fruwają na wietrze, a resztki ram okiennych  stukają o futryny..Na wszelki wypadek wyciągam jednak z  kieszeni kurtki gaz i schodzę na dół  na paluszkach.
Obok mojego roweru stoi dwóch lumpów. Jeden wywala moje rzeczy z sakwy w poszukiwaniu czegoś cennego, drugi już znalazł -  trzyma w ręku mój portfel. Panowie spojrzeli na mnie i chyba się przestraszyli. Na szczęście nie zaczęli uciekać z łupami. A ja? Nie boję się, ale nie wiem, co mam zrobić? Wyciągam przed siebie rękę z gazem,  ale jakoś tak bez sensu walić kolesiom po oczach. Poza tym -  chyba nie wygląda to groźnie.
- o! Witamy kierowniczkę! To Pani rzeczy?
- moje...
Totalnie brudny, zarośnięty (noszący na sobie liczne ślady krwawych bójek z ostatnich tygodni ) człowiek skrzywił twarz  w prawie  bezzębnym uśmiechu... Wyjął z portfela mój dowód i zerknął (jak policjant) czy jestem podobna do do tej na zdjęciu, po czym ogłosił wyrok:
- kobietom i dzieciom nie zabieramy. Marian odłóż rzeczy pani na miejsce.
Marian spojrzał niezadowolony (właśnie znalazł sobie pelerynę przeciwdeszczową) i zaczął niezdarnie upychać wyrzucone wcześniej na ziemię  rzeczy do sakwy. Romek (o tym, że tak ma na imię dowiedziałam się kilkanaście minut później, podczas miłej, towarzyskiej rozmowy) powoli zamknął mój portfel i z daleka wyciągnął do mnie rękę..
- proszę. Ale chyba jakieś znaleźne się należy!
Należy, się należy. Przecież znaleźli moje rzeczy we własnym domu...

wtorek, 1 kwietnia 2014

Rysy w mojej głowie

Wiosna. Jest pięknie, ciepło...Ja jednak po ostatniej mojej wyprawie rowerowej ( tu czytaj)  mam ciągle jeszcze niedosyt zimy... Trzeba ją odnaleźć! Ruszam więc znów na samotną przejażdżkę... Jadę na południowy kraniec naszego kraju, w Tatry - tam podobno wciąż jeszcze śnieg.
Marzy mi się  wtaszczenie mojego "rumaka" gdzieś ponad chmury, najwyżej jak się da...Nie wiem jednak, czy pozwolą na to warunki pogodowe..Z pewnością jednak dotrę na tyle wysoko, żeby  pięknie pożegnać się z zimą!
Mój "Garnier" mówi, że do Zakopanego mam 460 km polnych dróg i małych szos, z tego sporo pod górę... Cztery dni powinno mi wystarczyć.... A co zrobię w Tatrach? Tak naprawdę nie mam pojęcia...tę historię przeczytacie i obejrzycie dopiero po moim powrocie....