niedziela, 21 kwietnia 2013

Budyń w kosmosie



marzec 1977 


Mama kupiła telewizor. Ze stabilizatorem, dzięki któremu pośród szarości i zakłóceń można było dostrzec czasami zarysy twarzy aktorów. W telewizji leciał „Kosmos 1999” - absolutnie niesamowity serial o załodze promu kosmicznego podróżującej w niebezpiecznych przestworzach. Oczywiście (tak jak bohaterowie serialu) ja i Maciek też mieliśmy swoją rakietę kosmiczną- była to komórka na węgiel. Wkurzało mnie zawsze, że to mój brat był dowódcą - mógł siedzieć blisko sterów i obsługiwać wszystkie urządzenia. Ale z drugiej strony wczesną wiosną bardzo wiało z tej dziury zwanej peryskopem i na stanowisku zastępcy dowódcy było dużo cieplej. 


Któregoś dnia  zasiedzieliśmy się w naszej rakiecie do zmroku. Po ciemku czuliśmy wyraźniej grozę kosmosu i otaczających nas nieznanych planet. Mama tymczasem zrobiła nam wielką, kosmiczną niespodziankę i ugotowała duże  ilości budyniu czekoladowego. Okna kuchni i gotującą mamę widać było z naszej stacji kosmicznej Alpha, założyliśmy więc specjalne skafandry kosmiczne (worki po cemencie) i udaliśmy się w międzyplanetarną podróż do domu. Pierwsze miski czekoladowej słodkości zjedliśmy jeszcze na gorąco. Większość została jednak na następne dni – po jednej misce na każdy dzień.... 

Następnego dnia Maciek nie siedział po szkole  w naszym statku. Udał się z chłopakami na wyprawę. Wrócił po kilku godzinach wzburzony, z małym nakrapianym jajkiem w ręku- koledzy w ramach zabawy niszczyli gniazda, jedno jajko udało się mu uratować...Położył je koło słoneczka elektrycznego do „wygrzania” i jako dowódca stacji Alpha nakazał mi tego jeszcze niewyklutego kosmity pilnować. To miało być nasze dziecko, nadzieja ludzkości na przetrwanie, należało więc opiekować się nim wyjątkowo dobrze. Położyłam je więc na swojej najlepszej sukience, żeby miało w wyjątkowo miękko. 
Długo nie mogliśmy zasnąć wieczorem...Wymyślaliśmy imiona dla naszego kosmicznego ptaszka, potem zastanawialiśmy się, jakich słów nauczymy go mówić jako pierwszych.... 
Rano w domu bywało bardzo zimno (ok 5 stopni). Trzeba było mieć dużo samozaparcia żeby wydobyć się spod ciepłej kołdry. Po takim wyczynie leciało się szybko pod piecyk elektryczny i tu można było się już spokojnie ubierać.... Poleciałam, stanęłam..... i poczułam wilgoć pod stopą...pod palcami nóg  leżała sukienka z rozdeptaną nadzieją ludzkości!
Ubrałam się i po ciemku, bez śniadania udałam się w drogę do szkoły. Wiedziałam, że Kapitan Alphy mi tego nie daruje, a konsekwencje tego czynu przekroczą najśmielsze moje wyobrażenia... 

Maciek zbił mnie na przerwie, po szkole zaproponował mi jednak kompromis: kosmiczne pojednanie w zamian za wszystkie przysługujące mi budynie...Jak obliczyłam, czekały na mnie w domu jeszcze trzy miski.... Dobra, i tak nie przepadam za słodkościami.
Jeszcze przed powrotem mamy do domu zabraliśmy cały zapas budyniu do naszego statku. Maciek ustawił sobie na w rządku i jadł . Ja musiałam patrzeć w peryskop, czy wróg nie wrócił do domu i nie zauważył braku budyniu.... Po dwóch porcjach dowódca statku miał dosyć. Ale dzielny Komandor Kenig nigdy się nie poddaje! Poszedł do kibelka, przy pomocy palców włożonych do gardła zwrócił całe pożywienie. Chwilę potem znów mógł z przyjemnością zajadać kolejne dwie porcje.... Dwie ostatnie zostały jednsk nieruszone, nie wypadało ich  tak pozostawić. Przecież w tak trudnej misji kosmicznej nic nie może się zmarnować! Chciałam je po prostu zjeść, ale po zastanowieniu zdecydowałam inaczej....
Wyjęliśmy budyń z talerzy, stanęliśmy przed naszą rakietą, przerzucaliśmy przez chwilę z ręki do ręki aby nabrały większej mocy i rzuciliśmy je daleko w kosmos, ku przestrzeniom nieznanym i gwiazdom, gdzie miały wylądować, aby móc stanowić pożywienie w czekających nas w przyszłości wielkich misjach.... 

Do dziś  trudnych i smutnych chwilach czuję w ustach kojący smak budyniu czekoladowego, którego  sobie w dzieciństwie  na takie właśnie momenty wysłałam....

5 komentarzy:

  1. Trafiłem tu dość przypadkowo - jak to często bywa z takimi miejscami i muszę przyznać, że jestem pod dużym wrażeniem klimatu tych wpisów. Kiedy się je czyta, człowiek na chwilę zanurza się w innym świecie... traci kontakt z rzeczywistością... daje się z przyjemnością ponieść emocjom, którymi są przesycone... Chyba będę tu częściej zaglądał - wygląda na to, że właśnie takiego miejsca potrzebowałem, żeby na chwilę uciec od niezbyt fortunnej codzienności. Dziękuję Ci WronoBezOgona...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo. Nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebny był mi Twój wpis dziś - w dzień smakowania budyniu...

      Usuń
  2. W takie dni często wolelibyśmy umrzeć, albo się nigdy nie urodzić... A jednak zawsze - bez wyjątku - najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić to iść, biec ile sił w nogach, ku życiu. Bo tylko życie i ludzie, którzy nas kochają są w stanie dać nam wodę, która pozwoli wypłukać usta z tego smaku...

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Wrona, Wrona... coś ty narobiła. Twój budyń zmutował i zaatakował Amerykę (jeśli oglądałaś "To coś" to wiesz o czym mówię): http://en.wikipedia.org/wiki/The_Stuff

    A z tym jajkiem to mieliście niesamowite szczęście, oglądałaś z pewnością "Obcego", to wiesz jak się kończą historie ze znalezionymi w Kosmosie jajkami ;-P

    OdpowiedzUsuń
  4. Kosmiczne jaja normalnie :)))) Te tłukące się rodzeństwa, pamiętam jak kiedyś dałam niezły wycisk mojemu bratu za to, że zamiast przynieść cukierka, który dała mu mama dla mnie (na cukierki mieliśmy generalnie szlaban, ale zdarzały się wyjątki raz na kilka miesięcy, cukierki wydzielane na sztuki).A on go zeżarł! Sam! Wstrętny egoista najpierw zjadł swojego, a potem mojego. Oj długo mu to wypominałam, zwłaszcza że to był koniec cukierków na wiele miesięcy dla mnie...

    OdpowiedzUsuń