Po dłuższych bezskutecznych poszukiwaniach (zanurzanie rąk w miejscach białych śniegowych wybrzuszeń) zmieniam tor myślenia- olać śledzie, nie zdmuchnie namiotu ze mną w środku - nie bez powodu przytyłam ostatnio. Przykrywam kołnierz śnieżny grubą warstwą puchu - to żeby nie wiało do środka chłodem. Będzie dobrze!
Prawidłowo "zakopany" namiot. Ciepło aż bije z jego wnętrza... |
Warstwa folii ratunkowej (izoluje od zimnego podłoża), karimata, znów folia. Ok, można wrzucać śpiwory (dwie sztuki) i sakwy do namiotu. No i na koniec siebie umieścić w tej kostnicy.
Spoglądam na termometr - minus dziewięć. W sumie jak na pierwszą noc w tej podróży to chyba nie tak źle (zapowiadają do -20) Najtrudniejsze jednak przede mną - trzeba się trochę rozebrać (kurtka, spodnie narciarskie, mokre skarpety i buty)i wejść do absolutnie lodowatego śpiwora. Ratunku, jak zimno! Zaszywam się w tym mroźnym wnętrzu razem z głową, pozostawiając jedynie niewielki otworek na dopływ powietrza. Jeszcze tylko pół godzinki chłodu i bardzo powoli nastaje ciepełko...
Po krótkiej przerwie we śnie na oddanie moczu (proszę Cię Wrono, nie zaczynaj tej historii od urofilnych opowieści - masz na to dużo miejsca poniżej) budzę się około ósmej. Cud się stał- jest mi naprawdę ciepło! Odwilż jakaś nastała czy co? Jednak po wyciągnięciu rąk ze śpiwora zmieniam zdanie - w namiocie jest bardzo zimno.. Szybko zakładam kurtkę i rękawiczki (czapkę mam cały czas na głowie. )
- no to może kawkę pani Wrono? - gadam sama do siebie podekscytowana faktem, że oto przetrwałam, w dodatku bez odmrożeń..
No nie, aż tak nie przytyłam- mam pod kurtką kilka warstw ubrań :) |
Czajnik nastawiony, czas więc może na jakieś mycie, a raczej przecierki. Nic z tego - mokre chusteczki również zamieniły się w lodowy kamień, zamarzły mi też skarpety (spoko - mam suche na zmianę) i przemoczone na śniegu buty (morduję się z 15 minut by włożyć w nie nogi i nie połamać).
Woda się gotuje, ale w namiocie śmierdzi gazem a płomień jakoś dziwnie skacze. Postanawiam więc, że dla bezpieczeństwa herbatę do termosu zrobię już na zewnątrz.
Śniadanko..Zmrożony na kość chlebek (na szczęście krojony), wędlinka też jest lodowym sorbetem i w tym stanie nie nadaje się do spożycia. Jest jednak i miłe zaskoczenie - żółty ser nie zamarza!
Sens tej podróży przychodzi do mnie tuż po wyjściu z namiotu: jestem w cudownym baśniowym wręcz lesie, gdzieś w Sudetach. Moje wczorajsze ślady pozostawione na śniegu mieszają się dziś ze świeżymi śladami zajęcy. Zimno i wielka cisza przerywana delikatnym szumem wiatru. W mojej głowie również cisza. Jestem szczęśliwa!
Herbaty nie udaje mi się zrobić - gdy odpalam ponownie gaz butla wybucha sporym płomieniem niszcząc palnik. Trzeba mi więc gdzieś w drogę, do ludzi, do wrzątku.
-----------