sobota, 5 marca 2016

Nocą


  Mimo mroku postać w polu było widać już z daleka - gwiazdy, które na kilka godzin pojawiły się tej nocy na niebie z pewnością były tu dla Niej.  Mała, przygarbiona, w wielkich gumiakach, równie wielkim, przydługim palcie i chustce prawie całkowicie zasłaniającej twarz. Niewiele jej widziałam - wyłączyłam światło w rowerze bo  psuło, odsuwało mnie - osobę znikąd, od niej - wrośniętej w tę ziemię od pokoleń.
W wózku ziemniaki. Wiozła je z  pola. Tam gdzie kiedyś stał dom jej rodziców i dziadków teraz tylko ziemianka została. Licha ona, ale ziemniaki nigdy jeszcze w niej nie przemarzły (w piwnicy koło domu przemarzają). I tak pchała przez błoto i noc ten wózek z ziemniaki. Bo się skończyły, a noc dziś niestraszna. Kiedyś pchała w tym wózku dzieci swoje. Dwójkę miała. Już poumierały. Sama została...
Od razu widzę dom tej staruszki, mały pożółkły żyrandol, stare łóżko z makatką a nad nią święty obrazek.  Widzę też piec i rozgrzaną płytę na której układam sobie pokrojone plastry ziemniaków. Jak w dzieciństwie..
Chciałam przeniknąć na chwilę do jej świata. Nie zaprosiła, zwyczajnie odeszła. Zostawiła mnie samą z zapachem pieczonych ziemniaków, gwiazdami i przemijaniem.