Zdjęcie: www.foto-gramy.pl |
Późno dojrzewałam, nie biegałam za chłopakami. Zresztą oni za mną też nie...A że wychowywałam
się na głuchej wsi, dla „miastowych” byłam zwyczajnie dzika i nieobyta. Teraz, gdy
znów zamieszkałam w Warszawie, trzymałam się z boku świata, celowo przyjmując
pozę odmieńca - jestem inna bo chcę być inna. A gdzieś w
głębi duszy głęboko marzyłam, by być taka jak wszyscy. I nijak mi to nie
wychodziło…
Gdy przeżywałam pierwsze miłosne porażki byłam przekonana ,
że powodem niepowodzeń jest właśnie moja odmienność. Patrzyłam w lustro i
widziałam głupiego, chudego, wiejskiego pokurcza. Niemalże na każdym kroku
dostawałam dowody na to, że właśnie nim jestem. I zaczęłam
chować się przed światem. Zamiast
(jak wszystkie moje koleżanki) słuchać popowej muzyki chodziłam na koncerty
chopinowskie, zamiast malować usta i chodzić na dyskoteki przygryzałam wargi
czytając Stachurę.
W zasadzie nie było dowodów na to, że jestem beznadziejna. W
mojej nastoletniej głowie były jedynie poszlaki i domysły. Jednak w końcu dostałam i swój dowód – w moim sercu
utkwił nóż, którego zdołałam wyjąć dopiero wiele lat później…
Zdaliśmy maturę .On piękny, ale nie w moim typie. Ale jakoś
tak przylgnął i zaakceptował mnie-dziwaczkę, więc dałam się przytulić. Prowadzał
mnie na długie spacery do Łazienek, dużo mądrych rzeczy mówił, w końcu zaprosił
mnie do restauracji…
Mimo że miałam prawie 18 lat, na palcach jednej ręki mogłam
policzyć moje wizyty w restauracji. Najbardziej utkwiła mi w pamięci ta
(chyba?) pierwsza. Miałam wtedy z 8 lat. Jadłodajnia „Salus” na Marszałkowskiej
. Nie wiem, co wtedy mamie odbiło- nie stać nas było na takie fanaberie (znów trzeba
było wyjąć kasę z kopert na jedzenie na ostatnie dni miesiąca). Byłam
dumna - siedziałam przy samej szybie i z uniesioną
głową spoglądałam na przechodniów..
Podobnie czułam się teraz, gdy przez szybę spoglądałam na
Kolumnę Zygmunta, naprzeciwko mnie siedział prawdziwy mężczyzna, a na talerzu jeszcze prawdziwszy kotlet schabowy.
Mężczyzna wpatrzony we mnie, ja w kotleta. Jak to mięsiwo zjeść?
Twarde. A ja NIE UMIEM jeść nożem i widelcem.
Nie umiem, bo moja mama doszła do wniosku, że nie musi nas
tego uczyć- jedzenie nożem i widelcem było koszmarem jej dzieciństwa, którego nam
postanowiła oszczędzić. Zresztą, w naszej rodzinie nie odświętnie nakrytym stołem (z nożem i widelcem) a
wspólną radością i niespodziankami celebrowaliśmy domowe święta…
Tak więc siedziałam teraz przed talerzem wpatrując się w
kotleta i nie miałam pojęcia, jak mam go skonsumować. (o konsumowaniu
siedzącego naprzeciwko mężczyzny wiedziałam tyleż samo co o tym kotlecie, ale
to zupełnie inna historia…). Szybko rozejrzałam się po innych stolikach i
doszłam do wniosku, że wystarczy naśladować to, co będzie robił mój partner.
Niezdarnie, niezgrabnie, zaczęłam kroić „potwora”. Był
wielki na cały talerz, a wraz z każdym niezdarnie ukrojonym kawałkiem zamiast
się kurczyć rósł... Rozpychał się na boki wyrzucając na stół drobne kawałki
ziemniaków i surówki. Szamotałam się z nim strasznie. Czerwone policzki, pot na
plecach….Na szczęście Mężczyzna Mojego Życia wydawał się nie zwracać na to uwagi – jadł
sobie spokojnie. Rozmowa się jednak nie kleiła (jak mogła się kleić, skoro ja
musiałam skupić się na talerzu?!), cicha konsumpcja trwała wieczność….
Gdy wyszliśmy z restauracji On przytulił mnie, pocałował w rozgrzany
policzek i cicho szepnął do ucha:
- nóż trzyma się w prawej, widelec w lewej…
W przeciwieństwie do wielkiego kotleta, tego mężczyzny nie
miałam okazji zasmakować. Ba, nawet nigdy więcej zobaczyć. Pozostał mi po nim pełny żołądek (na chwilę)
i wielki „nożowy” kompleks (na dłużej)
Gdy jednak jakiś czas później nauczyłam się wprawnie jeść nożem i widelcem okazało się, że nie umiem się malować.....
Gdy jednak jakiś czas później nauczyłam się wprawnie jeść nożem i widelcem okazało się, że nie umiem się malować.....
-------------------
Być kobietą…być piękną kobietą…Lubię taką być. Stoję przed lustrem i podziwiam swoje całkiem fajne
ciało…
Już widzę ten ironiczny uśmiech w kącikach ust moich
znajomych- stara, chuda pomarszczona tu i ówdzie, a tak się „lansuje”...śmiejcie się, plotkujcie
- mam to gdzieś!
Lubię też siebie sunącą w nieznane na rowerze. Tu nie mam
płci- jestem zwyczajnym, wolnym
człowiekiem. Zmęczonym, przepoconym, rozczochranym, z siniakami na nogach,
brudną twarzą i kołtunami we włosach. Łapiąc za kark przemijanie zwiedzam
opuszczone (często brudne i śmierdzące) budynki, szukając piękna włażę pod obszczane
mosty, wyciszam umysł krocząc boso po cuchnącym bagnie. Obrzydliwe? Również mam to gdzieś…
Siedemnaście lat temu spotkałam wyjątkowego mężczyznę który
pokochał mnie taką, jaka jestem – dziwaczną wieśniaczkę z wielką wyobraźnią. Wtedy zrozumiałam, że „bycie pięknym” to nie uroda i styl życia, a wewnętrzna akceptacja siebie.
W makijażu, czy też bez, w worku czy sukni wieczorowej, z
ogładą lub bez niej – nieważne! Pod grubą warstwą przeróżnych form „maskowania”
ukryta jestem ja- osoba którą lubię!
Dziękuję Ci Piotrze!
Tekst został opublikowany w najnowszym numerze pisma Pure Passion Magazine . Zapraszam do lektury!
co tu komentować - zarąbisty post od początku do końca w każdym milimetrze - od razu mam dobry humor na cały dzień - powodzenia na szlaku Wrona hej - ma nadzieję, że kiedyś osobiście poznam Ciebie (bez podtekstów , bez złych zamiarów) wraz z Twoja rodziną - tak se myśle fajnie byłoby przy kawie zobaczyć twoje sprzęty, wyposażenie itp. i posłuchać ciekawych opowieści - hej
OdpowiedzUsuńJak ładnie :)
OdpowiedzUsuń