piątek, 14 listopada 2014

Nasz ukochany brat Szymon....



Dziś odbył się pogrzeb naszego brata....

                 1.

Każdy żegna się z nim tak, jak potrafi. Ja prowadzę  długie monologi w lesie,  dużo płaczę. Wyobrażam go sobie w szumie drzew i w ruchu fal morskich. Wiem, że jego piękna życiowa energia pozostała wśród nas i wzbogaciła Świat...

 

Szymon wypełnił sobą moje dzieciństwo. Wszystkie dziewczynki miały lalki, które potrafiły co najwyżej płakać. Moja owszem, czasami płakała, ale dała mi coś, czego inne lale nie potrafiły - obdarzyła mnie miłością i zaufaniem. I ta niewidzialna więź pozostała między nami do końca..
Uczyłam Szymona chodzić, mówić. On rósł, więc nauczyłam go również jeździć na rowerze (choć tę historię o nieumyślnie rozjeżdżanych przez niego  staruszkach wspominał jako dość traumatyczną), bawić się w chowanego i berka.
Potem ja dorosłam i opuściłam rodzinny dom. Mieszkałam na drugim końcu Polski, zostały nam spotkania w wakacje i święta....
Podczas jednej z moich wizyt mój mały brat podpatrzył, że podniosłam z ziemi piórko perliczki. Przyglądałam mu się uważnie- ładne – szare w białe kropki. Skomentowałam to głośno nie wiedząc, że to będzie początek długiej, ciągnącej się latami historii...Wyjeżdżając  dostałam pierwsze małe pudełeczko z piórkami..
Szymon pisał do mnie piękne, barwne listy. W każdym pisał o siostrze, pogodzie, kozach (które też były po części członkami rodziny )......i że zbiera dla mnie piórka. Gdy wiec zjawiałam się po kilku miesiącach nieobecności, zwykle czekało na mnie wielkie pudło cholernych piór! Z uśmiechem na ustach zabierałam je wiec do Warszawy i chowałam do szafy. Po każdej podróży do Polan wymieniałam pudełko na większe lub dostawiałam do szafy kolejne. Z czasem szafa została zdominowana przez piórka. Ale nie wyrzucałam, bo nie miałam serca... Wymyślałam za to Szymonowi niestworzone historie, co też z tymi piórkami robię – maluję je i wieszam na ścianie, ozdabiam instrumenty męża, oczywiście robię pióropusze w których ja i wszyscy znajomi biegamy po Warszawie...On te opowieści uwielbiał. I jeszcze chętniej zbierał piórka! Dzwonił do mnie z poczty (czekając często po kilka godzin na połączenie) tylko po to, żeby opowiedzieć mi o nowo zebranych piórkach w innych odcieniach.....
Któregoś razu wielkie robale zamieszkały w moich pudłach. Musiałam piórka natychmiast usunąć. Ale wyrzucając widziałam, że pozbywam się z domu jedynie rupieci. Wielka miłość mojego brata dalej została przecież przy mnie...


Wyobraźnia....to jest właśnie to, co wyróżniało mojego brata już jako dzieciaka. Wymyślane przez niego nieszablonowe zabawy zawsze zadziwiały. Nawet bawiąc się w te "zwyczajne" potrafił zaskoczyć. Pamiętam, jak kiedyś bawiąc się w chowanego schował się całkowicie......w kałuży. To było wiosną...Wylazł z tej błotnistej mazi tak szczęśliwy z pomysłu - przestraszył wtedy i mnie i swoją małą siostrę Jagodę.. 

Jagoda......to dla niej wymyślał dziesiątki, może nawet setki gier planszowych. Codziennie inne, codziennie bardziej skomplikowane. No i z regułami, które nie poddawały się żadnym regułom. To z nią bawił się w Indian (kiedyś podobno przywiązał ją do drzewa i sobie poszedł na dłużej ). Myślę, że właśnie jej, jako pierwszej podarował magiczne dzieciństwo...

Szkoła nie była "konikiem" Szymona - wchodząc tu wyobraźnię trzeba było zostawić przed drzwiami...Pobudzała go jedynie historia - rycerze, bitwy i krucjaty. A taka matematyka? Bywała interesująca, ale tylko jeśli trzeba było policzyć procent poległych w bitwie pod Cedynią. Za to zwykłe  ułamki mogły nie istnieć..Ale dzięki pomysłowości mamy (która uczyła go matematyki i potrafiła wprowadzić bitwy i wojny również do ułamków) i te udało się jakoś poskromić...

Dorosłość...przyszła kiedyś i do Szymona. Trudna, z wybojami. Ale mój brat nigdy się nie poddawał i brnął dzielnie przez życiowe zaspy do przodu. Nie miał wielkich wymagań od życia. Dzięki wyobraźni potrafił budować zadowolenie z tego co dostawał. Pamiętam, jak pracował  jako "porządkowy" w TP  Była jesień. Codziennie rano w wielkiego placu wokół biurowca wymiatał więc tony liści Nudna robota. On jednak usypywał liście na gigantyczną stertę, w środku której zbudował sobie mały szałas. Gdy przyszła zima, budował architekturę lodową. a gdy nastała wiosna i nie było już co sprzątać zrezygnował z tej pracy - wszak w bezmyślnym zamiataniu czystych chodników nie było już miejsca na wyobraźnię...

Szymon był wyjątkowo wrażliwy, wyjątkowo wsłuchany w innych i ich potrzeby.Prawdziwie przeżywał i cieszył się, gdy nam- rodzeństwu rodziły się dzieci. A gdy te tylko zaczynały cokolwiek rozumieć poznawały jego świat czarów..

Zawsze wiedziałam, że mogę na Niego liczyć. To on siedział po nocach z moimi dziećmi w szpitalu gdy my- rodzice nie mieliśmy już siły. To On opiekował się nimi, gdy ja wróciłam na stałe do pracy. To On zaprowadził je w świat wyobraźni i dał im magiczne dzieciństwo..
Płaczemy więc teraz nad jego śmiercią całą rodziną...
- mamo, a pamiętasz Czarodziejski Kocyk i Łąkę Mocy? I Pożeracze? Bez Szymona nie mielibyśmy dzieciństwa! 

Czary...Od Szymona śmierci leżę wieczorami z głową przykrytą pomarańczowym kocem (tym magicznym) i płaczę. Do tej pory nikt się nigdy tym kocem nie przykrywał - groziło to zniknięciem. To ja poproszę...

Mój brat miał piękne pasje. Kochał dziką przyrodę góry i podróże. Często, gdy życie dokuczało mu
zbyt mocno brał plecak i znikał, by powrócić po kilku, czasami kilkunastu dniach w nowej, lepszej formie.
Gdy więc znów zniknął, byłam pewna,  że i tym razem szczęśliwie powróci.. ..

Dlaczego musiał teraz odejść? W chwili, gdy odnalazł swoją drugą połówkę, gdy Jego życie zaczęło przypominać Raj, o którym marzył? Podobno to Przeznaczenie...

Jestem cholerną ateistką. Wiem, że nigdy się już nie spotkamy. Ale całe moje dalsze życie będę bardzo, bardzo tęsknić!

Renata powiedziała mi niedawno, że Szymon czekał , aż napiszę o nim tekst.. I że wiedział, jak będzie się on zaczynał. Pomylił się, ten tekst się tak nie zaczął, on się tak kończy:

Mój ukochany brat Szymon.....

Weronika
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
                                
                                     2.



Mój ukochany starszy brat - Szymon. Kompan dzieciństwa i dobry duch dorosłości...
Szymek zapewnił mi dzieciństwo jakiego nie miał nikt inny! Przygoda goniła przygodę. Rysował mi gry fabularne w zeszycie. Ach co to były za gry - bitwy, smoki, rycerze - rysowani na bieżąco dla mnie z zależności od tego gdzie szedł mój bohater! Tworzyła się alternatywna historia - Szymek dużo czytał i miał wyobraźnię - więc nie bywało nudno. Rysował gry planszowe - takie, że niech się wszystkie gry planszowe schowają. Kiedy mieliśmy więcej czasu wybieraliśmy się na wycieczki do lasu - okraszone opowieściami historycznymi poszukiwania okopów, naboi…i grzybów. Kiedyś szliśmy przez pół dnia na szczyt góry, gdzie wypatrzyliśmy brzozę - skoro jest brzoza to muszą być i prawdziwki! Było mi strasznie smutno, kiedy okazało się, że nie znaleźliśmy nawet pół grzyba. Ale cóż to dla elastycznej wyobraźni mojego brata - w mig wytłumaczył mi, że jeszcze lepszą przygodą jest wejście na tę brzozę i podziwianie pięknego widoku na okolicę! 
Cudowne zabawy mojego brata ściągały do nas wszystkie dzieciaki w okolicy. Podzieleni na grupy bawiliśmy się w wojnę czołgając się po krzakach i kamieniach. Zawsze byłam w przeciwnej drużynie niż on (tak samo zresztą kiedy stałam na bramce gdy graliśmy w piłkę nożną), bo przecież on jako brat dałby mi w łeb po przepuszczeniu 10 z kolei bramki - sam to wymyślił. Wymyślił też zabawę w łapanego na drzewach - chłopcy skakali z drzewa na drzewo, a ja jako pędrak mogłam chodzić po ziemi - w swoich zabawach z rówieśnikami Szymon brał zawsze pod uwagę to, że ma 5 lat młodszą siostrę, która też chce się bawić.
Dostałam już mnóstwo prezentów urodzinowych - ale najbardziej pamiętam ten który jako  11 latka dostałam właśnie od Szymka - mapę skarbów! Na podwórku w sprytny sposób poukrywał różne słodkości i kazał mi ich szukać: kopać, włazić na drzewa, odgadywać cóż to za oznaczenia na tej mapie się znajdują. Oczywiście nie mógł sobie darować i jeden prezent wrzucił na drzewo tak żebym spadła jak będę go ściągać - no cóż, starszy brat.
To Szymon nauczył mnie że najlepszą kryjówką jest betonowa rura pod przejazdem dla samochodów, to on zbudował nam domek na drzewie i zainstalował specjalne gwoździe bym i ja mogła się tam dostać- ależ się czułam wyróżniona!. Oczywiście umiał też przywiązać mnie do drzewa w ramach zabawy w Indian i pójść do domu. Groził, że jak powiem mamie, to mnie zbije.
Gdy już jako jako dorosła osoba przytaczałam Szymonowi jakąś historię z dzieciństwa, uśmiechał się pobłażliwie i mówił, że nic takiego nie miało miejsca – ciekawe, co on zapamiętał…nigdy mi nie mówił...
W międzyczasie dorośliśmy. Ale Szymon wciąż był dla mnie takim książkowym starszym bratem. Wiedziałam, że się o mnie troszczy, że jest i będzie na każdy mój kłopot. To on mnie wyciągał na długi spacer jak mnie rzucał chłopak i pół żartem pół serio mówił, że jakby trzeba było dać w zęby to on ma kolegów. To on pocieszał mnie jak nie dostałam się na studia klepiąc po plecach i wręczając piwo, to on przychodził pod uczelnię jak kończyłam zajęcia i brał mnie na kebaba, bo na pewno nie mam kasy i nie jem nic ciepłego. To on dopytywał czy aby chłopak odpowiedni dla mnie, cieszył się z moich sukscesów i od niechcenia pytał, gdy wyjeżdżał “co tam?”.A ja wiedziałam, że te dwa proste słowa mówią, że czeka na wszystkie wiadomości jakie mam. Kiedy wyjechał do Szwecji mogliśmy 2 godziny gadać przez Skypa, albo po prostu sobie być - wynosił komputer na zewnątrz i pokazywał mi okolice i chleb który właśnie upiekł. Kiedy był w Polsce chodził na wyprawy i kilka razy i ja się dałam namówić. Puszczę Kampinoską znał jak własną kieszeń. Kiedyś umówiłam się z nim na wycieczkę po puszczy. Spotkaliśmy się o 9 rano na parkingu gdzieś pośród lasu. On tam był od 8:30. Przyszedł na nogach z Warszawy, bo co to dla niego... Zdążył zjeść zupę w barze i odpocząć. Innym razem zaproponował mi spacer wzdłuż Wisły. Spodziewając się miłej przechadzki ubrałam się w ładne buty i spódniczkę....by odbyć wyprawę przez przybrzeżne krzaki, namioty bezdomnych, zawalczyć z lękiem wysokości przechodząc nielegalnie nad kanałem żerańskim, przejść przez odkrywkową kopalnię i wrócić wycieńczoną do domu wyglądając jak pół nieszczęścia. Tak zwykle poznawałam świat mojego brata - nieznane nikomu miejsca, drogi i klimaty.
Gdy zaszłam w ciążę cieszył się z niej ze mną od pierwszego dnia. A ostatni miesiąc dzwonił codziennie, nie mogąc doczekać się już na siostrzenicę. A ja się cieszyłam, że Aurelia będzie mieć najlepszego wujka pod słońcem..
Kiedy jak zwykle wyjechał do Szwecji wysyłałam mu mnóstwo jej zdjęć, a on się dziwił, że maleńka rośnie tak szybko…nie mógł się doczekać, kiedy się z małą pobawi...
Bardzo za nim tęsknię i będę tęsknić…nie wierzę że jest coś po życiu, ale i tak mu opowiadam co u mnie.


Jagoda

4 komentarze:

  1. Smutno, bardzo smutno, ale przepięknie... I przykro, że tacy ludzie odchodzą zbyt wcześnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałyście szczęście dzielić życie z wyjątkowym człowiekiem��

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo mi przykro, że poznałam historię Szymona u jej kresu. Na pewno jest gdzieś jakimś dobrym bytem, bo dobro zostaje, jest go coraz mniej, ale nadal jest. Bardzo piękny ten tekst. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. ... Nie wiem, co powiedzieć. Nie mam co. To boli cholernie...

    J.

    OdpowiedzUsuń