1997
Największa miłość mojego życia przyszła do mnie przypadkiem.....Facet o wyglądzie akwizytora (biała koszula, spodnie w kancik) wtargnął do mojej pracy. A ja usiłowałam go w mało wyszukany sposób wyprosić...
Pracowaliśmy razem w jednej firmie. Ze względu na zaangażowanie w inne związki żadne z nas chyba nie dostrzegało w drugim potencjalnie atrakcyjnego partnera. Do czasu. Któregoś razu wychodząc z firmy wpakowałam się niechcący w karczemną awanturę pomiędzy nim a jego kobietą. Współczułam mu. Zaczęłam mu się baczniej przyglądać. Przystojny, inteligentny. Co on robił z taką starą babą? Nie patrzyłam jednak na niego pod kątem potencjalnego narzeczonego - ja już dokonałam wyboru. Miałam męża. Obiecałam sobie kiedyś, że będzie to jedyny mąż, że nigdy nie będzie następnego, jak u mojej mamy. Ciągłe budowanie i burzenie - to nie dla mnie...
Wracaliśmy kiedyś jednym tramwajem z pracy. Piotr zaprosił mnie do siebie. Siedzieliśmy do późna w nocy rozmawiając w zasadzie o niczym....okazało się, że mamy tak podobne widzenie świata! Wpatrywaliśmy się w siebie i zdumieniu. Było naprawdę magicznie...
Niebawem dział graficzny, w którym pracował Piotr opijał zakończenie prac nad kolejnym wydaniem gazety. Dołączyłam do nich. Impreza zaczynała się u Piotra w domu. Stąd wychodziliśmy „w miasto”. Zaryzykowałam. Zostawiłam u niego torebkę (Wrócę po nią w nocy i...no zobaczymy co się stanie - może znów długie nocne rozmowy, może coś więcej. Chciałabym... )
Sączyliśmy zatem wspólnie piwo w towarzystwie Mirka (szefa i najbliższego przyjaciela Piotra) i kilku kolegów. Drobne gesty z Piotra strony wskazywały, że chyba coś tam się rodzi. Ale z drugiej strony- ja mężatka, szefowa... nie, nie będzie chyba ryzykował... To dobry chłopak. Niestety.
Mirek zauważył nasze krzyżujące się spojrzenia. On wiedział najlepiej, że tu nie powinno się nic wydarzyć! Szybko więc zaczął pytać Piotra o jego dziewczynę. Potem usiadł między nami. Cholerna przyzwoitka! Odprowadził nas nawet pod dom. Tu (już mocno wstawiony) błagał nas, żebyśmy nie robili głupot. No cóż, widać obydwoje lubimy robić mu na przekór... Rano już wiedzieliśmy, że chcemy być razem na zawsze. Poszłam do swojego domu, zabrałam kilka ubrań i już nigdy więcej tam nie wróciłam.
Przez wiele miesięcy nie rozstawaliśmy się z Piotrem nawet na chwilę. Wtuleni w siebie, chcieliśmy czerpać jak najwięcej z każdej minuty, która jest naszą wspólną. Zaczęliśmy podróżować na rowerach. Konkretniej na tandemie, żeby być jak najbliżej siebie.... Pierwsza nasza wyprawa to Portugalia . Zjechaliśmy ją naokoło. Śpiąc w małym namiociku i jedząc zupy w proszku czuliśmy się najszczęśliwszymi ludźmi na świecie! Długo chcieliśmy się nawet wynieść gdzieś pod Lizbonę. Potem nam przeszło - szczęśliwi potrafimy być przecież wszędzie, niezależnie od miejsca....
Nasz ślub....poszliśmy do urzędu i
poprosiliśmy o pierwszy wolny termin.W
środku tygodnia, czy nie, to bez znaczenia. Doszliśmy do wniosku, że
skoro to nasze wielkie wydarzenie, to my mamy się bawić najlepiej.
Śmieszne przebrania, stary wartburg (z wielkim pająkiem mojej roboty
na przedzie zamiast wiązanki ślubnej) wiózł najszczęśliwszych ludzi na świecie – nas. Bez pomp i toastów. Poprosiliśmy nasze rodziny, żeby zamiast prezentów przyłączyli się do zabawy- rodzina Piotra miała ufarbować sobie głowy na czerwono, moja na niebiesko. Moi wszyscy stanęli na wysokości zadania!
Hormon macierzyństwa przyszedł do mnie chwilę później... Nie wiem, czy mój instynkt wykrył idealnego kandydata na ojca, czy też po prostu przyszedł taki wiek? Piotr pewnie się do dzieci nie spieszył, ale cóż – kochał i chciał widzieć mnie szczęśliwą....
Hormon macierzyństwa przyszedł do mnie chwilę później... Nie wiem, czy mój instynkt wykrył idealnego kandydata na ojca, czy też po prostu przyszedł taki wiek? Piotr pewnie się do dzieci nie spieszył, ale cóż – kochał i chciał widzieć mnie szczęśliwą....
W pierwszą „legalną” owulację
zaszłam w ciążę. W zasadzie się tego nie spodziewałam. Lekarze
mówili o wielu powodach mojej całkowitej niepłodności. Miłość
czyni cuda.. Cud, który z nas powstał nazwaliśmy Bazylim. Rok później urodził się (również wyczekiwany) Klemens.... Ciężko nam bywało z maluchami, dzieci często wypełniały całe nasze życie nie pozostawiając miejsca dla nas. Aby więc móc przebywać ze sobą inaczej niż tylko przy zmianie pampersa, porzuciliśmy swoje dotychczasowe prace i założyliśmy własną firmę. Ponieważ obydwoje wiedzieliśmy, ze to jedyny sposób, by być cały czas razem, to przedsięwzięcie nie mogło się nie udać!
To było kilkanaście lat temu, sądzę jednak że nasze uczucia nie ostygły. Wspólnie doświadczamy życia, dojrzewamy i wspieramy się w naszych pasjach. Często rozumiemy się bez słów - podobnie myślimy, podobne przeżywamy, podobnie kochamy!
farciarze!!! :)
OdpowiedzUsuńPiękna historia. A z tą płodnością, też się zdziwiłam, bo moje hormony to jedna wielka katastrofa. Ale jak widać, jak się trafi upierdliwy plemnik, to sobie jakoś poradzi ;)
OdpowiedzUsuń