piątek, 30 października 2015

Smutna jesień

Smutna to dla mnie jesień – Bazylowi ukradli rower. Nim się zestarzał (oczywiście rower, nie syn), nim nabrał patyny, obrósł legendą i wspomnieniami z podróży. Był piękny, świeży, błyszczący. Ktoś go więc zapragnął tak bardzo, że nawet stalowa zapinka nie mogła mu przeszkodzić. 
 
Każdy, kto poznał mnie i mój rower, wie, że nie bez przyczyny już wiele lat temu nazwałam mojego dwukołowca Rzęchem. Jego rama nosi na sobie ślady dziesiątków, może nawet setek uderzeń i upadków, siodełko jest rozdarte, a kierownica lepi się od czarnej taśmy izolacyjnej (zwykle mocuję nią dzwonek, bo ten ma wieczne luzy). W pojemniku na bidon wożę obdrapany termos, a na związanym drutem bagażniku wiszą zabłocone sakwy.
Taki stan roweru to nie jest moje zaniedbanie (choć niewątpliwie mam mniej roboty) – brud to kamuflaż zapewniający mi bezpieczeństwo na drodze. Pewne detale rowerowe są jednak zawsze w porządku – łańcuch mam za każdym razem sprawny i naoliwiony, podobnie przerzutki i pedały. Zwykle nie przypinam roweru (często w ogóle nie mam ze sobą zapięcia). Wyjątek stanowią duże miasta. Te jednak nie są moją podróżniczą pasją, więc rzadko do nich trafiam. Nie chcę zabezpieczać roweru, bo chcę ufać ludziom. Chcę wierzyć w to, że są dobrzy. Daję im szansę, bym takimi mogła ich postrzegać. Jak bowiem mogłabym zaszyć się sama na noc w ciemnym lesie z myślą, że oto zaraz przyjdzie tu złodziej? A skąd wiadomo, że to będzie złodziej, a nie inny złoczyńca? Świat moich samotnych podróży musi więc być dobrym światem.
Wszyscy się dziwią i kiwają głowami z niedowierzaniem – jak to możliwe, że czuję się bezpieczna… No właśnie – jak? Mój rower wygląda jak wóz Drzymały, a ja już po dniu tułaczki pasuję do niego jak ulał. Nogi w bagiennym błocie, brudna twarz i dłonie, przepocone ubranie nosi na sobie ślady plenerowych posiłków. Wyglądam jak bezdomny tułacz, a dziwaków to nawet złodziej nie rusza.
Oczywiście i ja miewam złe historie... Kiedyś pod moją nieobecność panowie próbowali wynieść zawartość moich sakw. Na szczęście w porę się zjawiłam, a przeprowadzone negocjacje okazały się być skuteczne. Często (szczególnie wieczorami) słyszę za sobą okrzyki i komentarze grupek młodzieży. Czasami zaczepiają, zachodzą drogę. Ale ja się takich historii zwyczajnie nie boję – to niegroźne szczeniackie wybryki.
Świat moich podróży jest naprawdę dobry. Ot, choćby ostatnia moja jesienna podróż… Gdy o rześkim poranku wyszłam rano z namiotu, czekała już na mnie gorąca kawa. Przywiózł mi ją w termosie przypadkowo poznany człowiek.
Ukradli mojemu synowi rower... Musieli to być ludzie z innego świata! 

tekst ukazał się w piśmie "Rowertour" 11/2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz