Żyrardów jest chyba zbyt mały na pozytywne przyjęcie takiego dziwactwa. Jak więc wieść pójdzie w miasto będą kłopoty. Piotr będzie szalał i codziennie namawiał mnie do powrotu, a znajomi będą patrzyli z dziwnym współczuciem. Ale już nie mogę i nie chcę znosić ciężaru tego świata. Muszę ruszyć w las...
W pewnym sensie postradałam zmysły. W pewnym sensie. Bo tak naprawdę po raz pierwszy w życiu czuję harmonię. Harmonię w byciu z drzewami, bagnem, trawą, światem. I samą sobą. Doświadczam tego codziennie podczas krótkich nocnych rowerowych eskapad....
Zdecydowałam się nagle, wieczorem. Wiedziałam, że jak tego nie zrobię, to wybuchnę...Powiedziałam Piotrowi i dzieciom że na trzy-cztery dni. Tyle zwykle są w stanie wytrzymać beze mnie..Piotr próbował protestować (to miał być rodzinny weekend) ale cóż, w końcu musiał przystać na ten postrzelony pomysł. Z łzami w oczach mnie żegnał.
- Ale wróć, proszę!
Kiedyś wrócę.
Wzięłam naprawdę niewiele rzeczy (spontaniczne pakowanie w 10 minut) i mały namiocik. Czuję, że to być może na dłużej... Podróż, czy ucieczka? Nie wiem, nie zastanawiam się nad tym.
Cały dzień dziś lało i padało. Ale chyba specjalnie na moje powitanie rozchmurzyło się całkowicie... Księżyc cudownie rozświetla moją polankę. Dokładnie 14 kilometrów w linii prostej od domu. Wybrałam ją już kilka dni temu – tu o świcie zwykle pasą się sarny....
Zimno, chyba przymrozek? Tak - kałuża na drodze obok pokryła się cienką skorupką. Papieros. Nie palę nałogowo, a okazjonalnie – to ogromna przyjemność. Nauczyłam się palić jeżdżąc w nocy na rowerze - uwielbiam patrzeć jak dym kłębi się w świetle mojej latarki...
Namiot już stoi, wyciągam z sakwy mój nowy ciepły śpiwór - wreszcie będę miała okazję wypróbować go w ekstremalnych warunkach. Jeszcze herbata, dziś ta z termosu, ale od jutra już taka z ogniska...Kilka spojrzeń na jaskrawy księżyc i cudowne cienie rzucane przez drzewa. Spać...
W nocy zrywa się potężny wiatr i deszcz. Cały namiot pręży się i wygina. Ale póki w nim jestem, nie odfrunie niczym latawiec...
Świt. Nie pada, ale wielkie krople wody ciągle spływają z namiotu przy każdym moim ruchu. Słyszę jakieś ruchy. Trzaski łamanych gałęzi dochodzą do mnie coraz wyraźniej. Pewnie sarny. Ciekawe, czy zauważyły mój szary namiocik. Czy do mnie przywykną....Nie, to nie sarny, słyszę męski głos biadolący coś pod nosem.
- Halo, jest tam kto?
- Jestem, jestem, o co chodzi?
Nie mam w sobie lęku. Nie boję się chyba niczego, strach odszedł ode mnie poprzedniego lata. Wiem, że ludzka agresja jest najczęściej przejawem niepewności i lęku, więc nie ma się czego bać...Otwieram namiot. Zimne powietrze natychmiast wbija się do środka. A wraz z nim głowa mojego gościa. Niezbyt czysta i niezbyt pachnąca głowa...
- niezły kącik. Zwijasz się dziś stąd, czy na dłużej?
Nie wiem co odpowiedzieć.. przecież nie na chwilę, ale jak powiem prawdę, to być może sprowadzi mi tu jutro całą rzeszę bezdomnych..
- jeszcze nie wiem...
- rozumiem. Też czasami mam rozterki...
Znam tego człowieka z widzenia. Poznałam go kilka miesięcy temu w lesie...taki „leśny świr”.
Wychodzę z namiotu. Wszędzie mokro, zimno, paskudnie. Buty natychmiast przemiękają, końcówki nogawek taplają się w mokrej trawie - tu jest..obrzydliwie! Jednak chwilę później mój gość pomaga mi rozpalić ogień, doprowadzić wodę w garnku do wrzenia i zaparzyć herbatę. Robi się przyjemnie...
Mam tylko jeden kubek, muszę więc pić herbatę na spółkę z tym facetem. Trochę się brzydzę widząc jego brudne ubranie i ręce, ale inaczej nie wypada- gość w dom, Bóg w dom...
Mój gość (mów do mnie Marynarz, tak lubię) zbiera w lesie trzydziestocentymetrowe patyczki i układa je w sakwie rowerowej. To jego główne życiowe zajęcie. Dlaczego akurat takiej długości? To oczywiste - takie dobrze wchodzą do sakwy i do pieca...
Marynarz siedzi na mokrej belce i opowiada o sobie, przygodach na morzu i lądzie. Żadnej z opowieści jednak nie kończy – z każdym łykiem herbaty i przerwą w mówieniu rodzi się nowy wątek.
- wiem, wiem, mówię dużo i nie kończę. Wszyscy mi to mówią. Dostałem kiedyś w głowę podczas sztormu, to dlatego. Ale jakbyś została tu na dłużej to pewnie i dokończę. Ale nie mów nikomu, że zbieram te patyki, żeby mnie nie zamknęli.
- dobra, nie powiem. Ale Ty nie mów, że tu jestem!
Czy można zaufać świrowi? A czy „normalnym” ludziom można zaufać?
Marynarz odchodzi. Kanapki już mogę zjeść sama. Jest 8.15. Telefon mówi mi, że się kończy prąd. Nie pomyślałam o tym...trzeba będzie podskoczyć do „cywilizacji” i naładować...
Pakuję wszystkie rzeczy do sakw i zostawiam pod sporym świerkiem – to nie sezon grzybowy, nie powinni ich tu znaleźć. Wsiadam na rower i jadę. Po drodze mijam Marynarza przy „pracy” ( linijka, ołówek, mała piłka do metalu) Pyta po co jadę i gdzie. Zdawkowo odpowiadam, ale prawdę. Tu w lesie, w prawdziwym świecie, musi rządzić prawda.
Może mi telefon naładować u siebie w domu i przynieść. Prąd w domu jeszcze ma... Wręczam więc aparat mojemu „świrowi”. Ten wkłada go do torby między swoje pomierzone patyczki.
- będę przed zmrokiem...
Będzie, albo nie będzie...zobaczymy...
-----------
Znów poranek. Nie ma dziś mrozu? Dziwne – w nocy założyłam na siebie absolutnie wszystko co miałam (łącznie z trzema parami majtek) a i tak zmarzłam.
Kawki z ekspresu by się teraz napiło...Tymczasem trzeba wyjść z namiotu, rozpalić małe ognisko i gotować wodę. Na herbatę. Wpisuję kawę na listę zakupów – w „tamtym” świecie nigdy nie robiłam żadnych list, widać w tym będę porządniejsza.
Wychodzę z namiotu. Mgła. W oddali moje wytęsknione sarny. 7.10. Dzieci pewnie wstają i budzą nieprzytomnego ojca...
Marynarz nie dotarł wczoraj z komórką, a Piotr pewnie się denerwuje moim milczeniem.
Zapalam ognisko, wstawiam wodę.
Jedzie Marynarz... I przeprasza z daleka.
- nie mogłem wczoraj dotrzeć bo mnie śledzili! Dzwonił Twój mąż. Rozmawiałem z nim i mówiłem mu, że wszystko dobrze, żeby się nie denerwował. Że sobie herbatę gotujesz, że rozmawiamy i że jak już "im" ucieknę, to będę u Ciebie...a słyszałaś o tym jak kiedyś miałem taką dziewczynę pod Mszczonowem....
Biedny Piotr....dzwonię do niego szybko i tłumaczę sytuację.
- nie tłumacz, tylko wróć szybko, bo osiwieję.
Jeszcze nie teraz Piotrze...
Dzień upływa mi na bezproduktywnym leżeniu, słuchaniu muzyki (póki nie padło mi jeszcze MP3) i medytacji. W zasadzie trudno nazwać to medytacją – gdy siadam po turecku w lesie natychmiast czuję pewien rodzaj jedności z tym miejscem. I oddaję się tym stanom na długie chwile...Nic mnie nie rozprasza, nie wrzeszczy, nie chce jeść, ani nie zgubiło skarpetek. Zmęczona jestem codziennością – pracą, domem, dziećmi - wreszcie prawdziwie odpoczywam..
Wieczorem jadę sobie na dłuższą przejażdżkę rowerową. Śmieszne, że z perspektywy mojego chwilowego domu małe wioseczki nie są już „zadupiem” a cywilizacją - tu .ludzie maja w domach wodę i prąd. I ciepełko...
Wracając z daleka widzę kręcące się postaci pod moim namiotem. Jedna to z pewnością Marynarz, drugiej jeszcze nie znam...
Marynarz uśmiechnął się niepewnie na mój widok. Obok niego stał wysoki człowiek z kręconą czupryną. W sumie to mogliby tworzyć parkę - stary niski i prawie łysy Marynarz i ten - młody, duży i kudłaty...
- to mój przyjaciel Pudel...
- cześć Pudel. Nie wiedziałam, że tak masz na imię...
Pudla też znam. Zbiera w lesie śmieci. Żeby sanepid lasu nie zamknął...Taki prosty, dobry, łagodny, człowiek.Oczywiście totalnie odjechany . Podczas moich codziennych podróży rowerowych spotkałam go w lesie kilkakrotnie. Szuka kontaktu z ludźmi, ci jednak go zbywają i olewają - ot wariat...Gdy więc tylko znajduję czas dla niego i się zatrzymuję, wynagradza mi to piosenkami. Czasami infantylnymi, czasami sprośnymi. Ale chyba nie widzi między nimi różnicy, bo zwykle tak samo szczerzy do mnie czarne zęby podczas śpiewania..
- Przyszliśmy z Pudlem trochę Cię tu urządzić. Wiesz, jakaś toaleta i te sprawy... W końcu kobietą jesteś...
Tak, no jestem. Mam kochanego męża, troje dzieci (które samodzielnie "wypchnęłam" na świat), dwa koty ( tych nie urodziłam, ale też matkuję), psa, trzy rybki i pająka. A nie, pająk nie wytrzymał napięcia i zdechł....
- wiecie co, las duży, strumyk niedaleko, dam sobie radę. Herbaty?
Obydwaj ochoczo pokiwali głowami i natychmiast usiedli. Chyba jednak nie łazienkę robić tu przyszli...
Pijąc gorący napój (cholera, znów mam o jeden kubek za mało) wypytuję "nowego" o życie...
Mieszka w pustostanie, czasami pracuje. Głównie przy pracach porządkowych w ogródkach. Płacą mu za to 30 zł za cały dzień. To majątek - 15 bochenków chleba...
Wyciągam pieczywo, masło ser. Moim gościom ślina cieknie...
- wiesz, wolno zaczął Marynarz, bo ty jesteś światowa, a my głupki. A Pudel ma problem...
O rany, cudze problemy przychodzą do mnie nawet tu....
Pudel podrapał się jak małpa po głowie (no w takiej głowie to z pewnością musi żyć dzikie stado wszy), po czym odwrócił się i spontanicznie zdjął spodnie.
To co zobaczyłam przypominało prześcieradło nieuważnej gospodyni - tuż powyżej pośladków czerwienił się odciśnięty ślad żelazka. Niczym nie zabezpieczona, paskudna, jątrząca się rana.
- Boże, kto Ci to zrobił?
- Boli. Do lekarza nie przyjmą, bo nie ubezpieczony. A w aptece wstyd pokazać....i kasy nie mamy.
Pomożesz?
Pomożesz?
To proste. Pomogę..
Pudel podciągnął spodnie i wyluzowany usiadł... Gadaliśmy do wieczora. Życie tych dwóch facetów jest skrajnie różne od mojego. Ale w całym trudzie, jaki muszą wkładać w zwyczajną egzystencję potrafią czerpać pełną radość z drobnych rzeczy, nawet ze znalezionej na drodze sznurówki (była demonstracja). To chyba częściowo gdzieś zagubiłam...
Gdy zaczęło się ściemniać a mój (świeżo kupiony) zapas jedzenia na dwa dni skończył się definitywnie chłopaki odeszli. Umówiliśmy się na jutro pod apteką.
----------
Leje..potwornie leje. W nocy namiot przesiąkł. Mam mokre ubrania, jest mi zimno. I do tego śmierdzę. Najchętniej wróciłabym teraz na moment do domu, wykąpałabym się w wanie z gorącą wodą, zmieniła ubrania....Ale jak wrócę, to już mnie nie puszczą - dzieci wtulą się we mnie i ich miłość pożre moje jestestwo..Wolę więc marznąć...
Piotr dzwonił i pytał, czy nic mi nie trzeba. Udaję, że nic- nie chcę, żeby się o mnie martwił. Pewnie i tak się martwi, ale może mniej...
Ten cieknący namiot, ta wilgoć wszędzie - to właśnie to, co robię dla siebie i co lubię? Żarcie się wczoraj skończyło, ale nawet do sklepu nie chce się jechać. Może Marynarz przyjdzie i przyniesie chleb tak jak obiecał? Ale z nim i jego pamięcią to loteria...
Po trzech godzinach przestało lać. Marynarza nie ma. Biorę moje brudne i mokre rzeczy ( i mnie samą ) i po drodze do Żyro jadę na kąpiel i pranie nad Pisię - małą, urokliwą rzeczkę....Kąpiel nie należy do przyjemnych- woda jest jeszcze przeraźliwie zimna, do tego brudna po deszczu. Ale już "po" zawinięta w ręcznik czuję się oczyszczona nie tylko fizycznie, ale i psychicznie...niczym po chrzcie!
Podoba mi się, że nie mam lusterka - irytuje mnie zawsze. Czuję się młoda, dynamiczna i piękna. A w lustrze często widuję podstarzałą kobietę z potarganą rudą czupryną. To zaskakuje! Teraz... z mojej perspektywy widzę całkiem fajne, zgrabne ciało, które skostniałe po kąpieli marzy o odrobinie ciepła. Chwilunia, napiszę co mam napisać i wskakuję w moje wilgotne ubranie...
Pudel i Marynarz czekają już pod apteką. Kupuję maści na poparzenie, opatrunki i oddaję Pudlowi.
- a nie posmarujesz?
Jedziemy więc znów "do mnie"...Wcześniej zakupy w Lidlu. Ludzie oglądają się za naszą trójką, kobiety mocniej ściskają torebki, ochroniarz nie spuszcza nas na moment z oka.Co jest? - przecież się myłam i czesałam! Ja tak, ale moi przyjaciele niekoniecznie..Do tego Pudel zaczyna śpiewać o cipkach. i nie chce się zamknąć..ale sobie towarzystwo znalazłam...hm, samo się znalazło..
Opatrywanie ran Pudla nie należy do najmilszych czynności. Ale przy okazji mogę wydobyć informację, co to za pamiątka - kobieta to zrobiła...wiedźma jedna! A może po prostu wariatka jak i sam Pudel.....
Moi koledzy rozgościli się u mnie na dobre. Sami zrobili sobie herbatkę, teraz siedzą i przeglądają moje gazety (5 archiwalnych numerów "Charakterów" - doskonała lektura dla wariata ..)
A ja przyjechałam tu, żeby być sama. Nie potrzebuję kolejnych podopiecznych...muszę być asertywna!
- no dobrze, to teraz chcę pobyć sama. Możecie już odejść? Zobaczymy się pewnie jutro...
Nigdy w życiu nie odważyłabym się na taki tekst rzucony "wprost". Zawsze tylko sugeruję, robię jakieś dziwne wybiegi. A dziś, teraz, wiem, że JA jestem najważniejsza. I szkoda czasu na bezsensowne gierki.
- ok, nie ma sprawy. Do jutra..
Marynarz zerwał się na nogi, pomachał mi uroczo, zabrał swoje narzędzia i obydwaj poszli...
Noc jednak nie była samotna i spokojna.....
- mamo, nie wiesz, gdzie jest moja bluza?
-mamo, a on mnie uderzył!
Kończę więc pisanie. Ale moja wyobraźnia chciałaby jeszcze....
cdn...
kolejne odcinki mojej historii na http://podrozczyucieczka.blogspot.com/2014/05/cz3-noc.html
Trafiłam przypadkiem.....przeczytałam....i chcę więcej......dobra wyobraźnia ......moja działa podobnie.....
OdpowiedzUsuńPs....... i napisz kto przyszedł z Marynarzem ;)
Pozdrawiam :) Ola
Dawaj Weronika ,co to za trójkącik towarzyski ??? Marynarz i marynarzowa ?
OdpowiedzUsuńKinga, cierpliwości! Ta opowieść niesie w sobie dużo faktów i ciągle jeszcze jest pisana przez życie. No i przeze mnie :). Ale jak się podoba, to przyspieszę. Nie wiem tylko co na to Marynarz....
UsuńDla mnie ciepełko jest priorytetem. Meteor pożycz mi swój zimowy śpiwór na mrozy, a i tak w nim marznę, gdy nocą temperatura spada poniżej 10 stopni. Deszcz i wiatr tylko pogarszają. W taką pogodę nie wychylam nosa z domu.Pardon że wczoraj nie wyszliśmy. Zaczęłam sprzątać kuchnię, byleby nie wychodzić. Na nocny rower wyszłam tulko dlatego, bo się uparłam jeździć codziennie w tym roku.
OdpowiedzUsuńTwoją chęć ucieczki od codzienności jak najbardziej rozumiem. Uciekam regularnie, nie do lasu, wystarczy że nie mam nikogo na głowie. Tylko dzięki temu umiem się cieszyć z dnia powszedniego.
Niesamowicie, inaczej, szaleństwo....myśle o Twoim mężu...kiedyś w innym związku byłam takim czekającym Piotrem...było mi strasznie źle...
OdpowiedzUsuńPrawdziwy Piotr jest kompletnie inny :) - stąd też mogę pozwolić sobie na takie pisanie :)
UsuńDwie zakręcone wrony? Kiedy jest się z kimś sztuką jest być sobą i nie ranić tych obok:);)
UsuńTak. Myślę, że w swoich różnych szaleństwach tak naprawdę jesteśmy sobie bardzo oddani. I ciągle zakochani. Może takie publiczne wyznania nie są najmądrzejsze, ale co tam - ja tu rządzę :)
UsuńCzytając Ciebie odnajduje siebie, mamy podobne historie, a to utwierdza mnie w przekonaniu że nawet w necie ludzi nie wybiera się przypadkowo:):) Wiesz że wychowałam się kilkanaście kilometrów od Ciebie w Niepokalanowie, a skończę kiedyś w Bieszczadach:)
Usuńw życiu doświadczamy różnych przypadków. Ale wszystkie one są przeznaczeniem :)
UsuńŁadnie to wygląda.
OdpowiedzUsuń