czwartek, 28 maja 2020

Koń

   Miałam sześć lat gdy pierwszy raz wsiadłam na konia. Był wielki (sięgałam mu do pachwin), silny (był koniem pociągowym) i miał  piękną długą grzywę...

Tak mogłaby się zaczynać piękna opowieść o miłości do koni, ale to nie będzie ta opowieść..

Bałam się strasznie, byłam sparaliżowana wręcz tym, co mnie czeka. Ale Kazik (15 letni uczeń mamy)  zdawał się tym wcale nie przejmować - rozbawiony wsadził mnie na klacz. Stojąca obok mama oczywiście opowiadała coś tam o tym, ze jestem super dzielna i dam radę. Nie mogłam więc protestować i krzyczeć, bo nie wypadało (żadne dziecko nie chce zawieść swoich rodziców)
Koń był mokry, spocony od pracy, nie pachniał ładnie. Niepewnie siedziałam na jego śliskim grzbiecie, gdy nagle usłyszałam to, czego usłyszeć absolutnie nie chciałam..
- WIO...
Ruszył, a ja  po dwóch jego krokach wylądowałam wprost pod jego kopytami.
Teraz już nie musiałam powstrzymywać emocji: płakałam długo i głośno, bardziej niż wskazywałoby na to moje aktualne położenie i obrażenia. Takie zachowanie zapewniało mi bowiem, że mnie  znów nie posadzą na tym POTWORZE.
Odpuścili. Uff....Mama chcąc ratować sytuację o  mnie jakoś oswoić z tym wielkim zwierzakiem kazała mi go głaskać po wielkim pysku...OKROPNE!


Od tamtej pory wiedziałam jedno: mogę i chętnie doświadczam wielu nowych niebezpiecznych rzeczy, ale jazda konna nigdy do nich należeć nie będzie - konie mają zbyt wielkie zęby!

----------------------------
Dorastający synowie brali lekcje jazdy konnej, doceniałam ich pasję, ale biernie patrzyłam na ich poczyniania. Teraz poprosiła mnie o to córka - nie ma sprawy...Wybrałyśmy jej stadninę (z perspektywy czasu wiem, ze tak naprawdę to ta stadnina w jakiś magiczny sposób wybrała sobie nas, a nie na odwrót). Od prawie roku co weekend jeździmy przez las  na jej lekcje.
Estera idzie do stajni, a ja udaję się do lasu zbierać śmieci. Coraz częściej jednak zostaję, bądź wracam szybciej, by poznać zarówno tworzących to miejsce ludzi, jak i zwierzęta...
To magicznie połozone na końcu lasu miejsce jest absolutnie rewelacyjne,  właściciele cudownie otwarci.  A konie?  No cóż, nawet one z czasem mają jakby mniejsze zęby...

No i przyszedł i ten dzień, kiedy córka podarowała mi na imieniny jazdę konną na Bibku.
Znacie mnie, wiecie, ze nie boję sie prawie niczego. Tym razem jednak było inaczej...

Miałam ponad pięćdziesiąt lat gdy drugi raz w życiu wsiadłam na konia. Był wielki, silny (w końcu musiał mnie udźwignąć!) i miał  piękną długą grzywę...

  Bałam się strasznie, byłam sparaliżowana wręcz tym, co mnie czeka.  Stojąca obok córka opowiadała coś tam o tym, ze jestem super dzielna i dam radę. Nie mogłam więc protestować i krzyczeć, bo nie wypadało (żaden  rodzic nie chce zawieść swoich dzieci)

Gdy znalazłam się na grzbiecie Bibka strach minął całkowicie - poczułam pod sobą ciepłego przyjaciela, nie wroga...
Stajnio Antoniew  -  Iwono, Ewo, Piotrku, Krzysiu - dziękuję i obiecuję, że powtórzę ten wyczyn jeszcze nie raz..


Foto: Daniel Zieliński 



2 komentarze: