czwartek, 29 maja 2014

E-podróż

Wschodnie rubieże. Asfalt skończył się jakieś pięć kilometrów temu, teraz ścianą lasu skończyła się bita droga. Do granicy z Białorusią zaledwie kilometr.. Wioska w której jestem to ze dwadzieścia, może trzydzieści drewnianych, małych domków. Na podwórkach czyściutko, trawa przystrzyżona. Dzieci tylko przed kilkoma domami, bo  młodych, którzy by płodzili  tu mało - pouciekali  za pracą. 
Siedzę jak zwykle na ławeczce przed sklepem GS (z bułką i pomidorem w ręku) - to moja sprawdzona już formuła na kontakt z ludźmi. Gorąco, powietrze jakby zastygło w miejscu. Powiewają tylko wiszące na wejściu do sklepu sznurki zrobione ze starych firanek. Serka wiejskiego tu nie ma , generalnie niewiele  jest. Bo i pieniędzy we wsi niewiele, to ludzie tylko po chleb i olej tu przychodzą. No i na piwo. Obok mnie jak przed każdym wiejskim sklepem męskie towarzystwo popija. Dziś w większym składzie, bo i  święto wyjątkowe - alkohol za darmo, Mikołaj stawia.
Mikołaj ma na oko koło 60-tki, spalone słońcem, zorane czoło, stare gumiaki i dwie małe świnie, które przybiegły za nim pod sklep. Ma też 6 hektarów ziemi. Zdałby te hektary państwu i poszedł na rentę, ale jeszcze za młody. Więc tak sobie żyje z tymi świnkami, psem, kotem, chwastami na  nieoranym polu i czeka na "swoje lata".  A gdy tak zajmuje się czekaniem, czas nieubłaganie zwalnia... Jednak dziś Mikołaj nie martwi się tym za bardzo, bo świętuje  "ruskie imieniny".
To takie nietypowe święto. Imieniny ma w grudniu, jak większość polskich Mikołajów, ale dla osób prawosławnych 22 maja  to duże wydarzenie - Nikolaj z Miry to jeden z ważniejszych świętych. Tak więc nasz gospodarz ma dziś drugie  imieniny i stawia. Również mi. Ja jednak na soczku pomidorowym poprzestaję.
Ze sklepu wychodzi starsza kobieta. Schludnie uczesana, ubrana na czarno. Wypytuje jak wszyscy po co jadę, gdzie śpię.
- Ty byś lepiej naszu podorożniczku porządnie nakarmił, a nie bułkę suchą będzie jadła!
Pięć minut później ta sama kobieta idzie  wyprostowana po drodze  z talerzem zupy w ręku.
- ja tu sołtysowa jestem. I w mojej wsi  nikt, nawet obcy głodny siedział nie będzie!
To mówiąc wyciąga z kieszeni łyżkę  i kładzie przede mną..
Takie jest wschodnie pogranicze - ludzie, mimo że biedni  są życzliwi i otwarci jak nigdzie indziej, a  wyznania i obyczaje mieszają się naturalnie jak dwie wpadające do jednego koryta rzeki..

wtorek, 20 maja 2014

Ruszam, o wschodzie..


No i jutro jadę na wschód.  Mimo, że ciągle jeszcze  w pracy,  moje myśli krążą już całkowicie wokół tej przygody. Mam nadzieję, że będzie szalona i mnie jak zwykle zaskoczy!
Wiem, ze im mniej planuję, tym jest przyjemniej. Ogólnie: najpierw do Terespola (ok 230 km), potem  wzdłuż granicy na północ. Jak dam radę ( lub przygoda mnie gdzieś po drodze "nie wchłonie") to aż do Suwałk. W sumie około 680 km.
Spać zamierzam gdziekolwiek -  namiot, woda w butelce i papier toaletowy zapewnią mi całkowitą niezależność od jakiejkolwiek cywilizacji...
Pięć intensywnych dni podróży. Mam cudowną wiosenną formę, więc mam nadzieję, że podołam!

Chciałabym napisać o ludziach, którzy wspomagają mnie przy każdej mojej wyprawie. To Państwo Ewa i Grzegorz Jaroszewscy, prowadzący  (z pasją i oddaniem) sklep rowerowy w naszym mieście. Po mojej "zimowej wyprawie" przywitali mnie  jak bohatera i powiedzieli, że nie wezmą ode mnie złotówki za naprawę i konserwację roweru...i tak jest w dalszym ciągu... za każdym razem gdy jestem u nich służą mi nie tylko fachową pomocą, ale i wspierają dobrym słowem. A ja płonię się - chwali mnie dziesięciokrotny mistrz Polski i brązowy medalista mistrzostw Świata w kolarstwie przełajowym!

sobota, 17 maja 2014

Święto

Ponieważ mam dziś   imieniny sprawię sobie przyjemność i  napiszę w końcu coś o sobie :)
Powoli realizuje  się wstęp z postu "Ucieczka"  - ludzie zaczynają na mnie dziwnie patrzeć...Moi znajomi  spotykając  mnie na ulicy albo "bardzo się spieszą", albo są zdziwieni, że ja nie w lesie. A gdy zaczynam się z tego lasu tłumaczyć wyobraźnią,  to są rozczarowani.
No więc wyjaśniam: w lesie bywam codziennie, o różnych porach dnia i nocy. Mam tam swoje magiczne miejsca  i znajomych. To mój drugi, niezwykle pociągający mnie świat, w którym odnajduję spokój. Mam też wyobraźnię, która pozwala mi splatać w dowolne warkocze rzeczywistość i fikcję..I taki jest mój drugi blog..
Daję więc Wam wybór- jeśli chcecie mnie "prawdziwej" pozostańcie na tym blogu, jeśli zaś chcecie zatopić się również w moich długich warkoczach, to zapraszam  tu !

A co do prezentów: uwielbiam niespodzianki: 





Rano w łóżku znalazłam nowego przyjaciela:



P.S. W środę rozpoczynam wyprawę na  wschód - szczegóły wkrótce...




wtorek, 13 maja 2014

Dobre geny

13.05.2014
Ten tekst chciałam opublikować na Dzień Matki. Ale cierpliwości w genach nie dostałam :)


Pędzimy w weekend samochodem po mamę do jej domku. Moją mamę, która mieszka 200 metrów od nas..Ale jedziemy nie do tego jej domku, tylko do innego. Do Domku Szreka, który ostatnio okazyjnie kupiła....

Mama całe życie się przeprowadza...czasami  rok w rok, czasami musi minąć 15 lat aż jej się miejsce znudzi.
Była nauczycielką , w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych praca (a wraz z nią domek służbowy) czekały na nią absolutnie wszędzie. Co roku w wakacje pobudzało to jej wyobraźnię do działania...
Dzięki tym ciągłym zmianom domów moje dzieciństwo jest   doskonale zapisane w czasie:
4 lata  - Polańczyk
4, 5 roku- Myczków
5 lat - Zahoczewie.
6 lat- Zalesie
7 lat - Krzeczkowa...ach to chyba najbardziej magiczny rok mojego dzieciństwa.....

poniedziałek, 5 maja 2014

Samochwała

Mój tekst o zimowej wyprawie rowerowej wygrał konkurs na najlepszy tekst w sieci o podróży i jest opublikowany w najnowszym piśmie "Podróże". Trochę się chwalę (chyba nawet nie trochę, ale to miłe uczucie ), ale też chcę Wam  - moim przyjaciołom i czytelnikom podziękować - spadła na mnie z tej okazji duża ilość fajnych i potrzebnych mi bardzo komentarzy o moim pisaniu. Dla mnie jest ono zwyczajne... nigdy nie widziałam w tym wartości... Blog powstał z myślą o wyrzuceniu z siebie myśli natrętnych i tematów "w zawieszeniu". Teraz  (wraz z moimi podróżami rowerowymi) staje się nową drogą...Obiecuję więc Wam większą lekturę, która od jakiegoś czasu falami ze mnie wypływa.....teraz, po Waszych ciepłych słowach z pewnością   nastąpi sztorm. :)

Weronika

sobota, 3 maja 2014

Ucieczka



Siedzę i spoglądam na moją wysuszoną po zimowym rowerowaniu skórę rąk...

Żyrardów jest chyba zbyt mały na pozytywne przyjęcie takiego dziwactwa. Jak więc wieść pójdzie w miasto będą kłopoty. Piotr będzie szalał i codziennie namawiał mnie do powrotu, a znajomi będą patrzyli z dziwnym współczuciem. Ale już nie mogę i nie chcę znosić ciężaru tego świata. Muszę ruszyć w las...

W pewnym sensie postradałam zmysły. W pewnym sensie. Bo tak naprawdę po raz pierwszy w życiu czuję harmonię. Harmonię w byciu z drzewami, bagnem, trawą, światem. I samą sobą. Doświadczam tego codziennie podczas krótkich nocnych rowerowych eskapad....
Zdecydowałam się nagle, wieczorem. Wiedziałam, że jak tego nie zrobię, to wybuchnę...Powiedziałam Piotrowi i dzieciom że na trzy-cztery dni. Tyle zwykle są w stanie wytrzymać beze mnie..Piotr próbował protestować (to miał być rodzinny weekend) ale cóż, w końcu musiał przystać na ten postrzelony pomysł. Z łzami w oczach mnie żegnał.
- Ale wróć, proszę!
Kiedyś wrócę.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Nałóg


Jedziemy na święta. Tuż przed odjazdem Piotr informuje mnie, że roweru nie bierzemy,  bo "zniknę" na długie godziny. A święta są chwilą przeznaczoną dla rodziny...
Prawda...
Najpierw ukrywana rozpacz, potem panika - co ja będę w takim razie robiła?
- żarła i spała.  Jak wszyscy- z uśmiechem odpowiada mi mąż..
Na szczęście chwilę później przychodzi olśnienie.
Zawijam kask w kurtkę rowerową i pakuję na dno torby. Na to garnek z bigosem i święconkę. Dobrze będzie!
Po dotarciu na miejsce kontrola w stodole - uf....jest jakiś rower, mogę spać,  spokojnie!



wtorek, 15 kwietnia 2014

Ku zimie, na południe

Pukaj przed wejściem


Pierwsze samotne popołudnie w mojej wyprawie. Jestem 100 kilometrów od domu. To dla mojej głowy odległość graniczna - wiem  że jadąc dalej w razie kłopotów skazana będę już tylko sama na siebie.Uwielbiam to uczucie! 
Zwiedzam właśnie opuszczony,  pofabryczny budynek (tzw. urbeks). Skusił mnie wielki baner przyczepiony do obdartej z farby elewacji (w budynku z dziurami zamiast okien): "wynajmij biuro, a po 3 latach będzie Twoje". Co tu wynajmować? Dowcip? A może budynek ma jakieś ukryte wartości?
Dla bezpieczeństwa rower wprowadzam do "obiektu", nie zabezpieczam go jednak przed kradzieżą (zapinki rowerowej nawet nie wzięłam na wyprawę) - ludzie są przecież dobrzy..
Uwielbiam takie miejsca - tu widać przemijanie - przemijanie czasów, dokonań,  i często  przemijanie nas samych....

Chodzę po kilkupiętrowym  budynku, ale tak naprawdę nie ma tu czego oglądać- wszystko co można było stąd wynieść zostało już wyniesione. Pozostał tylko smród fekaliów. Tak, ten zapach powinien był mnie już zatrzymać - skoro śmierdzi, to znaczy że ktoś tu żyje...ale w takiej ruinie bez okien?
Schodząc usłyszałam jakieś szmery. Nie przestraszyłam się jednak - w urbeksach często "gada" przeszłość - stare, porozrzucane po podłogach dokumenty fruwają na wietrze, a resztki ram okiennych  stukają o futryny..Na wszelki wypadek wyciągam jednak z  kieszeni kurtki gaz i schodzę na dół  na paluszkach.
Obok mojego roweru stoi dwóch lumpów. Jeden wywala moje rzeczy z sakwy w poszukiwaniu czegoś cennego, drugi już znalazł -  trzyma w ręku mój portfel. Panowie spojrzeli na mnie i chyba się przestraszyli. Na szczęście nie zaczęli uciekać z łupami. A ja? Nie boję się, ale nie wiem, co mam zrobić? Wyciągam przed siebie rękę z gazem,  ale jakoś tak bez sensu walić kolesiom po oczach. Poza tym -  chyba nie wygląda to groźnie.
- o! Witamy kierowniczkę! To Pani rzeczy?
- moje...
Totalnie brudny, zarośnięty (noszący na sobie liczne ślady krwawych bójek z ostatnich tygodni ) człowiek skrzywił twarz  w prawie  bezzębnym uśmiechu... Wyjął z portfela mój dowód i zerknął (jak policjant) czy jestem podobna do do tej na zdjęciu, po czym ogłosił wyrok:
- kobietom i dzieciom nie zabieramy. Marian odłóż rzeczy pani na miejsce.
Marian spojrzał niezadowolony (właśnie znalazł sobie pelerynę przeciwdeszczową) i zaczął niezdarnie upychać wyrzucone wcześniej na ziemię  rzeczy do sakwy. Romek (o tym, że tak ma na imię dowiedziałam się kilkanaście minut później, podczas miłej, towarzyskiej rozmowy) powoli zamknął mój portfel i z daleka wyciągnął do mnie rękę..
- proszę. Ale chyba jakieś znaleźne się należy!
Należy, się należy. Przecież znaleźli moje rzeczy we własnym domu...

wtorek, 1 kwietnia 2014

Rysy w mojej głowie

Wiosna. Jest pięknie, ciepło...Ja jednak po ostatniej mojej wyprawie rowerowej ( tu czytaj)  mam ciągle jeszcze niedosyt zimy... Trzeba ją odnaleźć! Ruszam więc znów na samotną przejażdżkę... Jadę na południowy kraniec naszego kraju, w Tatry - tam podobno wciąż jeszcze śnieg.
Marzy mi się  wtaszczenie mojego "rumaka" gdzieś ponad chmury, najwyżej jak się da...Nie wiem jednak, czy pozwolą na to warunki pogodowe..Z pewnością jednak dotrę na tyle wysoko, żeby  pięknie pożegnać się z zimą!
Mój "Garnier" mówi, że do Zakopanego mam 460 km polnych dróg i małych szos, z tego sporo pod górę... Cztery dni powinno mi wystarczyć.... A co zrobię w Tatrach? Tak naprawdę nie mam pojęcia...tę historię przeczytacie i obejrzycie dopiero po moim powrocie....

środa, 26 marca 2014

Krasnoludki są na świecie ;)


Dziś rano pojechałam rowerem w miejsce szczególnie mi bliskie – nad Pisię. Tu przyjeżdżam, gdy szukam spokoju i ucieczki od kłopotów.  To miejsce mnie wycisza...
Początki wiosny, nad rzeką białe dywany kwiatów - jak one zachwycają!
Położyłam się na mokrej ściółce- ta ciągle jeszcze pachnie jesienią i liśćmi z zeszłego lata.. Leniwy nurt rzeczki odbijał promienie słoneczne wprost na moją twarz. Zatopiłam się w słońcu, w szmerze rzeki....Z tego stanu wytrącił mnie dopiero cienki głosik dochodzący  gdzieś zza moich pleców..
- Dzień dobry!
Odwróciłam głowę. Przede mną stał mały, może dziesięciocentymetrowy człowieczek w czerwonej czapce, z ogromnymi, odstającymi uszami. To Gburek,  przyjaciel naszej rodziny. Zawsze uśmiechnięty, zawsze zadowolony z życia. Zza jego pleców wyłonił się również drugi stworek - Marudek.

piątek, 21 marca 2014

Wiosenna renowacja

Wiosna! Jadąc o świcie na rowerze widzę, jak przyroda zajęła się już miłością - psy, zajęte stadnymi "randkami" przestały dobierać się do moich łydek, koguty bez przerwy pieją, ptaki w lesie głośno śpiewają. Niektóre z nich szaleją nad moją głową  niebezpiecznie blisko- to z pewnością radość  łączenia się w pary. Widziałam dziś też parę łabędzi (niesamowity jest dźwięk wydawany przez ich skrzydła - tną powietrze niczym maszyny! ) Wylądowały na bagnie. Samiec nastroszył skrzydła i zalotnie pływał wokół samicy...

poniedziałek, 24 lutego 2014

"Zimna" opowieść - luty 2014


   Siedzę na betonowych schodkach do sklepu GS ze szklanką ciepłej herbaty. Zaparzyła mi ją sklepowa widząc moje czerwone dłonie i zmarznięte policzki...Zarówno szklanka (wystrojona w czerwone jabłuszka z kalkomanii i włożona w metalowy pojemnik) jak i sklepowa pamiętają dobrze to miejsce z lat 70-tych - wyglądało tak samo jak dziś. No może na półkach nie było tyle rodzajów wódek, ale chleb był taki sam – z piekarni w B.
Herbata paruje, ogrzewa mi nie tylko ręce, ale i twarz. Zanurzam się na moment w tym cieple...jest dobrze....
Obok mnie przy zbudowanym ze starych skrzynek stoliku trzej panowie piją „rozgrzewacze” i grają w karty. 
- młody, grasz w karty? Przyłączyłbyś się na chwilę!
- nie gram, nie umiem...
Na moment nastaje cisza. Przygotowana i ogłoszona już okrzykiem dama pik zastyga  w bezruchu nad waletem trefl..
- chłopaki, słyszeliście? To jest baba!
Gra na moment zamienia się w bezsłowną, a zamiast krzyków są jedynie wyolbrzymione gesty. Częste, ale ukradkowe spojrzenia w moją stronę świadczą o tym, ze chodzi tu o mnie...
Po kilku minutach dostaję zaproszenie do „stolika” i krzesełko. Panowie przerywają grę i wypytują skąd jadę, dokąd i po co...
- A Pani to się tak nie boi sama jechać tak daleko na rowerze ?
- Nie, a czego się mam bać?
- Wie Pani, my to chlajusy jesteśmy, ale spokojne chłopaki. Ale jak Pani tam dalej do B. pojedzie, to lepiej tam przed sklepem nie stawać!
W B. panowie powiedzieli mi dokładnie to samo, niebezpiecznie jednak miało być w R....
Wszyscy mamy strach przed nieznanym....


czwartek, 13 lutego 2014

Samotna Zimowa Wyprawa Rowerowa





Moja Samotna Zimowa Wyprawa Rowerowa...Trasa Żyrardów - Łeba. Jadę żeby odpocząć, jadę bo chcę zobaczyć morze zimą. 450 km, cztery - pięć (mam nadzieję że zimowych i śnieżnych) dni...To wyprawa podczas której z pewnością  będę miała ochotę zawrócić (pewnie nawet kilka razy ;)), ale dzięki sile woli nie zrobię tego...to wyprawa, na której celowo skazuję się na dobrą wolę ludzi - jeśli żadna z poznanych podczas jazdy osób mnie nie przenocuje, będę przymarzała w cienkim śpiworku gdzieś na przystankach autobusowych ;). Wyruszam w sobotę rano. Trzymajcie za mnie kciuki!

Serdecznie dziękuję firmie Brubeck, dzięki której nie przymarznę do siodełka podczas mrozu i nie utopię się we własnym pocie podczas przemierzania kaszubskich pagórków....

O przebiegu wyprawy  czytaj w poście http://www.wronabez.blogspot.com/2014/02/zimna-opowiesc.html



wtorek, 4 lutego 2014

Gnój



3.02.2014



Nikt nie jest chyba w stanie pojąć radości jakiej doświadczam, gdy pod bramą naszego domu staję na pedały roweru...Nie jest wtedy istotne jaka jest pora roku, pogoda, czy pora dnia...ważne by rower chciał ze mną współpracować...
Bezchmurna, gwieździsta noc. Cały dzień była odwilż, wieczorem woda zamieniła się w lód..lód na drogach, lód na drzewach, sople na gałęziach... A księżyc-rogal rozświetlił błyszczącą skorupę na polach.... Mróz zelżał, w przyrodzie wróciły zapachy. W lesie zapach żywicy uchodzący niczym krew ze świeżo ściętych drzew, na wsi nisko zawieszony zapach dymu węglowego.
Jadę wąską czarną smużką wyżłobioną przez samochody w lodowej szosie. Dziś to nie jest prosta sztuka, więc kolejny raz leżę...i nie chce mi się wstawać....Nade mną gwiazdy, setki gwiazd. Z boku błyszcząca, bezkresna łąka, a w słuchawkach "Missa Papae Marcelli", czyli spotkanie z Bogiem...Odpływam....i nagle dochodzi mnie intensywny zapach gnojówki...i nie wiem, jak jest to możliwe, że w takiej chwili smród gówna może stać się cudownym dopełnieniem całości....
Świat jest niesamowity!

wtorek, 21 stycznia 2014

Hej Kolęda



21.01.2014

Ksiądz dorwał mnie jak wchodziłam na podwórko....Dobra, niech wejdzie, nie znam go, może mądry i jakoś mnie wewnętrznie "ubogaci"...
Na początek rozejrzał się w poszukiwaniu "akcesoriów" do święcenia..
- proszę się nie rozglądać, nie mamy takich rzeczy...
- a to ja sobie znak krzyża zrobię. Pozwoli Pani?
- jak Panu będzie z tego powodu raźniej...
- zdecydowanie!
Zaczynało się więc sympatycznie. Niestety chwilę później pastwił się już nad nami 10 zwrotkami kolędy (ja + synkowie + ich dwóch kolegów . 4 głosiki podczas mutacji i jeden fałszujący. Oszaleć można! ). Wkurzył mnie, ale starszym okazujemy szacunek, więc jakoś wytrzymałam...